NIEMOŻLIWE NIE ISTNIEJE. FIABEMA ZABEZPIECZA LECHOWI ZWYCIĘSTWO Z WIDZEWEM

Czy to sen? A może halucynacje? Nie! On naprawdę strzelił. Dzięki trafieniu Bryana Fiabemy Lech Poznań pokonał 2:1 Widzew Łódź w meczu 7. kolejki Ekstraklasy. Cały Enea Stadion eksplodował, gdy Norweg wyprowadził zespół na prowadzenie. Tym samym w Poznaniu humory podczas przerwy reprezentacyjnej będą całkiem niezłe. Pozostaje jeszcze tylko jedno pytanie – kiedy koniec świata?
Myślałem, że zbyt szybko nie poruszę już na portalu tematu Fiabemy. Raz, że leżącego się nie kopie, a dwa – jego asysta z Genkiem wydawała się wypadkiem przy pracy. Oczywiście jedna bramka w jego 40. meczu w barwach Kolejorza nie zmienia nic w odbiorze dotychczasowych występów norweskiego zawodnika. Natomiast takie przełamanie może spowodować u niego jakiś przeskok w głowie, cytując klasyka.
W szczególności, że zagrał on przyzwoite spotkanie i można go za coś pochwalić. Wygrywał pojedynki biegowe i siłowe. Po jednym z nich powinien mieć asystę, ale Kornel Lisman spudłował. Pracowitością zasłużył sobie na ciepłe słowa.
Mogło pójść w obie strony
A to był mecz, w którym należało wykonać dużo ciężkiej, zespołowej pracy. Widzew już od początku przypierał gospodarzy do muru. Niepokojąco wyglądała sytuacja po lewej stronie, gdzie kłopoty sprawiał Angel Baena. Dosyć łatwo tworzyło się zamieszanie pod bramką Kolejorza. Właśnie po takim zamieszaniu łodzianie strzelili pierwszego gola – chwilę później anulowanego przez VAR z powodu spalonego.
Lech musiał szukać podań za linię obrony rywala. Tutaj przydatny był Fiabema. Taka bezpośrednia gra nawet wychodziła poznańskiej drużynie. Mimo to pierwszy gol dla niej padł trochę inaczej. Po wejściu na połowę łodzian krótkimi podaniami Luis Palma przerzucił piłkę do Joela Pereiry i wbiegł w pole karne. Portugalczyk dośrodkował idealnie na głowę Honduranina, który wykończył akcję.
Od tamtej pory niebiesko-biali coraz częściej grali środkiem pola. Pressing gości przestał być tak agresywny, więc trochę miejsca do napędzania ataków mieli Timothy Ouma, Filip Jagiełło i Antoni Kozubal. Ostatni z nich wyglądał jednak trochę gorzej – zdarzało mu się podawać niedokładnie. Widzewiacy do końca pierwszej połowy nie zagrażali już zbytnio Lechitom.
Przyjezdni wyrównali, ale Lech miał Fiabemę
Po wznowieniu gry Widzew znów ożył. Najpierw szansę miał Baena, który wygrał pojedynek biegowy z Mateuszem Skrzypczakiem, a potem… rzut karny wykonywał Bartłomiej Pawłowski. W polu karnym João Moutinho sfaulował Juljana Sheshu i sędzia od razu wskazał na jedenasty metr. Pawłowski pewnie wyrównał stan meczu.
Niby Kolejorz próbował odpowiedzieć – parę razy strzały oddawał Palma – ale czegoś brakowało drużynie. W 60. minucie trener Frederiksen postanowił dokonać aż poczwórnej zmiany. Na boisku zameldowali się Michał Gurgul, Gisli Thordarson, Pablo Rodriguez oraz Kornel Lisman. Okazało się to dobrą decyzją, bo Lech zyskał trochę świeżości w swoich działaniach.
A w 64. minucie niebiesko-biali zdołali wyrównać. W chaosie powstałym po rzucie rożnym w polu karnym łodzian odnalazł się Fiabema, który wbił piłkę do siatki. Dziewięć minut później powinno być 3:1, gdy strzelec drugiej bramki przytomnie podał do Lismana. Młody skrzydłowy mocno uderzył nad bramką.
To nie był koniec emocji. Gospodarze sami mogli sprawić, że wynik po końcowym gwizdku wyglądałby inaczej. W okolicach 80. minuty podali Widzewiakom tlen, najpierw kiedy Mońka przegrał pojedynek, przez co piłka trafiła w pole karne i po małej odbijance znalazła się pod nogami Samuela Akere. Zawodnik, choć był na dobrej pozycji, strzelił niecelnie. Potem Lech dał zbyt dużo swobody Juljanowi Shehu i Franowi Alvarezowi. Duet przeprowadził akcję, po której okazję miał Tonio Teklić. Ponadto na własnej połowie straty zaliczali Pereira i Palma, co też mogło się źle skończyć.
Ostatecznie do końca spotkania Lechici utrzymali prowadzenie, trzymając rywala na dystans po 80. minucie. W tabeli Ekstraklasy dopisali sobie trzy punkty i przerwę reprezentacyjną spędzą w dobrych humorach.
Mikołaj Dilc