POLSKI KLASYK (JAK ZAZWYCZAJ) NA REMIS. LECH WYWIÓZŁ Z WARSZAWY PUNKT

Fot. Mikołaj Dilc

Klasyk powrócił do tradycji dzielenia się punktami. W niedzielę Lech Poznań bezbramkowo zremisował z Legią Warszawa w wyjazdowym meczu 13. kolejki Ekstraklasy. Niebiesko-biali tylko częściowo zrewanżowali się fanom za czwartkową porażkę. Co prawda zostawili serca na boisku, ale wywieźli z trudnego terenu tylko punkt. 

Nie minęło wiele czasu od blamażu na Gibraltarze z Lincoln Red Imps, a Kolejorz już musiał przystąpić do kolejnego starcia. A było to nie byle jakie starcie – w Warszawie został podjęty przez Legię. Miał więc zakryć plamę przekonującym występem w ligowym klasyku. Zadanie niełatwe, lecz jeśli odzyskiwać zaufanie kibiców, to właśnie w takich spotkaniach, które ich elektryzują. 

Poznaniacy tym razem honoru nie splamili, choć tylko zremisowali. Sugerując się jednak tym, jak ten mecz wyglądał, to wynik okazał się sprawiedliwy. Widać było, że Lech zachowywał wysoki poziom koncentracji oraz zaangażowania. Grał nieźle i prezentował się na tyle dobrze, by nie stracić bramki. Mimo to sam do siatki rywala nie potrafił trafić – brakowało mu większej efektywności pod bramką Kacpra Tobiasza. W ofensywie prawdopodobnie zabrakło mu tych kilku procent mocy, które przeznaczył na obronę i konstrukcję akcji.

Zapasy na trawie

Spotkanie Lechitów i Legionistów miało swoje fazy. Naprzemiennie inicjatywę przejmowała najpierw jedna drużyna, a potem druga. To było takie siłowanie się. Obie strony miały momenty, w których przeważały i wydawało się, że dopną swego, lecz ostatecznie przeciwnik oddalał zagrożenie, znajdując nowe pokłady energii. Żaden zespół nie odpuszczał w środkowej strefie, walcząc przy każdej próbie odbioru piłki. 

Może nie wyglądało to wszystko estetycznie, ale zaangażowania piłkarzom w niebiesko-białych barwach nie sposób było odmówić. Dobrze organizowali się bez piłki i skutecznie wywierali presję na Wojskowych. Trójka pomocników w składzie Timothy Ouma, Antoni Kozubal oraz Filip Jagiełło wiele razy odzyskiwała futbolówkę dla drużyny.

Ponadto w końcu w miarę stabilnie wyglądała defensywa. O dziwo, trudno posądzić któregoś z obrońców o karygodne błędy. Antonio Milić liderował, Alex Douglas może z dwa razy mógł lepiej się zachować, zaś boczni defensorzy rozegrali przyzwoite mecze. Nie znaczy to, że Bartosz Mrozek był bezrobotny. Zanotował między innymi dwie ważne interwencje po uderzeniach Kacpra Urbańskiego.

Obiecująco aż do pola karnego

Z kolei w fazach z piłką przy nodze przyjemnie oglądało się to, jak Lechici rozgrywają. Byli w tym całkiem zgrabni, często posuwając się wyżej krótszymi podaniami. Wyglądali na pewnych siebie i wiedzących, jak omijać kolejne linie przeciwnika. O płynność gry dbali Ouma z Kozubalem.

Problem pojawiał się, gdy trzeba było stworzyć sytuacje bramkowe. Kolejorz nie umiał przebić się przez niski blok warszawiaków. Niewiele miejsca mieli Luis Palma oraz Taofeek Ismaheel. Ten pierwszy rozegrał jedno z najsłabszych spotkań w Lechu. Powstrzymany został również Mikael Ishak, którego sumiennie krył Rafał Augustyniak. W strefie ataku akcje kombinacyjne nie przynosiły poznaniakom konkretów. Legia to pierwszy zespół, który sprawił, że nie strzelili oni w ciągu jednego meczu gola.

Aż prosiło się, aby drużyna z Poznania poszukała przewagi za pomocą stałych fragmentów gry. Tych było sporo, ale bezpośrednio po ich wykonaniu udało mu się oddać zaledwie jeden strzał. Tym razem ten aspekt gry pozostawiał sporo do życzenia.

Mikołaj Dilc