GIBRALTARCZYCY LECHEM NAPISALI HISTORIĘ. KOMPROMITACJA NA EUROPA POINT STADIUM
To nie miało prawa się wydarzyć. Lech Poznań przegrał 1:2 z Lincoln Red Imps w czwartkowym meczu 2. kolejki Ligi Konferencji. Poznaniacy zagrali fatalnie i skompromitowali się przed jedną z najsłabszych drużyn tego europejskiego pucharu. Nie broni ich nawet fakt, że wyszli na to spotkanie w dość rezerwowym składzie.
Czwartkowy wieczór przebił wszystkie najgorsze chwile trwającego sezonu. Przy porażce z drużyną z ligi gibraltarskiej, znajdującej się na 52. miejscu w rankingu UEFA, blamaże z Cracovią czy Zagłębiem Lubin to drobiazgi. Wygrana z Kolejorzem była dla gospodarzy pierwszym zwycięstwem w historii występów w fazie zasadniczej europejskich pucharów. Już remis byłby dla nich czymś wyjątkowym, bo aż do ostatniego meczu ich bilans wynosił 7 porażek.
Zawstydzający jest nie tylko wynik, ale również styl gry. Lech nie potrafił wyraźnie zaznaczyć swojej siły, którą posiadał na papierze. Mimo że trzy razy obił obramowanie bramki rywali, to nie prowadził gry. Zdecydowanie nie miał kontroli nad tym spotkaniem – był chaotyczny i niechlujny. Lincoln wyglądał na o wiele lepiej poukładany zespół. Zachowywał spokój i swobodnie przeprowadzał kolejne kontrataki. Mistrzowi Polski nie wypadało się prezentować tak blado na tle słabszego rywala.
Rezerwowi nie podołali
Kilka tygodni temu wyśmiewano Edwarda Iordănescu, szkoleniowca Legii Warszawa, kiedy na meczu z tureckim Samsunsporem postanowił dać odpocząć kilku ważniejszym piłkarzom, co poskutkowało porażką. Teraz podobnie postanowił postąpić trener Niels Frederiksen i on również mocno przejechał się na swojej decyzji.
Duńczyk miał jednak lepsze warunki na wykonanie takiego ruchu – w końcu mierzył się ze znacznie słabszym rywalem. Zresztą na boisko wybiegli nie tylko piłkarze otrzymujący mniej minut, ale też ci stale będący w rotacji. W teorii to był dobry moment, aby dać szansę Wojciechowi Mońce, Yannickowi Agnero, Gisliemu Thordarsonowi oraz Robertowi Gumnemu, czyli zawodnikom z tej pierwszej kategorii. Trzech pierwszych ma spory talent, który oszlifują tylko występami. Natomiast do drugiej kategorii zaliczają się Leo Bengtsson, Timothy Ouma i Pablo Rodríguez. Oni zaprezentowali się dobrze w niedawnym spotkaniu z Pogonią Szczecin.
Można się zastanawiać, kto zawinił bardziej. Trener, który dokonał zbyt wielu rotacji i nie potrafił odpowiednio zmotywować swoich podopiecznych? Czy piłkarze, którzy grali tak, jakby w ogóle nie dojechali na to spotkanie? Z całego wymienionego grona odpowiedni poziom pokazał jedynie Thordarson – reszta zawodników zagrała poniżej oczekiwań. Nawet gdy w drugiej połowie na boisku zameldowali się najlepsi z talii Frederiksena, nie zmienili oni obrazu rywalizacji.
Kto oblał egzamin najboleśniej?
Większość Lechitów zawiodła w czwartkowym meczu, ale paru z nich rozczarowało mocniej od reszty. Zacznijmy od Yannicka Agnero, który po raz pierwszy znalazł się w wyjściowej jedenastce. Do tej pory był wprowadzany na końcówki, ale nie zapamiętaliśmy go z czegoś konkretnego. Tym razem miał pokazać, dlaczego poznański klub zapłacił za niego rekordową sumę. Cóż, nie pokazał. Zbyt często znikał, a także nie pokazał instynktu napastnika, pomimo czterech okazji na strzelenie bramki. Najbliżej trafienia był, gdy po uderzeniu z główki trafił w poprzeczkę z dość bliskiej odległości.
Dużo lepszego występu oczekiwaliśmy po Pablo Rodríguezie. Ostatnio z Pogonią Hiszpan w końcu zagrał dobrze. Współpracował z kolegami i był efektywny. Z Lincoln ofensywny pomocnik nawiązał do swoich mizernych meczów w niebiesko-białych barwach. Na ogół nie miał wpływu na grę w ataku. Pokazywał tylko przebłyski, gdy celnie centrował na głowę Taofeeka Ismaheela.
Źle czwartkowe spotkanie będzie wspominać też Wojciech Mońka. Stworzył niezbyt pewny defensywny duet z Mateuszem Skrzypczakiem i nie wygrał zbyt wielu pojedynków. Przede wszystkim jednak to on zawinił przy bramce na 2:1, gdy pozwolił oddać Christianowi Rutjensowi strzał.
Mikołaj Dilc
