ŁUT SZCZĘŚCIA W NIESZCZĘŚCIU – LECH I KORONA PODZIELIŁY SIĘ PUNKTAMI

Fot. Mikołaj Dilc

Kolejorz zremisował 1:1 z Koroną Kielce w sobotnim meczu 5. kolejki Ekstraklasy. Początek miał obiecujący, ale to było za mało. Z czasem uwidoczniły się główne problemy drużyny – nieszczelność bloku defensywnego i nieumiejętność kreowania sytuacji, gdy przeciwnik broni się nisko. Podział punktów to najniższy wymiar kary za błędy i nieskuteczność 

Piorunujący początek w wykonaniu Lechitów zwiastował całkiem dobry wieczór na stadionie przy ulicy Bułgarskiej. Podeszli oni wysoko na połowę przyjezdnych i starali się uzyskać całkowitą kontrolę nad spotkaniem. Tworzyli sobie kolejne sytuacje – w ciągu pierwszego kwadransa oddali pięć strzałów, w tym trzy celne. Dwa z nich były autorstwa brylującego w kreacji Luisa Palmy. Wydawało się, że bramka na 1:0 to tylko kwestia czasu.

Dlatego bardzo zaskoczyć mogło wydarzenie z 20. minuty. Xavier Dziekoński, bramkarz Korony, posłał długie podanie na prawe skrzydło. Wydawało się, że Michał Gurgul miał wszystko pod kontrolą, jednak zza jego pleców wyskoczył Wiktor Długosz, który dopadł do piłki i przelobował broniącego bramki Lecha Bartosza Mrozka. Niebiesko-białym upiekło się o tyle, że wahadłowy rywali znajdował się w momencie podania na spalonym.

Od tego momentu Lech zaczął tworzyć sobie mniej szans. Nisko ustawieni i dobrze zorganizowani Koroniarze zatrzymywali gospodarzy próbujących przebić się środkiem pola lub szukających swoich okazji dośrodkowaniami. Goście starali się wyprowadzać kontrataki – niektóre udało się im zakończyć strzałem, większość była duszona w zarodku przez królującego w linii pomocy Gisliego Thordarsona. Pod koniec pierwszej połowy strzały oddawali Mikael Ishak i Kornel Lisman, ale obaj trafili wprost w bramkarza.

Z Nieba przez Piekło aż do Czyśćca

W drugą część spotkania Lech wszedł idealnie. Już w 47. minucie, po zamieszaniu w polu karnym, piłkę do siatki skierował Luis Palma. Radość nie trwała długo, bo bramka ponownie musiała zostać anulowana, tym razem za zagranie ręką przez Honduranina. Zespół z Poznania znalazł się blisko futbolowego Nieba. Mimo że ostatecznie do niego nie trafił, to znów można było nastawiać się pozytywnie i czekać na pierwszego gola dla gospodarzy.

Tymczasem Kolejorza dopadły podobne bolączki co przed przerwą. Kompaktowo ustawione Scyzoryki z łatwością zatrzymywały większość ataków rywala. Grały też odważniej, a to poskutkowało w 64. minucie. Dawid Błanik zaliczył odbiór na połowie poznaniaków, pognał na ich bramkę i znalazł się w sytuacji sam na sam, którą wykorzystał. Błąd pozwalający Koronie objąć prowadzenie popełnił Mateusz Skrzypczak.

Powiedzieć, że bramka na 0:1 nie wpłynęła na polepszenie gry Lechitów byłoby sporym uproszczeniem. Przez następne 19 minut podopieczni trenera Nielsa Frederiksena bili głową w mur, nie oddając żadnego strzału. Niemoc w ofensywie przełamała dopiero akcja w 83. minucie. Na nietypowej dla siebie pozycji, ponieważ na prawym skrzydle, znalazł się Ishak. Szwed posłał dośrodkowanie, które wyglądało na przeciągnięte. Jednak do centry dobiegł Palma i głową zdołał strzelić debiutanckiego gola, choć uderzał z ostrego kąta. 

