PLAN MINIMUM WYKONANY. LECH Z CZTEREMA PUNKTAMI PO DWÓCH WYJAZDACH

Fot. Mikołaj Dilc

Zwycięstwo i remis w dwóch delegacjach. Najpierw, w sobotę, Lech Poznań pokonał 2:0 Bruk-Bet Termalikę Nieciecza w spotkaniu 9. kolejki Ekstraklasy. Z kolei w środowym, zaległym meczu 6. kolejki zremisował 2:2 z Rakowem Częstochowa. Choć w tej drugiej rywalizacji można było sięgnąć po spokojne zwycięstwo, zdobyte cztery punkty to niezły wynik.

Powrót do grania po przerwie reprezentacyjnej był falstartem. Porażka z Zagłębiem Lubin podała w wątpliwość gotowość Kolejorza do kolejnych zmagań ligowych i pucharowych. Patrząc już z perspektywy ostatnich meczów, wyglądało to jednak na wypadek przy pracy. Nie znaczy to, że się on więcej nie zdarzy, ale wciąż żywa pozostaje nadzieja, że poznaniacy będą osiągać satysfakcjonujące wyniki, jak do tej pory.

Konieczna wygrana

Lechici musieli wygrać spotkanie w Niecieczy. Nie chodziło tu tylko o oczekiwania kibiców, którzy chcieli, aby piłkarze odkupili swoje winy z poprzedniej kolejki. Termalica jest jedną z najgorszych drużyn pod względem grania meczów domowych. Z kolei zespół z Poznania w obecnym sezonie nie przegrał żadnej wyjazdowej rywalizacji. 

O zwycięstwie zadecydowały niezłe końcówka pierwszej połowy i początek drugiej. Generalnie gospodarze wyglądali na dobrze zorganizowaną drużynę – dominowali na środku pola, ustawiali się odpowiednio w wysokim pressingu, a także skutecznie bronili własnej szesnastki, przebywając w niskim pressingu. Nie zdołali jednak sparować dwóch ciosów Mikaela Ishaka. Najpierw szwedzki snajper strzelił gola po dobrze rozegranym rzucie rożnym, potem zaś wygrał pojedynek z bramkarzem. Tym samym kapitan Lecha z przytupem wrócił do strzelania – 100. i 101 bramką przebił granicę stu trafień w historii swoich występów dla Kolejorza.

Drugi gol ustawił dalszą część spotkania. Lech w spokoju dowiózł korzystny rezultat. Gdyby skupić się na negatywach, pewne wątpliwości mogła budzić jego postawa w drugiej połowie. Nie najlepiej funkcjonował środek pola w konfiguracji z Timothym Oumą, Filipem Jagiełłą i Luisem Palmą. Przegrywali oni rywalizację o centralną część boiska z pomocnikami Termaliki. Szczególnie stracił na tym Jagiełło, który zazwyczaj napędzał ataki Lecha, oraz Palma, rzadko wywiązujący się z roli kreatora. Honduranin poprawił swoją grę w drugiej połowie, kiedy zaliczył asystę i bardziej angażował się w ataki poznaniaków.

Natomiast jeśli chodzi o pozytywy, to niebiesko-biali zaliczyli pierwsze czyste konto od rewanżowego spotkania z Breidablikiem. Bartosz Mrożek miał całkiem spokojny mecz, do czego przyczynili się obrońcy, którzy dobrze się spisali – przede wszystkim nie popełnili żadnych rażących błędów, w drugiej kolejności ułatwili życie swojemu bramkarzowi.

Powinno być lepiej

Lech w meczu z Rakowem wstąpił na niebiosa, a potem szybko z nich zleciał. Po pierwszej połowie wynik 2:0 wydawał się bezpieczny. Przecież częstochowianie nie byli (i nadal nie są) w najlepszej formie, poza tym goście zazwyczaj tak łatwo nie oddawali korzystnych rezultatów. Sytuacja zmieniła się po brzydkim faulu Luisa Palmy (notującego do tamtej pory dobry występ strzelca jednej z bramek) na Zoranie Arseniciu. Obaj panowie musieli zejść z boiska – Honduranin po otrzymaniu czerwonej kartki, a defensor Medalików w wyniku kontuzji, która na dłużej wykluczy go z grania w piłkę.

Gospodarze szybko strzelili dwie bramki, wyrównując wynik, a następnie dążyli do objęcia prowadzenia. To się im nawet udało, ale ostatecznie VAR anulował gola. Lechici zdołali utrzymać remis. Idealnie rywalizację podsumował trener Niels Frederiksen, cytowany przez portal Sportowy Poznań:

– Niewątpliwie był to szalony mecz. Prowadziliśmy 2:0 i w mojej opinii kontrolowaliśmy przebieg spotkania – mieliśmy wszystko, by odnieść zwycięstwo. W tym kontekście można powiedzieć, że straciliśmy dwa punkty. Biorąc jednak pod uwagę to, co działo się po czerwonej kartce oraz to, jak wyglądało ostatnie 20 minut, można powiedzieć, że zdobyliśmy punkt. Ekstremalnie ciężko pracowaliśmy dziś jako drużyna. Chciałbym też podkreślić, że grając 11 na 11, wyglądaliśmy naprawdę dobrze – mówił duńczyk po spotkaniu.

Praca zespołu musi pozostać na takiej intensywności. Już jutro niebiesko-biali zmierzą się z Jagiellonią Białystok w hitowym starciu 10. kolejki Ekstraklasy. Przed nimi trudne zadanie pokonania równie silnej co oni drużyny. Takie mecze to jednak kwintesencja futbolu, po których poznaje się najlepszych w tym sporcie.

Mikołaj Dilc