JEDWABNA PIEŚŃ NA CZARNO-BIAŁYM PŁÓTNIE. KTO TYM RAZEM ZGARNIE GŁÓWNĄ NAGRODĘ?
Co roku, gdy tylko pojawiają się nominacje, The Game Awards rozpala wyobraźnię graczy. Jak bardzo nie chcielibyśmy obnażać absurdów tego typu gal i wskazywać na hipokryzję dziennikarzy, recenzentów czy redaktorów, tytuł „gry roku” zawsze będzie istotnie wpływać na ogólny odbiór produkcji dzierżących to miano. Czas więc pobawić się w Nostradamusa i zdecydować, który z sześciu wyróżnionych tytułów zgarnie tę statuetkę już w pierwszej połowie grudnia.
W zeszłym roku byliśmy świadkami jednej z najlepszych gal The Game Awards w jej dziesięcioletniej wówczas historii. Choć standardowo mniej było na niej nagród, a więcej zapowiedzi, to zwiastuny takich gier jak „Wiedźmin IV” czy „Elden Ring: Nightreign” okazały się nie lada wydarzeniami – o wiele większymi niż ostateczna walka o wygraną.
Czym zaskoczy 2025 rok?
Wszystko rozstrzygnie się 11 grudnia. Tegoroczna uroczystość może być dużo bardziej emocjonująca z uwagi na szereg konkurujących ze sobą tytułów. Część z nich ma też potężną rzeszę fanów stojących murem za swoją ulubioną produkcją. Warto przyjrzeć się nominowanym i spróbować wyłonić kolejnego zwycięzcę.
Na potrzeby tego zadania wcielam się w rolę jurora, przyjmując określone kryteria. Zwracam szczególną uwagę na oryginalność produkcji (w zakresie narracji czy gameplayu), popularność w okresie ostatnich kilku miesięcy, ogólną ocenę gry w społeczności oraz szanse na zgarnięcie nagród również w innych kategoriach.
„Hades II” (Supergiant Games)
Zaczynamy od chyba najmniej istotnego kandydata. Sequel bardzo udanego roguelike’a od Supergiant Games ponownie odnosi triumfy na polu tego konkretnego gatunku, a to, bądź co bądź, dość małe studio pokazuje raz jeszcze, że specjalizuje się w ustalonej dla siebie przed laty konwencji. Jego nominacja była jednak niepewna, bowiem w tle widniało choćby Sony ze swoim „Ghost of Yotei”.
Ostatecznie przygoda sympatycznej bohaterki, Melinoë, prawdopodobnie zakończy się właśnie na obecności w tym zaszczytnym gronie. Mimo że gra jest niewątpliwie bardzo dobra, to przegrywa znacząco ze swoimi rywalami. Przede wszystkim zbyt przypomina swego poprzednika, zarówno jeśli chodzi o wizję artystyczną, jak i gameplayową. Brakuje jej również marketingu zdolnego umieścić „Hadesa” w umysłach graczy ponad „Ekspedycją” czy „Silksongiem”. Tak czy siak, Supergiant Games nie będzie raczej narzekać na nominację, która zapewne już przywróciła społeczności pamięć o grze w krainie zmarłych, a być może przyniesie jej jeszcze większą rozpoznawalność.
„Donkey Kong: Bananza” (Nintendo)
Jakaś produkcja Nintendo musiała znaleźć się w gronie wyróżnionych. „Mistrzowie recyklingu” po raz kolejny udowodnili, że zasługują na to miano, tworząc nie tylko udaną, ale w ogóle jedną z lepszych gier bazujących na nostalgii do ery automatów. Co więcej, jest to w dalszym ciągu kapitalna platformówka – nawet mimo prób (słusznych lub nie) podburzania wiarygodności japońskiej firmy.
„Donkey Kong” pojawił się tutaj jednak raczej dla samego zaznaczenia obecności Nintendo wśród kandydatów niż z powodu realnych szans na zwycięstwo. To sytuacja podobna do „Hadesa II” – produkcja jak najbardziej wyśmienita w swoim gatunku, jednak ani nie rewolucjonizuje go, ani nie wykazuje się żadnym na tyle oryginalnym elementem, by przebić kolejne tytuły. Również trafia do określonej grupy odbiorczej, która za Nintendo wskoczy w ogień, a nie do szerokiej gamy użytkowników zachwycających się grami PC-towymi czy tymi spod szyldu Sony lub Microsoftu.
