PŁOCKA TWIERDZA NIEZDOBYTA. LECH JEDNAK DAŁ Z SIEBIE WSZYSTKO

Fot. Mikołaj Dilc

Podział punktów, który nie zawstydza. W niedzielę Lech Poznań bezbramkowo zremisował z Wisłą Płock w wyjazdowym spotkaniu 17. kolejki Ekstraklasy. Przyjezdni robili wszystko, co mogli, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, natomiast płocczanie wytrzymali ich napór. Mimo remisu zespół z Poznania pokazał się z dobrej strony.

Wbrew pozorom Kolejorza czekało trudne zadanie. Mimo że zmierzył się on z beniaminkiem ligi, to jednocześnie miał przed sobą rewelację Ekstraklasy. Ta w obecnym sezonie poniosła tylko dwie porażki oraz straciła zaledwie 11 bramek. Rozmontowanie najlepszej defensywy ligi musiało być wyzwaniem. I tak było. Lechitom brakowało elementu zaskoczenia oraz skuteczności zagrań. Do końca spotkania nie udało się sforsować płocczan. 

– Prawdopodobnie spodziewacie się, że powiem, że jestem rozczarowany z powodu tego, jakim wynikiem zakończył się ten mecz. Tak jednak nie będzie, bo widzę dużo pozytywów po tym spotkaniu. Chodzi tutaj o to, że graliśmy zdyscyplinowanie na trudnym terenie i znacznie kontrolowaliśmy to, co się działo na boisku. Powiedziałbym nawet, że absolutnie kontrolowaliśmy to, co się działo. Uniknęliśmy faz przejściowych Wisły Płock, ale zabrakło nam jakości przy wykończeniu naszych sytuacji i stworzenia jednej, dwóch szans do strzelenia gola – mówił po meczu trener Niels Frederiksen, cytowany przez oficjalną stronę Lecha Poznań.

Duńczyk wcale nie bredzi, bo jego zespół wyglądał naprawdę dobrze. Nie był podatny na kontrataki, nieustępliwie pressował, a także potrafił wcisnąć swoich rywali w ich własne pole karne. Wisła jednak organizowała się równie solidnie. Cały czas doskakiwała do gości, aby ograniczyć im pole manewru, ustawiała się niezwykle kompaktowo, nie wymiękała w niskiej obronie – w skrócie: pozostawiała niewiele przestrzeni. 

Notują czyste konta jak nigdy dotąd

W ataku Nafciarze nie mieli nic do powiedzenia. Przez to przy bezbramkowym wyniku na pierwszy plan wysuwa się postawa Lechitów w defensywie. A w niej imponowali najbardziej. Jeśli chodzi o samą linię obrony, to zachwiać mogło ją przedwczesne zejście Antonio Milicia. Chorwat ścigał się z czasem o jak najszybszy powrót do wyjściowej jedenastki. W niedzielę wydawało się, że jest w pełni sił i może zagrać, ale już w 5. minucie trener musiał szykować dla niego zmianę. 

Na boisko do Wojciecha Mońki dołączył Mateusz Skrzypczak i obaj nie zawiedli – ponownie. Ten pierwszy prezentował się jak wiekowy, doświadczony defensor, a ruchami przypominał Bartosza Salamona. Drugi natomiast po dłuższym czasie zyskał pewność w swoich zagraniach – znajduje się w najlepszej formie od początku trwających rozgrywek.

Ale pracowała cała drużyna. Kontrolę nad środkową strefą mieli Antoni Kozubal i Filip Jagiełło. Biegali po murawie jak szaleni – oczywiście nabijali kolejne kilometry, poruszając się nie bezmyślnie, a z głową. Obaj zaliczyli wiele odbiorów, dusząc w zarodku potencjalnie groźne akcje Wisły. Piętro wyżej, na dziesiątce, ciężką pracę wykonywał też Pablo Rodriguez. 

A gdy już bronić musiała ostatnia instancja – bramkarz – to też wywiązywała się ze swoich zadań bez zarzutu. Bartosz Mrozek zaliczył dwie interwencje – co prawda sytuacjach, które nie powinny zakończyć się bramką, lecz trzeba pochwalić jego czujność. 

Dzięki tym wszystkim czynnikom Kolejorz zanotował drugie czyste konto z rzędu. Wszystko idzie w kierunku stabilizacji postawy w defensywie. Ten proces trwał długo, ale wreszcie widać progres drużyny.Lepiej późno niż wcale.

Poczucie niedosytu jest obecne

Niestety – za dominujący styl nie przyznaje się pełnej puli punktów.Najważniejsze to umieścić piłkę w siatce przeciwnika, co Lechowi nie wyszło. Jak zwykle próbował Luis Palma, wsparcie starał się mu zapewniać Rodriguez, ale ostatecznie na niewiele się to zdało. 

Ani mniej doświadczony Yannick Agnero, ani weteran Mikael Ishak, nie potrafili zgubić krycia płockiej obrony. Leo Bengtsson prezentował niską jakość zagrań, a Ali Gholizadeh nie zmienił szczególnie ofensywnego oblicza drużyny po wejściu z ławki. Formacji Nafciarzy nie zdestabilizowali nawet Joel Pereira i Michał Gurgul, którzy z upływającym czasem grali coraz wyżej.

– Nie jesteśmy zadowoleni z tego punktu, bo przyjechaliśmy tutaj po zwycięstwo. Biliśmy głową w mur, Wisła była ustawiona bardzo nisko i wiedzieliśmy, że trudno będzie o sytuacje. Musieliśmy być też uważni, ponieważ rywale chcieli wykorzystać kontry. Staraliśmy się dostarczać piłkę w pole karne, zamykaliśmy ich, ale mało było dzisiaj tych klarownych sytuacji – nie krył rozczarowania po bezbramkowym remisie Mateusz Skrzypczak.

 Mikołaj Dilc