NAJNOWSZY FILM LUCA GUADAGNINO JUŻ W KINACH, CZYLI RECENZJA „CHALLENGERS”
Dla wielu premiera roku, dla innych – pozycja kompletnie do ominięcia. Nowy film Luca Guadagnino od miesięcy rozgrzewał publiczność, obiecując seans duchem zbliżony do kultowych już „Tamtych dni, tamtych nocy”. Dodatkowej pikanterii dodawała obecna w obsadzie Zendaya („Diuna: Część druga”), dla której jest to pierwszy film w karierze, w jakim przyszło jej grać pierwsze skrzypce.
26 kwietnia w polskich kinach odbyła się premiera „Challengers”, filmu osadzonego w świecie rywalizacji – zarówno tenisowej, jak i miłosnej. Promujące go trailery zapowiadały pełne emocji widowisko, okraszone odważnymi scenami trójki głównych aktorów. Czy jednak właśnie to dostaje widz?
Return
Kino przyzwyczaiło nas już do wyznaczania trendów i dobrych, i złych. Kto nie przeżył przynajmniej chwilowej fascynacji komiksami po obejrzeniu filmów Marvela i DC albo nie próbował odtworzyć stylizacji swojej ulubionej postaci? Guadagnino porzuca jednak ten schemat i swoją uwagę poświęca światu tenisa – sportu, który w ostatnich latach zyskał wręcz prestiżowy status. Zafascynowanie tą dyscypliną wzrosło, kiedy artyści i celebryci zaczęli uczęszczać na mecze, odwracając się od męczących pokazów mody, na które byli zapraszani wręcz masowo. Za nimi podążyli oddani fani, chcąc upodobnić się do swoich idoli. Odrzucony przemysł modowy szybko znalazł sposób na powrót do łask poprzez tworzenie kolekcji inspirowanych strojami wprost z tenisowych kortów, a w efekcie Internet zalała fala tenisowego szaleństwa.
W świetle takiego zainteresowania powstanie filmu o tenisie było tylko kwestią czasu. Nasuwa to jednak pytania o przyszłość kina: czy twórcy będą szli w kierunku tworzenia filmów, które są zaledwie odpowiedzią na opanowujące strefę social mediów trendy, czy raczej podejmą rękawicę i pobudzą do walki swoje kreatywne siły?
Strategia – kontrowersja?
W 2017 roku „Tamte dni, tamte noce” zadziwiły cały świat swoimi odważnymi scenami i łamaniem tabu. Promocja „Challengers” obiecywała powrót do podobnych klimatów, przedstawiając trójkąt miłosny między głównymi bohaterami – ambitną Tashi (Zendaya), wrażliwym Artem (Mike Faist) i zarozumiałym Patrickiem (Josh O’Connor). Jeśli jednak główną pobudką widza do seansu jest chęć przyjrzenia się eksploracji poliamorii na ekranie, to trafił pod zły adres. Temat ten zostaje zaledwie muśnięty, by akcja szybko mogła powrócić na bardziej utarte tory. Nie oznacza to jednak, że relacje między bohaterami są już kompletnie stracone, wręcz przeciwnie. Poprowadzenie postaci i aktorstwo to dwa bez wątpienia najjaśniejsze elementy tego filmu, trzymające widza w fotelu.
Warto uświadomić sobie jedną rzecz – to nie film o tenisie, a raczej historia miłosna osadzona wokół niego. Widz zaangażowany w tę dyscyplinę nie zobaczy meczów o najwyższą stawkę ani nie pozna ekskluzywnego świata tenisistów, nie będzie tu miejsca na energiczny montaż treningowy rodem z „Rocky’ego”. Na taki film trzeba będzie jeszcze poczekać.
Estetyka i erotyka
Oko zdecydowanie przyciąga warstwa wizualna filmu. Luksusowe wnętrza i stylowe stroje zaspokajają zmysł estetyczny widza, a dodatkowo syci go żywa paleta barw. Dość zaskakujący wydaje się dobór muzyki, twórcy postawili bowiem na żywą muzykę techno, którą raczej trudno skojarzyć z elegancją i wyrafinowaniem panującymi na tenisowym korcie. Miejscami staje się ona zbyt nachalna i wpleciona niepotrzebnie, ale bez wątpienia współgra z ogólnym zamysłem.
Główną siłą filmu jest napięcie, jakie budowane jest na przeróżnych płaszczyznach. Można powiedzieć, że bohaterowie nie znają pojęcia dystansu. Zawsze są zbyt blisko, nie potrafią ukryć swoich spojrzeń i powstrzymać się od kontaktu fizycznego. Kamera uważnie śledzi ich ruch i nie daje odwrócić wzroku od wydarzeń. Nie ma tu gwałtownych cięć ani przeskoków. Widz odnosi wrażenie uczestnictwa w każdym dialogu, jakby stał tuż obok postaci. Dużo ujęć poświęca się oddaniu cielesności bohaterów i jest to coś, do czego trzeba się przygotować, porzucając zawstydzenie.
Elementem, który może szczególnie razić wrażliwego na ten temat widza, jest lokowanie produktu. Tenisiści z reguły utrzymują się nie tylko z gry, ale również z promowania marek. „Challengers” ochoczo z tego korzysta i prezentuje całą gamę reklam dobrze znanych produktów, poczynając od znanych i lubianych napoi i kończąc na popularnych markach odzieżowych.
Punkt za punkt
Struktura filmu na początku zostaje zasugerowana bardzo dyskretnie, by na sam koniec ukazać się w pełnej okazałości. Tempo przez cały czas dyktuje mecz rozgrywany przez Arta i Patricka, którzy punktują nie tylko na korcie, ale i w relacji z Tashi. O ile taki sposób prowadzenia akcji działa na wczesnych etapach filmu, o tyle kompletnie rozmywa się na końcu, kiedy bardzo łatwo przewidzieć postępujące wydarzenia. Sama finałowa scena jest mocno przeciągnięta, choć dynamizuje ją głośna muzyka techno. Wydaje się, że zbyt wiele wiarygodności zostaje w niej zaprzepaszczonych, by Guadagnino mógł doprowadzić do upragnionego finału.
Aleksandra Wituła