„Kingdom Come: Deliverance II” (Warhorse Studios)
Można było zastanawiać się, czy dzieło Czechów, mające swoją premierę już na początku roku, zdoła ostatecznie zawitać w gronie największych branżowych sław grudniowej gali. Okazało się, że jak najbardziej. Jeden z najodważniejszych RPG-ów, przez niektórych nazywany wręcz symulatorem życia w średniowieczu, tym razem zadomowił się w umysłach graczy bardziej niż poprzednik.
Los dla tamtejszego protagonisty, Henryka, będzie raczej podobny do tego, co w samych wiekach średnich – okrutny. „Deliverance” ma nad wcześniej wymienioną dwójką tę przewagę, iż posiada kilka rewolucyjnych systemów, a jego gameplay zdecydowanie należy do oryginalnych. Jest surowy, nie wybacza pomyłek, ale i pozwala swoim sandboxowym charakterem bawić się niczym w piaskownicy. Nie pomaga jednak fakt, że spotykał się on z krytyką graczy, nazywających obecny tam realizm niemal przesadzonym, a sama kontynuacja w starciu z pierwszą częścią nie wypada lepiej. Warto też zwrócić uwagę na datę premiery, ponieważ tytuły wydane w pierwszych tygodniach roku nie mają łatwo na przedsylwestrowych imprezach. Stąd, moim zdaniem, sequel „Kingdom Come’a” będzie musiał zadowolić się tylko nominacją.
„Death Stranding 2: On the Beach” (Kojima Productions)
Fascynujący umysł Hideo Kojimy znowu wyprodukował coś, co mógł stworzyć tylko on sam. Kolejny (i nie ostatni) na tej liście sequel wrzuca nas w wir wydarzeń jeszcze bardziej poplątanych niż w pierwszej części. Mimo faktu, że gra ta wygląda i brzmi dalej tak samo (czyli wyśmienicie), nie można zarzucić jej braku nowości – nawet jeśli niektóre z nich zauważy tylko naprawdę czujny odbiorca.
Choć fabularnie to majstersztyk, bawiący się symboliką, odwołaniami do japońskich wierzeń i demonologii czy plączący umysł w co drugiej scenie, a gameplayowo trzymający poziom jedynki, tak nadal… jest o nowym „symulatorze chodzenia” dosyć cicho. Trzeba przyznać, iż od premiery sam Kojima wypowiadał się dość sporadycznie i rzadko przypominał graczom o swoim złotym dziecku. W porównaniu z marketingiem wakacyjnych i wrześniowych premier „Wdarcie Śmierci” ostatecznie wypada blado. Ciężko powiedzieć, czy marka samego Kojimy i oryginalność jego dzieła wystarczą, by zgarnąć główną statuetkę, jednak jeśli mam wyrokować, raczej stawiałbym na inne tytuły.
„Hollow Knight: Silksong” (Team Cherry)
Kiedy ogłoszono premierę jednej z najbardziej wyczekiwanych gier ostatnich lat, internet oszalał. A statystyki po jej wydaniu mówią same za siebie – około kilkuset tysięcy graczy bawiących się w niej jednocześnie. „Pusty Rycerz” nareszcie dotarł do swej destynacji, stając się pierwszym z dwóch głównych faworytów do zgarnięcia laurów na gali, choć nie wszystko poszło w pełni po myśli twórców.
Mimo dużego zainteresowania „Silksong” jest krytykowany za zbyt wygórowany poziom trudności, ale to bardziej temat szerokich dysput i dyskusji niż powszechnego linczu. Społeczność nie odbiera mu jednak miana świetnej gry, a pojawienie się w gronie nominowanych do GOTY było oczywiste. To kazus typowy dla wybitnych produkcji – na tle ogółu tytułów, jest wyśmienity. W kontraście do swojego poprzednika, widać pewne rysy na jego nienagannym dotąd pomniku. „Hollow Knight” jest też nadal grą stosunkowo świeżą, a hype wokół niej nigdy tak naprawdę nie ustał.
