KRAKÓW GOSPODARZEM FINAŁOWEGO KONCERTU TRASY RE-START ZESPOŁU COMA
Po pięcioletniej przerwie w działalności Coma wróciła do gry zjawiskowym występem na festiwalu Pol’and’Rock w 2024 roku. Już wiosną kolejnego roku zagrali pierwszy koncert trasy RE-START, po kilku miesiącach ujawniając kontynuację w następnych pięciu miastach. Kraków zamknął trasę, a jej koniec zapowiadał kolejną przerwę w działalności zespołu. A przynajmniej tej koncertowej, jak zdradził Piotr Rogucki ze sceny podczas wyprzedanego wydarzenia na krakowskim Tauronie.
Wiedziona przez swoich ulubieńców polskiej sceny rockowej publiczność pulsowała energią w trakcie ponad trzygodzinnego występu w Tauron Arena Kraków w niedzielny wieczór 7 grudnia. Podszyta moralnymi postulatami muzyczna podróż przeplatała ze sobą utwory z różnych albumów zespołu, które znalazły się w jego ponad dwudziestoletnim dorobku. Fani mieli okazję usłyszeć również niespotykane aranżacje akustyczne utworów, takich jak „Popołudnia bezkarnie cytrynowe”, „Święta” czy „Pasażer”. W przypadku ostatniego zaskoczenie było podwójne, gdyż utwór nieczęsto gości na setlistach Comy. Zgodnie z zapowiedzią zespołu, każdy koncert RE-STARTu miał być wyjątkowy i trzeba przyznać — nie skłamali. Zaczynając od zaaranżowania przestrzeni hali, tak na płycie, jak i w powietrzu, poprzez znakomite nagłośnienie, po utwory dopracowane pod względem wykonania i choreografii, bo Coma to nie tylko muzyka, to elektryzujący performance. Wystarczy wspomnieć moment, w którym uwaga tysięcy oczu poszybowała ku górze, by bacznie przyglądać się Rogucowi wirującemu po podwieszonym podeście podczas „Parapetu” czy wykonanego w duecie z Igo coveru Rage Against the Machine „Killing In The Name”. Wszystko było przemyślane, dopracowane i wprawiało w zachwyt. Na setlistę wskoczyło 26 kawałków. A wieczór otworzył „Ekhart” z wyważonym splotem poetyckiej melodyjności oraz siłą właściwą Comie i jej liderowi, niezwykłemu Piotrowi Roguckiemu. W punkt ujęła to Jagoda, dla której RE-START był pierwszą okazją do zobaczenia zespołu na żywo odkąd widziała ich mając 13 lat:
—Tak jak mówię, pierwszy raz dopiero go widziałam w tym roku na żywo, jednak, tak nawet jak widziałam po nagraniach starszych, bo mogę się tylko do tego odwołać, na żywo to jest po prostu nie do opisania. To, jak ten człowiek jest w stanie współgrać z naszymi emocjami, jak on jest w stanie je wywołać swoim głosem, swoją tą oprawą.
Level 1
Pierwszy poziom gry lawirował pomiędzy sentymentalnymi melodiami i tekstami a mocnym rockowym uderzeniem „Leszka Żukowskiego”, „Trujących roślin”, „Pierwszego wyjścia z mroku” czy „Systemu”. „Ostrość na nieskończoność” zapierała dech, „Skaczemy” nieodmiennie porwało publiczność w szaleńczy rytm skakania i headbangingu.
Level 2
Chwilę melancholii podbitej tęsknotą za niedawno zamkniętym MTV zapewnił kolejny cover z gościnnym udziałem Kamila Kryszaka z solowego projektu Piotra Roguckiego. Tym razem wybór padł na „November Rain” Guns’n’Roses, który fani Roguckiego mieli okazję usłyszeć na jesiennej trasie Światło i MRock, granej wspólnie z Kasią Nosowską oraz ich gośćmi. Wykonanie wzbogaciły piękne głosy krakowskiego chóru, który pozostał na scenie także podczas kolejnego utworu. „Spadam”, swoisty hymn Comy, niósł nie tylko głębię emocji, ale też podniosły nastrój, w stworzeniu którego udział tego wieczoru mieli także lokalni goście.

