KOMPLET ZWYCIĘSTW W DELEGACJI – PIŁKARZE LECHII I BREIDABLIKA NIE ZATRZYMALI LECHITÓW

Fot. Mikołaj Dilc

Dwa zwycięstwa – taki jest w tym momencie bilans Lecha Poznań w meczach wyjazdowych. W zeszłą sobotę zdołał on odwrócić losy spotkania 2. kolejki Ekstraklasy z Lechią Gdańsk, pokonując ją 4:3. Z kolei w środę dopełnił formalności, wygrywając skromnie 1:0 z Breidablikiem Kopavogur w rewanżowym starciu 2. rundy eliminacji do Ligi Mistrzów.

Sezon dla Kolejorza zaczął się źle, bo od dwóch porażek. Teraz odniósł kolejno drugie i trzecie zwycięstwo z rzędu. W Poznaniu jest więc coraz więcej powodów do zadowolenia, mimo że sama gra pozostawia jeszcze trochę do życzenia. W zwycięskich spotkaniach zespół Nielsa Frederiksena zbyt wiele razy tracił kontrolę nad wydarzeniami boiskowymi, a także kiepsko organizował się w fazach bez piłki, kiedy musiał bronić się przed kontratakami rywali.

Oba wyjazdy ostatecznie okazały się dla Lecha przełomowe, bo zdołał podczas nich dokonać tego, czego do tej pory nie potrafił osiągać. Poza tym sytuacja kadrowa też nie była do końca sprzyjająca – w klubie doszło do zmian na kluczowych pozycjach, więc każdy wygrany mecz pozytywnie wpływa na konsolidującą się drużynę.

Rollercoaster nad morzem

Rywalizacja z Lechią okazała się przełomowa w jednym szczególnym aspekcie. Mianowicie jeszcze nigdy za kadencji trenera Frederiksena Kolejorz nie potrafił wygrać meczu, w którym pierwszy tracił bramkę. Raz udało mu się zremisować, z GKS-em Katowice, ale nigdy nie pokonał swojego rywala w danym spotkaniu. Aż w końcu nadszedł 26 lipca i zła passa została przełamana.

W pierwszej połowie nic nie wskazywało, że Lechici wykażą się odpowiednią siłą mentalną, żeby odwrócić wynik. Okazało się jednak, że i w tej kwestii udało się im dokonać postępów. Duży udział przy pogoni za wyrównaniem miał Gisli Thordarson, który strzelił bramkę kontaktową i zaliczył asystę przy wyrównującym golu. Tym występem raczej na dłużej wywalczy sobie miejsce w wyjściowym składzie.

Islandczyk wszedł na boisko jeszcze w pierwszej połowie za fatalnego tego wieczoru Timothy’ego Oumę. Kenijczyk wyglądał jak ciało obce i zbyt często tracił piłkę, narażając drużynę na kontrataki. Zupełnie nie nawiązał do postawy z domowego spotkania z Breidablikiem. Dużo przed nim do poprawy, bo papiery na granie ma.

Bramkę wyrównującą zdobył Filip Szymczak, dla którego był to drugi gol w sezonie. Młody napastnik znów zagrał dobrze, był aktywny i wygrywał sporo pojedynków. 23-latek nieoczekiwanie wyrósł na wartościową opcję na skrzydło, podczas gdy niedawno niewielu widziało go w Lechu, a wielu oczekiwało jego odejścia. Piłkarz w najlepszy sposób zamknął usta krytykom.

Innymi ciekawymi wydarzeniami były kolejne debiuty. W drugiej części meczu po raz pierwszy w niebiesko-białych barwach ujrzeliśmy Joao Moutinho. Portugalski lewy obrońca mógł być z siebie zadowolony, bo zabezpieczył swoją stronę. Drugi nowy zawodnik to Luis Palma, który dostał od trenera 20 minut. Grający na skrzydle Honduranin wykazał się błyskotliwością, tak wymaganą na jego pozycji. Wydaje się, że poznańscy kibice będą mogli dopingować kolejnego piłkarskiego magika po Patriku Walemarku i Alim Golizadehu.

Udana wyprawa do krainy wulkanów

Później Lechitów czekał wyjazd na Islandię, gdzie zmierzyli się z Breidablikiem. Zważając na wynik spotkania rozegranego w Poznaniu, który wynosił 7:1 dla piłkarzy Frederiksena, rewanż miał być formalnością. I był, bo choć wiadomo, że wszystko się może wydarzyć, póki piłka w grze, to odrobienie przez Islandczyków sześciobramkowej straty nie miało prawa się udać.

Co nie znaczy, że wyspiarze się nie postawili. Lech wygrał skromnie, a w niektórych momentach drżał o wynik. Nadziewał się na kontrataki, których bronienie sprawiało mu w ostatnich rywalizacjach tyle kłopotów. Ostatecznie dobra postawa Bartosza Mrozka w bramce oraz obrońców pozwoliła na utrzymanie przewagi jednym golem i zachowanie czystego konta – pierwszego w trwającym sezonie.

Kto by się spodziewał, że Kolejorz zagra na zero z tyłu, gdy w linii defensywy wystawieni będą Alex Douglas i Wojciech Mońka. Szwed do tej pory nie prezentował się najlepiej. Natomiast w meczu z Breidablikiem był trudny do przejścia, ustawiał się, jak należało, a także nieźle wyprowadzał piłkę. Podobnie przedstawia się przypadek Mońki – biły od niego pewność siebie i doświadczenie weterana, pomimo że ma on tylko 18 lat.

Kolejne występy zaliczyli też Ouma, Moutinho oraz Palma. Piłkarz wypożyczony ze Slavii Praga tym razem grał lepiej, lecz pokazał dwie twarze. Z jednej strony godne pochwały były jego przeszywające podania, opanowanie wraz z przeglądem pola. Z drugiej 21-latek czasami podawał do przodu na siłę, przez co zespół tracił piłkę, oraz niepewnie zachowywał się w defensywie. Ouma to diament, ale do oszlifowania.

Od początku zobaczyliśmy także Portugalczyka. Niewątpliwą zaletą jest jego spokój przy wyprowadzaniu futbolówki. Podobnie jak Ouma, ciągle podnosi głowę do góry, szukając kolegów. Jeśli chodzi o dystrybucję piłki, to mogliśmy zaobserwować sporo niedokładności, szczególnie gdy wykonywał długie podania. Z kolei Palma zameldował się na boisku w drugiej połowie i pokazał wszechstronność, najpierw będąc ustawionym jako skrzydłowy, a potem jako ofensywny pomocnik.

Mikołaj Dilc