Niestety nie wystarczy to na zdobycie głównej nagrody. Przegrywa z ostatnim na tej liście tytułem, o którym mówiło i mówi się jeszcze więcej również teraz. A ponadto miejsce „Silksonga” mieści się w innej kategorii – gier indie. To tam raczej bezproblemowo zgarnie statuetkę, pokonując silnych konkurentów w postaci choćby „Dispatcha”. Trzeba przyznać, że jeśli moje predykcje okażą się trafne, ostateczna walka między fanami może wykroczyć poza kulturalną wymianę zdań.
„Clair Obscur: Expedition 33” (Sandfall Interactive)
Tak oto dochodzimy do ostatniej pozycji na tej liście. Produkcja spod szyldu Sandfall Interactive, firmy założonej przez byłych pracowników Ubisoftu, niczym sprawny akrobata niespodziewanie wskoczyła na rynek growy 2025 roku. Niespodziewanie, bo raczej mało kto stawiał na to, że wydany w Europie jRPG w klimacie francuskiej belle époque, kiedykolwiek osiągnie znaczący sukces. Tymczasem „Clair Obscur” zrobił coś większego – został rekordzistą w liczbie dwunastu nominacji do nagród The Game Awards.
Zdecydowaną zaletą „Ekspedycji” jest fakt, że niemal każdy gracz kocha ją za coś innego. Jedni wskażą gameplay, skutecznie łączący turową rozgrywkę z dynamicznymi quick-time eventami; drudzy pochwalą fabułę; trzeci – muzykę czy oprawę graficzną, a większość wymieni przynajmniej dwie z tych rzeczy. To produkcja, która wzbija się na najwyższy poziom przynajmniej w trzech aspektach, co świadczy o jej wyjątkowości.
„Clair Obscur” wyróżnia się też – podobnie jak „Kingdom Come” – jeśli chodzi o rewolucyjność pewnych gameplayowych rozwiązań. O ile połączenie turowej rozgrywki z aktywnym parowaniem było dostępne już we wcześniej wydawanych RPG–ach (między innymi „Yakuza: Like a Dragon”, „Sea of Stars”), o tyle to właśnie najnowsza produkcja Francuzów sprawiła, że system ten nie tylko wrócił do łask, lecz zapewne stanie się wzorem dla późniejszych japońskich RPG-ów. A mówimy tu przecież o studiu niemal w pełni składającym się z Europejczyków.
Do tego należy wziąć pod uwagę cały kontekst powstania firmy i oderwania się od Ubisoftu, obecność Bena Starra jako absolutnej gwiazdy aktorskiej, którego słowa na temat stanu branży gier cytowane są masowo przez publikę czy w końcu historia autora już historycznej dla tej gałęzi rozrywki ścieżki muzycznej – to wszystko każe sądzić, że „33 Ekspedycja” nie ma równego sobie przeciwnika. O niej samej nie przestaje się też robić cicho. Ba, ma się wrażenie, że po ostatnich sukcesach Sandfall Interactive na Golden Joystick Awards, gdzie ten tytuł również pokonał konkurencję, zaczęło się o nim mówić jeszcze więcej.
Ostatecznym zwycięzcą ogłaszam więc „Clair Obscur: Expedition 33”. Nie oznacza to oczywiście, że pozostałe tytuły nie mają szans na wygraną. To tylko moje skromne zdanie – osoby obserwującej gamingowy rok 2025 całkiem dokładnie. Jednakże naturą takich wydarzeń, jak Oscary, Bafta czy również The Game Awards, jest ich nieprzewidywalność, która nigdy nie pozwala powiedzieć „na pewno”.
Główna rywalizacja zdecydowanie odbędzie się między dwiema ostatnimi pozycjami. Stąd tytuł artykułu – „Jedwabna Pieśń” zmierzy się z malarskim arcydziełem gamingowym. Oprócz zaciętej walki o zwycięstwo, równie ostry spór prawdopodobnie pojawi się wśród fanów obu tytułów, którzy niczym Rejtan rozdzierają szaty dla swojego faworyta. Jedenasta gala The Game Awards zapowiada się znakomicie, co w przypadku tego wydarzenia nie jest zawsze pewne.
Jacek Adamczak