Level 3
„Transfuzja” wyznaczyła początek trzeciej rundy. Ogień buchający ze sceny podsycał intensywną atmosferę koncertu, by już po chwili energię i uwagę fanów skierować na zupełnie inne tory. Ciężar istnienia, związana z nim odpowiedzialność a zarazem wolność kierowania własnym losem to kwestie, które frontman zespołu znakomicie potrafił zaakcentować i przekazać publice. Umiejętność do swoistych moral statements w wykonaniu Roguca jest godna podziwu. Wyważony a zarazem silny przekaz, którego celem jest uzmysłowienie wagi jednostkowych decyzji i odpowiedzialności spoczywającej właśnie na jednostce — to jeden z elementów, za które zespołowi należy się podziw, szczególnie w medialnym chaosie i dezinformacji okrywającej wydarzenia współczesnego świata. Wydźwięk słów padających ze sceny podkreśliły następne utwory, w tym „Tonacja” i wspomniany wcześniej cover „Killing In The Name”. Kolejna piosenka to kolejny gość, legenda dla części publiczności, a co ważniejsze dla samych muzyków, którzy w tej trasie zawarli także własne fascynacje i istotne punkty na ich muzycznej, artystycznej drodze. Trzeci cover to „Nóż” zespołu Illusion. Szorstkie dźwięki muzyki i odpowiadający im wokal Lipy wybrzmiały jeszcze donośniej wzmocnione siłą głosu Piotra Roguckiego, który niby od niechcenia dorzucił kolejną stylizację do prezentowanej na scenie wokalnej skali. „Schizofrenia” zakończyła tę część starcia, zostawiając chaos uczuć i myśli otoczonych niezwykłymi dźwiękami, niczym kalejdoskopowymi obrazami, nieskładnymi a harmonijnymi zarazem.

Level 4
Kolejny utwór, jaki podarował fanom zespół to „Święta”, nieomylnie kusząc wizją wonnych i słodkich bachanaliów, szczególnie u progu zimy. Nie sposób nie docenić szczypty humoru Roguckiego, który tekst urozmaicił drobną wstawką, tworząc „Zachwyciło mnie (666) samo zło”. Osobiście doceniam. Doceniamy też w imieniu fanów, z pewnością. Akustyczne wykonanie „Popołudni bezkarnie cytrynowych” uniosło we wspomnienia sennych letnich chwil, którymi zespół podzielił się z zasłuchaną widownią. Wspaniałe aranżacje pozwoliły nasycić uszy i serce brzmieniem instrumentów oraz wokalem, wydawałoby się zupełnie niezmęczonym maratońsko długim setem. Czysto i z pasją, prawdziwa walka ducha z formą w idealnym ku temu miejscu, bo na ustawionej pośrodku płyty mniejszej scenie, kwadracie przypominającym bokserski ring. „Deszczowa piosenka” dorzuciła ognia do… ognia. Choć byliśmy nie w Łodzi, a w Krakowie, zaś wśród publiczności z pewnością przeważali nie-łodzianie, to w tamtej chwili chyba nikomu to nie przeszkadzało w wykrzykiwaniu pytania: „Dokąd płynie miasto moich snów?”. Przestrogi dla dziewczęcych dusz utrzymały zastrzyk adrenaliny w „Angeli”, o co zadbały dwa głosy — Roguca oraz ponownie Igo. Drapieżne rytmy mrocznych historii zamknęły czwarty poziom.

Level 5
Z miejskich trosk rodzimych osiedli zespół zaprowadził nas do „Ocalenia”. Tym razem wizualizacje przenosiły w świat realny, pełen grozy i cierpienia. Gaza, wojna, obraz ludzkiej tragedii. Ponadczasowość tekstów Piotra Roguckiego sprawia, że utwór napisany ponad dwie dekady temu jest idealnym medium dla bieżących spraw. Mogę żywić jedynie nadzieję, że na płaszczyźnie moralnej działa on na swoich odbiorców tak silnie, jak na płaszczyźnie estetycznej. Nastrój w sali był podniosły, nie da się zaprzeczyć, że publiczność czuła wyjątkowość i doniosłość tamtych chwil.
