LOKOMOTYWA ODJECHAŁA HÜTTELDORFCZYKOM! LECH DOBRZE ROZPOCZĄŁ LIGĘ KONFERENCJI

Fot. Mikołaj Dilc

Magiczny wieczór z Ligą Konferencji przy Bułgarskiej. Lech Poznań pokonał 4:1 Rapid Wiedeń w pierwszym meczu fazy ligowej tego pucharu. Zespół trenera Nielsa Frederiksena rozegrał jedno z najlepszych spotkań w trwającym sezonie. 

Kolejorz w ciągu tego sezonu ma różne momenty, ale w ostatni czwartek na chwilę poszły one w zapomnienie. Wszyscy liczyli na zwycięstwo, ale chyba nie na aż tak wysokie. Poznańscy kibice byli świadkami jednego z najlepszych meczów w tym sezonie w wykonaniu ich drużyny. W końcu, w ciągu 90 minut, zgadzało się wiele aspektów. Solidna defensywa, kontrola w środku boiska, a także sposób, wraz ze szczyptą nieprzewidywalności, w ofensywie. Zarówno z perspektywy trybun, jak i telewizora oglądało się to naprawdę dobrze.

Pełna kontrola

Przyczyny tak okazałego zwycięstwa są dwie. Raz, że Rapid nie dojechał na spotkanie, a dwa, że Lechici byli po prostu świetni. W pierwszej połowie nie dali swoim przeciwnikom rozwinąć skrzydeł. Austriacki klub stwarzał minimalne zagrożenie pod bramką Bartosza Mrozka. W drugiej części meczu częściej miał inicjatywę w konstruowaniu akcji, ale Lech trzymał go na dystans. 

Tym, co łączy obie połowy jest odpowiednie reagowanie gospodarzy na trudniejsze fragmenty rywalizacji. Najpierw, już na początku, otrzymali oni sygnał alarmowy po stracie gola, nieuznanego z powodu pozycji spalonej. Później, w 64. minucie, dość niespodziewanie ich rywale strzelili jedyną w meczu bramkę. W obu przypadkach poznaniacy nie zostali wybici z rytmu, przez co wracali do realizowania swoich założeń.

Nieźli defensorzy i pomocnicy, ale z polem do poprawy

Obrońcy zdołali wyłączyć z gry Claudy’ego M’Buyi – jednego z najlepszych piłkarzy przyjezdnych. To głównie zasługa Antonio Milicia oraz Alexa Douglasa, którzy jako duet wyglądali pewnie. Gdyby przyjrzeć się im pojedynczo, można stwierdzić, że Chorwat odnalazł formę. Z kolei szwedzki defensor był zapalnikiem. Właśnie on, jedyny raz w czwartkowej rywalizacji, nie upilnował francuskiego napastnika, kiedy ten zdobył bramkę ze spalonego. Również on mógł zachować się lepiej przy golu na 1:3 dla Rapidu. Gdyby nie zatrzymał się na skraju pola karnego, mógłby wybić dośrodkowanie Jannesa Horna. Obecnie lepszym wyborem na środek obrony wydaje się Mateusz Skrzypczak, a nawet młody Wojciech Mońka.

Natomiast w środku pola królowali Filip Jagiełło (toczący wiele fizycznych starć) oraz Timothy Ouma. Ten drugi ostatecznie udowodnił, jak ważne jest posiadanie nominalnego defensywnego pomocnika. Wykonał sporo niewidocznej na pierwszy rzut oka pracy, pilnując strefy przed linią obrony. Na ogół ustawiał się prawidłowo, skutecznie przechwytywał piłkę oraz kasował ataki wiedeńczyków. Drużyna potrzebuje na boisku piłkarza o takim profilu. 

Indywidualnie Kenijczyk ma jednak pewne braki. Wciąż lubi się poślizgnąć czy skiksować. Zdarzają mu się dość nonszalanckie zagrania. Mimo to, korzyści z jego występów są nieporównywalnie większe. To nie tak, że żaden inny pomocnik nie popełnia błędów. A doświadczenie zbierane przez Oumę powinno w pewnym momencie zaprocentować. 

Jak cudownie mieć Palmę i Ismaheela

Jak to zwykle bywa w wysoko wygrywanych spotkaniach, najbardziej błyszczała ofensywa. Na miano klejnotu rodowego zdecydowanie zasłużył fenomenalny Luis Palma. Jego bramka, asysta, udział przy golu Mikaela Ishaka oraz wywalczenie rzutu karnego to tylko wierzchołek góry lodowej. 

Honduranin jest głównym sprawcą zamieszania pod polami karnymi rywali. Jego technika, rozumienie gry, kreatywność i jakość są dla Kolejorza bezcenne. Bez niego zespół straciłby połowę potencjału w ataku. Śmiało można stwierdzić, że 25-latek powinien zostać wykupiony z Celticu Glasgow. Cena może i wysoka, ale Palma szybko ją spłaci porządnymi liczbami.

Świetnie wyglądał również Taofeek Ismaheel. Strzelił bramkę po ślicznej kombinacji z nikim innym jak Palmą. Zanotował też asystę przy trafieniu Leo Bengtssona, posyławszy do niego dopieszczone podanie. Poza tym ciągle pokazywał się jako dostępny do gry. Znajdował wolne przestrzenie i ustawiał się w nich, czekając na podanie. Jego kontakty z piłką zazwyczaj kończyły się pociągnięciem akcji dalej. 

Gdy Nigeryjczyk przeprowadzał się do Poznania można było w niego wątpić, bo jego statystyki w Górniku Zabrze nie powalały. Jednak awans do lepszego zespołu bardzo korzystnie wpłynął na jego rozwój Do nowego klubu wpasował się idealnie, w każdy występ wnosząc sporo pozytywnej energii. Właściwie od pierwszego meczu w Lechu trudno powiedzieć o nim coś złego. Dlatego patrzyło się na niego z pewnym przerażeniem, kiedy w czwartek schodził z murawy z kontuzją. Oby faktycznie uraz okazał się drobny, jak uspokajał po meczu trener Frederiksen. 

Mikołaj Dilc