DALI UPUST EMOCJOM. LECH WYSOKO POKONAŁ RADOMIAKA

Do pięciu razy sztuka. Po serii czterech ligowych meczów bez zwycięstwa Lech Poznań wreszcie się przełamał i pokonał Radomiaka Radom 4:1. Początkowo niedzielne spotkanie 16. kolejki Ekstraklasy nie zachwycało, ale później się rozkręciło i gospodarze wypunktowali swojego rywala.
W ostatnich tygodniach Lech znajdował się pod ciągle rosnącą presją. Im dłużej notował słabe wyniki, tym większa frustracja towarzyszyła jego meczom. Z Radomiakiem emocje w końcu znalazły swoje ujście. Udało się odnieść wysokie zwycięstwo przekonującą grą – szczególnie w drugiej połowie. Ponadto przyszło przełamanie po trzech spotkaniach zremisowanych i jednym przegranym.
– Przyjemnie było wygrać. Dotychczas mieliśmy z tym trudności, ale dziś się to udało. A graliśmy z przeciwnikiem, który też rozegrał dobre spotkanie i ogólnie należy do grona drużyn strzelających najwięcej bramek w lidze, więc jest całkiem silny – mówił podczas konferencji prasowej Niels Frederiksen.
– Kiedy przytrafiła się tobie seria kilku meczów bez zwycięstwa, to nie posiadasz takiej samej pewności siebie, jak gdybyś wygrał trzy starcia z rzędu. Myślę, że widzieliśmy to w tym spotkaniu, zwłaszcza na początku. Ale gdy strzeliliśmy bramkę na 2 : 0, poczuliśmy ulgę i wszystko na boisku stało się prostsze – dodał duński szkoleniowiec.
Szachy przy Bułgarskiej
Świetną drugą część spotkania poprzedziła bardziej wyrównana pierwsza. Początek w wykonaniu Lechitów był jeszcze całkiem intensywny, bo zdołali na moment dosiąść rywala. Poznaniacy nie pozwalali mu na swobodne rozgrywanie i kombinowali nad rozpracowaniem defensywy przeciwnika poprzez częste zmiany stron. Zgrabnie przedostawali się pod bramkę Filipa Majchrowicza. Tam jednak blok defensywny zespołu trenera Gonçalo Feio był nie do przejścia.
Dość szybko przebieg gry stał się spokojniejszy. Zieloni zaczęli podchodzić wyżej, więc Kolejorz nie miał już tyle miejsca do budowania ataków od bramki i zdarzało się mu gubić. Radzili też sobie lepiej z pressingiem gospodarzy. Zagrożenie próbowały tworzyć ich skrzydła. Po jednej stronie zakręcić Joelem Pereirą potrafił Capita Capemba, z kolei po drugiej trudni do zatrzymania byli Vasco Lopes i podłączający się Zié Ouattara. Jeśli chodzi o niebiesko-białych, to w ofensywie jedynie wracający do gry po kontuzji Ali Gholizadeh dynamizował poczynania swojego zespołu.
– Po kilku meczach, w których straciliśmy sporo punktów, było trudno ruszyć na rywala od pierwszych minut. Na początku musieliśmy go wybadać – tłumaczył Irańczyk po rywalizacji z radomskim zespołem.
Z dużej chmury padał mały deszcz. Zarówno Lech, jak i Radomiak nie tworzyli sobie zbyt wielu groźnych sytuacji. Sporo akcji udawało się im dusić w zarodku. W innych przypadkach czujność zachowywali defensorzy. Zbliżał się koniec pierwszej połowy i nic nie zapowiadało, że padnie w niej jakiś gol. Wtedy piłkę ręką zagrał Steve Kingue. W 45. minucie do rzutu karnego podszedł Mikael Ishak i zamienił go na trafienie. To był punkt zwrotny.
– Mecz był dosyć zamknięty. Trochę szachowaliśmy się nawzajem. Dużo zmienił rzut karny. Zaraz po nim nastąpiła przerwa, a po niej wyszliśmy agresywniej, podchodziliśmy wyżej i przejęliśmy kontrolę – wyjaśniał Mateusz Skrzypczak.
Jazda bez trzymanki
Lechici co prawda potrzebowali paru minut, ale w końcu się rozkręcili. Szybka gra na jeden kontakt pozwoliła im znaleźć miejsce za plecami wysoko ustawionych rywali. Filip Jagiełło wypuścił Ishaka, który podprowadził piłkę w pole karne. Tam, zamiast wykańczać atak, Szwed podał do Pabla Rodrígueza, przez co Hiszpan mógł wykończyć akcję ze stoickim spokojem.
Radomianie chcieli jak najszybciej odrobić stratę, przez co w ich szykach pojawiało się coraz więcej przestrzeni. Właśnie na to czekali gospodarze, którzy raz za razem punktowali ich błędy kolejnymi dynamicznymi atakami. W 61. minucie Ishak znalazł się przed szansą na trafienie po raz drugi w meczu i skrzętnie z tej okazji skorzystał. Gholizadeh odnalazł w polu karnym Rodrígueza, zaś ten podał do Szweda. Piłka odbiła się od jednego z obrońców, więc napastnik najpierw przyjął ją na klatkę piersiową, a zaraz potem sprawił, że zatrzepotała w siatce.
Przy prowadzeniu 3 : 0 Kolejorz dał się w końcu zaskoczyć. Najpierw Capita urwał się Pereirze, przez co w sytuacji sam na sam interweniował Bartosz Mrozek. Natomiast w 73. minucie Ouattara posłał dośrodkowanie, które trafiło idealnie na głowę Elvesa Baldégo. Mecz zrobił się otwarty i to była próba jakości dla niebiesko-białych, bo w takich sytuacjach potrafili tracić kontrolę.
To jednak nie nastąpiło. Piłkarze trenera Frederiksena trzymali rękę na pulsie i w 89. minucie rywalizację zamknął nieskuteczny dotychczas Yannick Agnero. Choć wcześniej skompromitował się, gdy wpadł w poślizg, mając przed sobą piłkę ustawioną do oddania strzału, to w końcówce zrehabilitował się debiutanckim trafieniem. W sytuacji bramkowej musiał zachować zimną krew, bo przed nim znajdował się tylko bramkarz.
– Bardzo potrzebowaliśmy tego zwycięstwa. Wierzę, że od teraz zaczniemy seryjnie wygrywać, bo nas na to stać. Strzeliliśmy cztery bramki, a mogliśmy więcej. Kiedy wyszliśmy na drugą połowę widać było, że dążymy do kolejnych trafień. Tak kontrolowaliśmy ten mecz – powiedział Skrzypczak.
Mikołaj Dilc
