Z GÓRKI NA PAZURKI – O SANECZKOWEJ TRADYCJI SŁÓW KILKA

Fot. FreePik

„Za oknem spadł śnieg, świat otulił się puchową kołderką, a dzieci radośnie udają się na pobliskie górki, by razem urządzać wyścigi saneczkowe, często zakończone lądowaniem w zaspie” – mógłbym tak zacząć ten artykuł, ale od kilku lat śnieg na święta jest w Poznaniu czymś nieistniejącym. Zamiast tego cofniemy się nieco w czasie, gdy jeszcze „białe święta w stolicy Wielkopolski” nie były abstrakcją i opowiemy sobie nieco o najpopularniejszych miejscach takich zabaw, samej historii sanek i poznamy wspomnienia rodowitych poznaniaków sprzed wielu lat. Gotowi?

Grzebiąc w historii jednej z najpopularniejszych atrakcji dojdziemy do wniosku, że saneczkarstwo jako rozrywka powstało dość późno, bo w drugiej połowie XIX wieku w Nadrenii, gdzie lokalny stolarz, zainspirowany fotelem na biegunach, zbudował pierwszą konstrukcję służącą do zjazdów po śniegu. Z kolei w 1861 roku Henry Franklin Morton skonstruował pierwsze sanki bez oparcia, których niewiele zmodyfikowaną wersję wykorzystujemy do dziś. To właśnie one dały możliwość popularnej pozycji „na śledzia”, czyli na brzuchu. No ale przecież do zjazdu potrzebujemy górki… to gdzie w Poznaniu takowe znaleźć?

Rodelka – zimowa agora Poznania

„Znaleźli się teraz w okolicach Teatralki –malowniczy ten skwer położony jest na zboczu wzgórza, którego szczytem przebiega ulica Fredry. Samo wzgórze ze swym ostrym spadem i długim odcinkiem łagodnej pochyłości nadaje się do wielu rzeczy: do biegów, do sadzenia begonii, do czynów społecznych, najlepiej jednak – do saneczkowania. Dziś, w tak wyjątkowo śnieżną i słoneczną pogodę, kłębiła się tu nieprawdopodobna ilość dzieci, odzianych w charakterystyczne dla naszych czasów czerwone i szafirowe ortalionowe kurteczki o jednakowym z grubsza kroju. Dzieci te, nadające śnieżnemu wzgórzu dość monotonny kolorystycznie wygląd, oddawały się w zasadzie trzem typom zajęć: albo czekały z sankami na swoją kolei albo właśnie zjeżdżały, albo już zjechały i teraz mozolnie pięły się pod górę boczkiem trasy. Po białej stromiźnie zsuwały się bezustannie coraz to nowe kohorty sanek, wyładowanych kwiczącymi rumianymi postaciami. Tu i ówdzie gburowate wyrostki ślizgały się na obcasach, strasząc grzecznych malców i rozdzierając powietrze ochrypłymi rykami, od czasu do czasu jakiś dzielny narciarz z przerażeniem wypisanym na buzi szusował heroicznie w dół, a na szczycie wzgórza przytupywało zziębnięte, wierne, wytrwale wyczekujące stadko rodziców. Było ich dzisiaj tylu, że gromadzili się nawet na chodniku w sposób zagrażający porządkowi publicznemu i politykowali sobie dla przetrwania tych mroźnych godzin nudy”.
Ten fragment „Opium w Rosole” Małgorzaty Musierowicz opisuje klimat panujący na górce w Parku Wieniawskiego, przy Moście Teatralnym (blisko Collegium Maius!), stromy spad, dziś przecięty ścieżką, nadal gromadzi wielu entuzjastów zimowych zjazdów, o czym rozmawiałem z Tamarą Matuszyk, byłą mieszkanką Jeżyc, kompozytorką i działaczką społeczną. „Zawsze [było] dużo ludzi, jakoś nie przeszkadzało, że nie było oświetlenia. Uwielbiałam zjeżdżać bokiem, aż do takiej niecki. Często się stało przy murku w kolejce, zjazd był często szalony, ja też tam kiedyś połamałam sanki”.

