RAZ NA WOZIE, RAZ POD WOZEM – LECH PRZEGRAŁ BÓJ O SUPERPUCHAR

Fot. Mikołaj Dilc

Lech Poznań zaliczył falstart w pierwszym oficjalnym meczu w sezonie 2025/2026 i przegrał z Legią Warszawa 1:2. Stawka była wysoka, bo piłkarze Kolejorza rywalizowali z Legionistami w spotkaniu o Superpuchar Polski.

W Poznaniu do pierwszego meczu w nowym sezonie można było podchodzić z ekscytacją. Po zdobyciu mistrzostwa ambicje wzrosły. Rozpoczęcie kampanii zwycięstwem w walce o trofeum tylko by potwierdziło, że zespół trenera Nielsa Frederiksena celuje wysoko – nawet jeśli sam puchar ma niewielką wartość, bo zazwyczaj mecze w Superpucharze postrzegane są jako sparing z uroczystą otoczką. Po końcowym gwizdku ekscytację mogło zastąpić rozczarowanie.

– Na przedmeczowej konferencji prasowej zapytano mnie, czy to dobrze, że Legia zagrała w czwartek swoje spotkanie. Odpowiedziałem wówczas, że oni już mają to pierwsze starcie za sobą, więc to atut. Taką też myśl miałem po pierwszej połowie – spotkały się dwie drużyny, z których jedna gra pierwszy mecz od sześciu tygodni, a druga grała całkiem niedawno. Zbyt wolno myśleliśmy na boisku i przeprowadzaliśmy akcje w niskim tempie. Na każdym kroku pozostawaliśmy w tyle. Nasza gra była niewystarczająco dobra, ale było dla mnie jasne, że w pewnym sensie rozgrywaliśmy swoje pierwsze poważne spotkanie – mówił po spotkaniu trener Lecha, Niels Frederiksen.

Argument szkoleniowca o wchodzeniu w sezon ma jeszcze sens. Kolejorz w ostatnim czasie szlifował formę na obozie przygotowawczym, podczas którego obciążenia były spore. Jednak Legia też dopiero zaczyna poważne granie. W czwartek zmierzyła się w eliminacjach do Ligi Europy z FK Aktobe, a spotkanie o Superpuchar było jej drugim w rozpoczętym sezonie. Trudno uwierzyć, że spowodowało to takie dysproporcje pomiędzy Lechem i jej rywalem.

Niedokładni i bezradni

Szczególnie w pierwszej połowie Legioniści zaprezentowali się o wiele lepiej od niebiesko-białych. To oni przejęli piłkę i rządzili nią tak, że Lechici nie potrafili jej odebrać. Gdy poznaniacy próbowali budować ataki od własnej bramki, najczęściej rozbijali się o zagęszczony środek pola, którym zazwyczaj przeprowadzali akcje. Sytuacji nie ułatwiała słaba postawa środkowych pomocników – Afonso Sousa miał nieliczne przebłyski, Filip Jagiełło był zbyt wolny, a Antoni Kozubal, choć szukał przyspieszenia gry, podawał niedokładnie.

W okolicach 30. minuty wyglądało na to, że rywalizacja się trochę wyrównała. Zaraz potem groźny strzał oddał Migouel Alfarela, ale na posterunku był Bartosz Mrozek. Z kolei w 33. minucie aktywny w ataku Patryk Kun idealnie dośrodkował do wbiegającego w pole karne Lecha Pawła Wszołka, który zakończył akcję głową. 

W 38. minucie gospodarze zdołali w końcu odpowiedzieć dobrą sytuacją. Po szczęśliwym odbiorze piłki w polu karnym Legii przez Roberta Gumnego w poprzeczkę strzelił Mikael Ishak. 

Tej akcji nie byłoby, gdyby nie słaba centra Bryana Fiabemy, która wywołała zamieszanie w szeregach wojskowych. Jednak skrzydła należały do problemów piłkarzy z Poznania. Ustawiony po prawej stronie Joel Pereira irytował swoimi zagraniami i brakiem porozumienia z kolegami. Portugalczyk spisywał się źle, nawet biorąc pod uwagę fakt, że nominalnie jest prawym obrońcą. Z kolei Fiabema, napastnik grający na lewym skrzydle, nie miał tyle jakości, żeby coś zmienić. Pierwszą dobrą akcję zawodnicy przeprowadzili w 39. minucie, kiedy centra Pereiry odnalazła Fiabemę. Norweg oddał celny strzał, lecz trafił w Kacpra Tobiasza, bramkarza Legii. 

Nastroje na stadionie pogorszył drugi gol dla zespołu z Warszawy. W 43. minucie Juergen Elitim podał górą w tempo do urywającego się obrońcom Ilji Szkuryna. Białorusin przyjął piłkę i przelobował Mrozka. 

– Wydaje mi się, że w pierwszej połowie Legia była trochę lepsza. Mieliśmy pewne problemy w organizacji gry, szczególnie w wysokim pressingu – podsumował Filip Szymczak.

Lepiej, ale wciąż niewystarczająco dobrze

Druga część rywalizacji zaczęła się inaczej. Inicjatywę w konstruowaniu akcji przejął Kolejorz, natomiast Wojskowi wycofali się. Gospodarze wciąż jednak mieli problemy w przebijaniu się przez zasieki rywala. Raczej byli przewidywalni, a gdy już starali się zagrać niekonwencjonalnie, przeszkadzała im niedokładność zagrań. 

Najlepsze okazje Lechici stworzyli sobie po rzutach rożnych. Dwukrotnie bliski zdobycia bramki był Antonio Milić – najpierw trafił w poprzeczkę, a potem jego drugie uderzenie wybronił Tobiasz. Do tego trzeba jeszcze dodać drugi strzał Fiabemy w pierwszej połowie. Jeśli wziąć pod uwagę obronę kornerów i rzutów wolnych, to w ciągu całego spotkania poznaniacy mieli z tym kłopoty.

Taki obraz gry długo się nie zmieniał. Dopiero w 70. minucie meczu trener Frederiksen zdecydował się na zmiany. Na boisku zameldowali się debiutujący Mateusz Skrzypczak i Leo Bengtsson oraz Filip Szymczak. Tych dwóch pierwszych zawodników zaprezentowało się w porządku. Skrzypczak zaliczył parę interwencji, zaś Bengtsson pokazał, że może być wartościowym wzmocnieniem na skrzydło. Najbardziej drużynie pomogło wejście Szymczaka, który został autorem bramki kontaktowej. W 81. minucie Polak wykorzystał dośrodkowanie Afonso Sousy. 

– Pomimo że mecz był ważny, musieliśmy go także użyć do przygotowania się. Dla mnie najważniejsze było to, że Milić i Ishak potrafili zagrać pełne 90 minut. Rzecz miała się podobnie w przypadku Kozubala, Gurgula, Jagiełły i Joela. Wielu zawodników rozegrało 90 minut, i to była część planu na to spotkanie – wytłumaczył tak późne dokonanie zmian Frederiksen.

Trafienie Szymczaka obudziło warszawiaków, którzy dwa razy zagrozili bramce Mrozka – Ilja Szkuryn uderzył obok bramki, zaś strzał Wahana Biczachczjana został zablokowany. Z kolei Lech dążył do wyrównania, trudno było mu jednak złapać w końcówce rytm. Goście grali na czas i przez to ostatnie fragmenty meczu zrobiły się rwane. W doliczonym czasie Ishak próbował zagrozić uderzeniem z woleja, ale strzelił zbyt lekko. Po ostatnim gwizdku sędziego to Legia cieszyła się z trofeum.

Mikołaj Dilc