OCH, TU TRZEBA JECHAĆ NA SOR… GENK SPRAŁ LECHA NA KWAŚNE JABŁKO

Kolejorz przegrał z KRC Genk 1:5 w czwartkowym meczu czwartej rundy eliminacji Ligi Europy. Został znokautowany już w pierwszej połowie, kiedy wynik wynosił 4:1 dla belgijskiej drużyny. Nawet pomimo plagi kontuzji w składzie Lecha wyraźnie widoczna była różnica klas obu zespołów.
Zaczęło się tak dobrze… Pierwsze 10 minut zapowiadało całkiem ciekawe i wyrównane starcie. Lechici poszli z Belgami na wymianę ciosów, dzięki czemu zgadzała się dynamika meczu. Kolejne ataki napędzali Luis Palma, Filip Jagiełło czy Antoni Kozubal. Nie znaczy to, że Genku spali – oni również całkiem swobodnie przedzierali się pod pole karne swojego rywala. Mimo to można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że nieco lepiej wyglądali niebiesko-biali.
Jednak w dziesiątej minucie wynik otworzyli piłkarze trenera Thorstena Finka. Akcja zaczęła się od uruchomienia podaniem Yiry Sora. Skrzydłowy dośrodkował płasko, a do piłki dobiegł Zakaria El Ouahdi, który oddał strzał z ostrego kąta. Bartosz Mrozek, bramkarz Lecha, zdołał obronić uderzenie, lecz nie był w stanie uratować kolegów przed dobitką Patrika Hrošovský’ego. Zawiniła prawa strona gospodarzy.
Niezbyt wyrafinowanie, za to praktycznie
Nie był to pierwszy i ostatni raz, kiedy goście przenieśli ciężar gry w tę strefę. Trafnie zdiagnozowali najsłabszy punkt zespołu trenera Nielsa Frederiksena. W ciągu tygodnia kontuzji doznał Joel Pereira, etatowy prawy obrońca. Tym samym żaden zawodnik grający na tej pozycji nie był dostępny dla duńskiego szkoleniowca – w rewanżowym spotkaniu z Crveną Zvezdą Belgrad urazu doświadczył Robert Gumny, zmiennik Portugalczyka. W zastępstwie wystąpił Alex Douglas, nominalny środkowy obrońca.
Ujmując to w lekkich słowach, Szwed nie spełnił oczekiwań. Często zbyt wysokim ustawieniem ułatwiał grę Sorowi, zamiast mu je utrudniać. Nic nie zmieniło się, gdy w wyniku kontuzji (kolejnej w drużynie, ile można!) Antonio Milicia na boisku pojawił się Wojciech Mońka, który właściwie został przesunięty na prawą obronę. On również nie radził sobie ze skrzydłowym.
25-latek odpowiadał za lwią część groźnych ataków Genku. Zauważalny był stały schemat. Koledzy szukali go, a piłkarz wykorzystywał swoją szybkość i szukał dośrodkowaniami napastnika – Oha Hyeon-gyu. Nigeryjsko-koreański duet siał największy postrach w szeregach obrony Kolejorza.
Kilka sierpowych i po meczu
Aktywność obu graczy znacznie się nie przełożyła na liczby, bo kolejne bramki dla Belgów padały za pomocą innych sposobów. Wcześniej zdążył wyrównać Lech. Trochę niespodziewanie, bo po golu na 0:1 stracił cały animusz. W 19. minucie wysoki odbiór zaliczył Filip Jagiełło, który potem wykończył cały kontratak po wystawieniu piłki przez Mikaela Ishaka.
Sześć minut później przyjezdni prowadzili 2:1, a po kolejnych ośmiu minutach – 3:1. Najpierw Jarne Steuckers wypatrzył wbiegającego w wolną przestrzeń w polu karnym Hrošovský’ego, który trafił drugi raz, następnie po rzucie rożnym w zamieszaniu odnalazł się Bryan Heynen. Dopiero czwarty gol, z 40. minuty, dla tak zwanych Smerfów należał do dwójki Sor-Oh.