Kojąca melodia i słowa utworu „Los, cebula i krokodyle łzy” pomogły podźwignąć się z zadumy nad trudnymi, lecz przecież tak istotnymi kwestiami moralności i toczonych wojen — tych światowych, lokalnych a nawet indywidualnych. Wielki szacunek dla Comy za podnoszenie czoła i zabieranie głosu w sprawach, których istnienia inni nie chcą przyznać. Krakowski chór kolejny raz pojawił się na scenie, z wyczuciem włączając się w rockowy kawałek. Symbolem rozłąki, którą po niemal dwóch latach występów Comy fani będą musieli przetrwać było wykonanie „Pożegniania z bajką”, w którym gościnnie pojawiła się Natalia Szroeder. Było pięknie muzycznie i wizualnie, dwa głosy o potężnej sile, jeśli nie zatrzęsły Tauron Areną, to już sercami zgromadzonych bez cienia wątpliwości. Kolejny perfekcyjny występ tego wieczoru. „Sto tysięcy jednakowych miast” złamało poruszone już dusze a łzy toczyły się po twarzach. Wzruszenie pięknem mieszało się ze smutkiem, doznanie chwili z intymnymi wspomnieniami ludzi. Podziękowania zespołu, grzmiące oklaski i zespół znikający ze sceny. Niespodzianka jednak czekała na bisie!
Dogrywka? Tak!
Na szczęście muzycy nie zostawili publiczności na długo. Słodycz nieuchronnego pożegnania, tym razem już ostatecznie zamykającego koncert, została zawarta w bisie, choć nim wybrzmiały finalne dźwięki, niespodziankę otrzymali sami muzycy. Uknutą przez fandom i zrealizowaną przy wsparciu ochoczych pomocników z reżyserii akcją był wielki błyszczący napis „COMA RESPECT”, który ukazał się na widowni tuż obok sceny, gdy muzycy wrócili zza kulis. Błyszczało to cudnie, usuwając się w cień jedynie przed jaśniejącymi na scenie chłopakami z Comy. Po przepojonych słodyczą, zmieszaną z jedynie kropelką jadu podziękowaniach przyszedł czas na muzykę. „Cisza i ogień” oraz akustyczna perełka w postaci „Pasażera” najpierw doprowadziły salę do wrzenia, by na zakończenie pozostawić ją w delikatnej i pełnej otuchy perspektywie dalszej drogi.

Zgodnie ze wskazaniami Piotra Roguckiego
Drogi pamiętniczku, choć tu artykuliku lepiej się nadaje, muszę, muszę napisać, że to był udany dzień! Z mojego indywidualnego doświadczenia dwóch koncertów to była znakomita trasa, zaś z doświadczenia fanów, których głosy słyszałam, każdy z koncertów był niezapomnianym wydarzeniem. Ada tak oceniła swoje doświadczenie z RE-STARTem:
— Ogólnie byłam na wszystkich koncertach i każdy przeżywałam bardzo, ale też podchodziłam do tego nie tylko jako koncertu, ale całościowego widowiska, spektaklu nawet i każdy z tych koncertów był inny i poruszający inne emocje.
Zgodnie z zapowiedzią Roguckiego, każde widowisko miało odznaczać się osobnym scenariuszem, realizowanym z pasją i wiarą w moc muzyki oraz słów. Równie ważnym składnikiem jest wspólnota, czyli wartość, którą lider Comy zasiewa w umysłach i (w co mocno wierzę) w sercach fanów niezależnie od wieku, czego dowodem są przyjaźnie zawierane wśród uczestników koncertów zespołu, tak jak to miało miejsce w przypadku Jagody:
— (…) bardzo wiele ludzi, których bardzo się cieszę, że mogłam poznać, więc tu nie chodzi o sama muzykę, tu chodzi też o wszystkich ludzi, których poznajemy.
Zespół w tym momencie przyciąga na koncerty zarówno nastolatków, jak i srebrzystowłosych -sięciolatków. Chwała im za to! Jednak smutek przejmuje na myśl o kolejnej rozłące z Comą.
— Z tym, że to jest ostatni koncert to czuję się źle, bo jednak częściej bym chciała przeżywać takie emocje, jakie były przeżywane dzisiaj. Mam nadzieję, że wrócą na scenę dosyć szybko, nie te trzy lata, raczej dwa niż trzy. Z nową płytą oczywiście. — Jako autorka tekstu a zarazem fanka zespołu podpisuję się pod słowami Julii.
Czekamy więc na Was panowie w kolejnych latach, a tymczasem wypatrujemy jakiegoś smakowitego DVD z zapisem RE-STARTu, by móc przeżywać tę trasę raz po raz.
Angelika Stohnij
