ON ZNOWU TO ZROBIŁ! BRYAN FIABEMA DAŁ ZWYCIĘSTWO LECHOWI W MECZU Z GIEKSĄ

Fot. Mikołaj Dilc

Ważne punkty w trudnym meczu zainkasowane. Lech Poznań pokonał wynikiem 1:0 GKS Katowice w wyjazdowym starciu 11. kolejki Ekstraklasy. Może i nie odpalił fajerwerków, ale po raz trzeci w tym sezonie zachował czyste konto.

Efektowne zwycięstwo 4:1 w czwartkowym meczu z Rapidem Wiedeń było znakomitym punktem wyjścia do niedzielnej rywalizacji w Katowicach. Niels Frederiksen i spółka pokazali, że ich forma rośnie. Ostatnio potrafili zneutralizować atuty równie mocnego rywala. Przez to oczekiwania przed spotkaniem z katowiczanami mogły wzrosnąć. Rewelacja poprzedniego sezonu Ekstraklasy po dziesięciu kolejkach tegorocznych rozgrywek znajdowała się na dole tabeli – w strefie spadkowej. Wpadła więc w silne turbulencje, z których nie może sobie poradzić. 

Lech przy takim rywalu był zdecydowanym faworytem, nawet jeśli miał w nogach kilka meczów więcej i musiał przyjechać na trudny katowicki teren. Wynik wskazuje na to, że udźwignął presję. Może nie rozegrał fenomenalnego spotkania – w pewnym momencie starcie mogło pójść w różne strony – za to wyszedł z niego zwycięsko. Co ważne, zdołał zachować czyste konto, a to nie zdarzało mu często w trwających zmaganiach z ligą i pucharami.

Solidna obrona z jednym rodzynkiem

Gdyby przyrównać postawę linii obrony do jakiegoś dania, byłby to sernik. Przecież na myśl o nim zawsze robi się milej. Właśnie tak miło mogli zaskoczyć poznańscy defensorzy. Powracający do pierwszego składu Robert Gumny nie pękł, zmuszony poradzić sobie z Borją Galanem. Tym samym zabezpieczył prawą stronę. Wyglądał też nieźle z piłką przy nodze, choć raczej nie zapuszczał się w głąb połowy rywali. 

Na plus spisali się też obaj środkowi defensorzy. Forma Mateusza Skrzypczaka, małymi kroczkami, rośnie z każdym tygodniem. To jeszcze nie jest to, czego po nim oczekiwano (raz utrudnił Bartoszowi Mrozkowi interwencję, zamiast ją ułatwić), ale każdy postęp należy docenić. Jeszcze solidniej prezentował się Antonio Milić. Chorwat wywiązuje się z roli lidera defensywy.

Mówiliśmy o serniku. Jedliśmy go ze smakiem, ale niestety znalazł się w nim jeden rodzynek. Spotkanie wyraźnie uwidoczniło wady i zalety Joao Moutinho. Lewy defensor miał problemy z dopilnowaniem swojej strefy. To jego stroną katowiczanie szukali swoich okazji. Natomiast całkiem sporo jakości dawał, gdy zespół znajdował się w fazie ataku. Wtedy nieźle podłączał się do ataków poznańskiej drużyny.

Koniec końców, także dzięki obrońcom, GieKSa nie strzeliła żadnej bramki i Bartosz Mrozek mógł cieszyć się z trzeciego czystego konta w tym sezonie. Przysłuży się ono konsolidacji drużyny w tym aspekcie. Mocna formacja defensywna może zagwarantować zdobycie kilku dodatkowych punktów, tak ważnych w pogoni za obroną mistrzostwa Polski oraz za fazą pucharową Ligi Konferencji.

Bohaterów dwóch, a powinno być trzech

Na największe pochwały zasłużył Bartosz Mrozek. Bramkarz znów bronił fenomenalnie. Jego dobra postawa pomogła dowieźć korzystny rezultat. Wykazywał się znakomitym refleksem, ustawieniem, a także reakcją. Jedną z interwencji przypłacił urazem, na szczęście niegroźnym, palca. Dawno sytuacja w bramce Lecha nie była tak spokojna. 

Za głównego bohatera niedzielnego popołudnia uznać należy Bryana Fiabemę, który zdobył dla Kolejorza zwycięską bramkę. Wydawało się, że jego pięć minut przypadło na mecz z Widzewem Łódź, kiedy też strzelał gola na wagę trzech punktów. Norweg sprawił, że ponownie można mówić o nim w pozytywny sposób. Oprócz bramki, zaoferował trochę walki o utrzymanie drużyny w posiadaniu piłki, ale ogólnie rzadko przeprowadzał akcje na swoim skrzydle. 

Natomiast z ławki rezerwowych wszedł Taofeek Ismaheel. To ważna informacja ze względu na to, co wydarzyło się w spotkaniu z Rapidem. W czwartkowej rywalizacji Nigeryjczyk został zdjęty z boiska z powodu problemów zdrowotnych. Z katowiczanami nie tylko pokazał, że jest zdrowy, ale podniósł też poziom gry na prawym skrzydle. Bohaterem jednak go nie określimy, bo dochodził do świetnych okazji, które marnował. Powinien zdobyć przynajmniej jedną bramkę, co rozstrzygnęłoby mecz.

Mikołaj Dilc