Park Kasprowicza – Arena, sanki i zdradziecka dziura

Gdyby zapytać kierowców samochodów, co najbardziej denerwuje ich w drogach, praktycznie każdy wskaże na dziury w nawierzchni bitumicznej, jednak okazuje się, że nie tylko dla zawieszeń samochodów dziury w nawierzchni to ogromne zagrożenie.
Położona w centralnej części parku górka saneczkowa oferuje nie tylko zbocze do zjazdów, ale i ławki pozwalające na chwilę odpoczynku, a także doskonały widok na Arenę – perełkę modernistycznej architektury Poznania. Niestety na jej środku znajduje się spora dziura, która i moje sanki pozbawiła jednego dnia integralności. Okazuje się jednak, że znana była i poprzednim pokoleniom, o czym opowie mi Kazimierz Matuszyk, żeglarz, fotograf i malarz, który wychował się na poznańskim Łazarzu. „Była to chyba największa górka na Łazarzu, przeprowadzaliśmy tam regularnie zawody, kto dalej pojedzie. Nigdy nie udało nam się do końca [dnia] na tych sankach dojeździć, przynosiliśmy je w częściach do domu, po czym następnego dnia sanki już były naprawione. Nie wytrzymywały, bo był tam taki uskok i się po prostu skakało. Nie byliśmy jedyni, którzy z sankami w częściach wracali do domu.

Świadkowa historii i pełna profeska – tor saneczkowy na Cytadeli

Park Cytadela, będący udaną konwersją umocnień Twierdzy Poznań w przestrzeń rekreacyjną, nieraz jest określany jako „zielone płuca Poznania”. Swoją nieregularną i wręcz górzystą strukturą stanowi zarówno ciekawy cel pieszych wycieczek, jak i raj dla saneczkarzy. Nic dziwnego, że postanowiono zbudować tam pełnoprawny tor saneczkowy, który prowadzi aż do ulicy Szelągowskiej, zapewniając dzieciom (i dorosłym) sporo radości po udanej rewitalizacji w 2013 roku. Wyprofilowany łuk, spory spadek i bezpieczne pobocza sprawiają, że jest to idealny punkt zarówno dla weteranów, jak i początkujących, a po śnieżnym szaleństwie pobliska kawiarnia będzie dobrym źródłem rozgrzewających napojów.

Szczyt szaleństwa i slalom między drzewami – góra Moraska

Mimo że studentom Morasko będzie kojarzyło się głównie z kampusem UAM, właściwa wieś, obecnie dzielnica Poznania, mieści się kawałek dalej na północny zachód. To tam znajduje się najwyższy punkt miasta, czyli Góra Moraska, powstała w wyniku działania lodowca. Dzięki swoim walorom przyrodniczym, a także pobliskiemu rezerwatowi kraterów meteorytowych, jest ważnym miejscem na mapie miasta, ale też swoim stromym zboczem oferuje doskonałe warunki do nieco bardziej szalonych zjazdów. Polecam jedynie potrenować sterowanie sankami, gdyż slalom między drzewami jest tutaj nieodłączną częścią każdego zjazdu, a z doświadczenie wiem, że w starciu z pniem sanki zostają w miejscu, katapultując jeźdźca na dobre kilka metrów w przód.

Inne miejsca warte uwagi

Oczywiście tak duże miasto, jakim jest Poznań, oferuje o wiele więcej tego typu miejsc. W Internecie figurują chociażby Park Tysiąclecia czy Lasek Marceliński. Bardzo ciekawe jest też to, że większość osiedli mieszkaniowych powstałych w okresie PRL ma na swoim terenie górkę saneczkową. Jeśli ktoś nie wierzy, polecam wpisać w Mapy Google hasło „górka saneczkowa” i samemu ocenić liczbę wyników. Dzięki takim górkom najmłodsi nie tylko mogą się cieszyć jazdą, ale też budować pierwsze przyjaźni i trenować interakcje społeczne.

A jak ktoś jest za stary?

Celowo w tym artykule pomijam kwestie sportu – wyścigów saneczkowych – skupiając się wyłącznie na aspekcie zabawy, jednak mylnym jest uważanie, iż jest to domena wyłącznie dzieci. Sanki jako takie są nadal popularne wśród młodzieży i dorosłych, dlatego każdemu polecam, jeśli spadnie wystarczająco dużo śniegu, zejść do piwnicy, odkurzyć sanki i udać się na pobliską górkę, samemu bądź z kimś bliskim, by obudzić wewnętrzne dziecko i raz jeszcze zjechać „z górki na pazurki”.

Mikołaj Matuszyk