Wynik po pierwszej połowie mógłby być jeszcze wyższy, gdyby nie postawa Mrozka. Bramkarz niebiesko-białych obronił rzut karny (za faul grającego już jako środkowy defensor Douglasa) wywalczony i wykonywany przez Oha, zaś zaraz potem dobitkę Koreańczyka. 24-letni strzelec w ogóle powinien mieć na koncie co najmniej hat tricka, bo w ciągu pierwszej połowy – oprócz niewykorzystanej jedenastki – zmarnował dwie okazje, w obu sytuacjach trafiając w słupek.
Niskie tempo i tak za wysokie
Gdy skończyła się szalona pierwsza połowa meczu, wiadomo już było, że to koniec. Nawet jeśli Genk popełniał błędy w obronie, jego kultura gry znajdowała się na znacznie wyższym poziomie. Podobnie sprawa miała się z intensywnością działań belgijskiej drużyny, która potrafiła zabiegać piłkarzy Frederiksena oraz znacznie szybciej operować piłką, przez co jej rywale nie potrafili nadążyć za kolejnymi przeprowadzanymi akcjami.
Resztki nadziei pogrzebał gol Smerfów po trzech minutach od wznowienia spotkania – futbolówkę do własnej bramki wpakował Michała Gurgula wprowadzonego w przerwie za Douglasa. Nie pomogła więc kolejna zmiana ustawienia linii defensywnej, która polegała na przesunięciu Joao Moutinho na prawą obronę. Trzeba jednak przyznać, że w takim zestawieniu blok obrony wyglądał najlepiej w trakcie całego meczu.
Pytanie, na ile było to spowodowane zwolnieniem tempa przez gości? Im coraz bardziej zbliżała się 90. minuta, tym spokojniej grali, jednak wciąż tworzyli spore zagrożenie pod polem karnym Kolejorza. Ponownie znakomicie bronił Mrozek, wykonując trzy skuteczne interwencje. Niebiesko-biali również tworzyli sobie szanse, lecz żaden z trójki: Leo Bengtsson, Joao Moutinho, Luis Palma nie zdołał pokonać Tobiasa Lawala, bramkarza Genku.
Choć nie jestem fanem słownej chłosty zawodników, osobny akapit należy poświęcić Bryanowi Fiabemie. Na piłkarza od dłuższego czasu spada duża krytyka. Norweg zwyczajnie nie dorasta umiejętnościami do takiego zespołu jak Lech. Jedna akcja pokazała największą wadę jego gry, czyli złą decyzyjność. W pewnej sytuacji znalazł się przed polem karnym przeciwników – miał dużo miejsca, mógł uderzać lub podawać, lecz ostatecznie zbyt długo holował piłkę. Oddał strzał dopiero w momencie, gdy było wiadomo, że zostanie zablokowany.
No i co teraz?
Bez dwóch zdań losy rywalizacji Lecha i Genku o Ligę Europy są rozstrzygnięte, mimo że oba zespoły czeka jeszcze jeden mecz. Poznaniacy pojadą do Belgii zmniejszać rozmiary porażki. Rewanż posłuży raczej za podbudowanie morale podłamanego bolesną porażką z czwartku. Dzięki przełożeniu weekendowego spotkania 6. kolejki Ekstraklasy z Rakowem Częstochowa zespół Frederiksena będzie miał okazję na poprawianie tego, co obecnie szwankuje – postawę w obronie.
Jeśli się uda, Kolejorz będzie w miarę gotowy na kolejne trudne miesiące. Potencjał ofensywny mocno zmniejszył się w wyniku kontuzji, ale wciąż jest. Do kreatywnego, biorącego na siebie ciężar za tworzenie okazji Luisa Palmy i stale dokładającego konkrety Mikaela Ishaka dołączył po kontuzji dobrze czujący się w napędzaniu ataków w roli dziesiątki, jak pokazał między innymi mecz z Genkiem, Filip Jagiełło. Niels Frederiksen musi znaleźć sposób na ekspozycję walorów ofensywnych przy skutecznym zabezpieczaniu tyłów.
Mikołaj Dilc