Wyrównanie dało impuls nie niebiesko-białym, a żółto-czerwonym. To oni częściej zagrażali bramce Mrozka. Natomiast ostatnie słowo należało do poznaniaków. W ostatniej akcji meczu okazję na wyprowadzenie swojej drużyny na prowadzenie miał Joao Moutinho, który nie dosięgnął do lecącej po dośrodkowaniu futbolówki.

Zabezpieczenia na trytytki

Po żelaznej postawie obrony Lecha w poprzednich rozgrywkach nie ma śladu. Wtedy straciła łącznie 32 bramki w 35 oficjalnych meczach. Teraz, po dziewięciu spotkaniach, zawiniła przy aż 16 golach – łatwo zauważyć, że to połowa wyniku z minionego sezonu. Mówi się, że najlepszą obroną jest atak, ale w wypadku meczów piłkarskich często wygrywa się je solidną grą w defensywie.

Najdziwniejszy w takim spadku formy bloku obrony jest fakt, że nie został on znacząco osłabiony. Oprócz ważnego w rundzie wiosennej Rasmusa Carstensena z drużyny odeszli obrońcy, którzy nie mogli liczyć na regularną grę, czyli Filip Dagerstal i Maksymilian Pingot, zaś na wypożyczeniu poza klubem wciąż znajduje się Ian Hoffman. Słaby dotychczas w barwach poznaniaków Elias Andersson nie zagrał w żadnym spotkaniu po wznowieniu rozgrywek. Trzon defensywy z poprzedniego sezonu został zachowany i wzmocniony Robertem Gumnym, Mateuszem Skrzypczakiem oraz Joao Moutinho.

Problemy z obroną zaczynają się powoli rozgaszczać w miejscu, w którym się pojawiły. W tym momencie nie chodzi już nawet o sam fakt tracenia bramek, ale o sposób, w jaki rywale trafiają do siatki niebiesko-białych. Najczęściej dzieje się to w wyniku błędu indywidualnego jednego z zawodników. Pechowców było już kilku: Michał Gurgul, Alex Douglas, Gisli Thordarson czy Joel Pereira. Po meczu z Koroną do tego grona dołączył Mateusz Skrzypczak. Do tej pory w kilku spotkaniach udawało się strzelać więcej bramek niż przeciwnik, ale taki stan nie będzie trwać wiecznie, co pokazała sobotnia rywalizacja. Obrońcy muszą w końcu podnieść poziom koncentracji.

W kominie brakuje pary

Niezbyt zadowalająca jest również gra Lechitów w ataku. W ostatnich meczach dało się odnotować długie fragmenty, kiedy zespół nie radził sobie z tworzeniem sytuacji podbramkowych. Lwia część strzałów w starciu ze Scyzorykami została oddana z dystansu, dośrodkowania zazwyczaj nie trafiały do adresatów, natomiast jeśli udało się uderzyć na bramkę z obrębu pola karnego, to piłkarze trafiali w bramkarza. Może nie identycznie, ale podobnie sprawa miała się w spotkaniach z Crveną Zvezdą i Górnikiem Zabrze. 

Ofensywę zdają się ciągnąć obecnie Mikael Ishak i Luis Palma. Ten pierwszy zanotował znakomitą serię siedmiu meczów ze strzelonym golem. Koroniarze ją przerwali, ale to nie powstrzymało szwedzkiego napastnika od zaliczenia asysty. Z kolei Honduranin stara się brać na siebie odpowiedzialność za kreowanie drużynie szans, choć brakuje mu partnerów.

W obliczu kontuzji Alego Gholizadeha, a także wcześniejszych urazów Daniela Hakansa i Patrika Walemarka, w Poznaniu można spodziewać się wzmocnienia na prawe skrzydło. Na ten moment Niels Frederiksen musi radzić sobie z tym, co ma. Ewentualne nowe plany na poprawę gry w ofensywie mogą zostać wprowadzone w życie już w czwartek, kiedy Kolejorz zmierzy się z KRC Genk w 4. rundzie eliminacji Ligi Europy.

Mikołaj Dilc