„IDŹ POD PRĄD”, CZYLI BIESZCZADZKI PUNK ROCK

Nie w Warszawie, nie w Gdańsku! Takie motto można przyjąć opowiadając o narodzinach punk rocka w Polsce. KSU to kultowy zespół, który powstał w Ustrzykach Dolnych, kilkanaście kilometrów od granicy ze Związkiem Radzieckim. Okazał się bieszczadzkim fenomenem dojrzewającym w cieniu politycznych zawirowań. Kto by pomyślał, że to właśnie stamtąd wywodzą się korzenie polskiego punku? Jeśli zastanowić się, co wpłynęło na ten stan rzeczy, można wskazać wiele czynników. KSU wyróżniało się pod wieloma względami. Jak na realia PRL-u, ich muzyka była wręcz egzotyczna. Istotną rolę odegrał tu ówczesny autor tekstów zespołu, Maciej Augustyn. To dzięki niemu twórczość KSU była nie tylko nowatorska brzmieniowo, lecz także pełna emocji, z którymi słuchacze mogli się utożsamiać.
Spoiwem grupy od kilkudziesięciu lat jest lider Eugeniusz „Siczka” Olejarczyk. Od początku działalności odpowiadał za partie gitarowe, później również wokalne. Dzisiaj uznawany jest za jedynego „oryginalnego” członka. Choć o KSU wypowiada się zawsze skromnie, to w kulturze jego osoba zyskała status „ostatniego prawdziwego punka”. Co ciekawe, Siczka początkowo nie łączył życia z ową subkulturą. Punk był dla niego prostacki, a szczególnie rytm, który niczym się nie wyróżniał. Sam skłaniał się raczej ku muzyce rockowej. Przekonał go dopiero fakt, że choć punk może być prosty, to bez wątpienia jest chwytliwy.
,,Marzeniem każdych młodych ludzi w wieku piętnastu, szesnastu lat jest założenie kapeli rockowej” – Bogdan ,,Bohun” Augustyn
Siczka wspominał, że zespół powstał dość spontanicznie „przy małym pijaństwie”. W 1977 roku ukształtował się pierwszy skład, ale w zespole zachodziły ciągłe rotacje Finalnym ratunkiem okazał się Mirek Wesołkin, multiinstrumentalista, który uczył chłopaków gry na instrumentach.
Pierwszy koncert w wyjątkowej scenerii
Odpowiedzialny był za niego Wiesław Stebnicki, który wspomina, że z Siczką spotkali się przypadkiem. Miało to miejsce w Przedsiębiorstwie Budownictwa Komunalnego. Nowatorskie brzmienie grupy zainspirowało go do zaplanowania koncertu w świetlicy tego przedsiębiorstwa. Wokół wydarzenia nie było zbyt dużego zainteresowania wśród lokalnej społeczności. Co ciekawe, na terenie zakładu pracowali wtedy więźniowie, którzy stali się najliczniejszą grupą słuchaczy. Przyprowadzeni przez strażnika entuzjastycznie podeszli do twórczości ekipy z Ustrzyk.
Kołobrzeg 1980
Lata 70. dla KSU to sekwencja pojedynczych koncertów organizowanych spontanicznie, bez wcześniej uregulowanej trasy. Szansę otrzymali dopiero w 1980 roku od Amoka, organizatora pierwszej edycji Festiwalu Zespołów Rockowych Nowej Fali. Zawdzięczali to również Kazikowi Staszewskiemu, który od początku trzymał się blisko zespołu.
„Kołobrzeg był imprezą całkowicie – tak mi się dzisiaj wydaje – improwizowaną. Na pewno z jakimś wielkim trudem zorganizowaną. Myślę o pozwoleniach, cenzurze i tak dalej. Myśmy byli po spotkaniach z SB, więc wiedzieliśmy, że ta impreza będzie w jakiś sposób monitorowana.” – Bohun dla Jerzego Jernasa
Mimo wiszących czarnych chmur, koncert udało się zagrać, a KSU zagwarantowało sobie ogromny sukces. Przede wszystkim chłopaki otrzymali możliwość wyjazdu za granicę i nagrania płyty. Skomplikował to jednak fakt, że miał tam również pojechać inny zespół, z którym grupie nie było po drodze.
Tajemniczy list
Aby lepiej zrozumieć muzykę punkową, zespół dążył do znalezienia źródła inspiracji – płyt czy tekstów. Zdecydowali się na naiwny, a zarazem odważny ruch, żeby wysłać list do Radia Wolna Europa. Siczka wspomina, że odpowiedzialni za to byli Plaster, wraz z Bohunem, którzy dzięki ciotce jednego z nich mieszkającej w Kanadzie, uzyskali szansę, która mogła się nie powtórzyć. W liście zawarli ogólną prośbę o nadawanie utworów Nowej Fali, w szczególności punk rocka i rocka. Komicznym obrotem spraw okazał się fakt, że mały kawałek papieru finalnie dotarł do redakcji niespełna miesiąc później. Podczas jednej z audycji utwory zostały zadedykowane „słuchaczom z Bieszczad”. KSU porządnie naraziło się tym Służbie Bezpieczeństwa.
Niech nam żyje WRB
WRB to skrót od Wolnej Republiki Bieszczad, za którą odpowiedzialni byli między innymi członkowie KSU. To grupa, która prawie ruszyła na wojnę przeciwko harcerzom. Podobno w ruch szły łańcuchy. Nie wahali się również, by używać maczet – głównie, by niszczyć sztucznie wzniesione konstrukcje na terenie Parku Narodowego.
„Maczety szły na plansze oraz znaki drogowe. Blokowali drogi tu, nam w Ustrzykach. Srali, pierdzieli, rzucali śmieci w krzaczory. Taka jest prawda o tych harcerzach. Potrafili nam jedną z gór zeszpecić, budując ogromną planszę. No jak to wygląda? Szpecili czerwono-biały sztandar króla z dykty. No to atak przypuściliśmy i drugiego dnia już tego nie było. […] No syf robili, po prostu syf.” – Siczka dla Jerzego Jernasa
Wezwania do wojska
Kiedy kapela szybko rozkwitła, władze znalazły sposób na stłumienie jej rozwoju. Rozpoczęło się wysyłanie „biletów poborowych”, co doprowadziło do szybkiego rozbicia zespołu, ponieważ chłopaki mieli trudności z utrzymaniem wspólnego kontaktu. Pojawiły się wtedy drastyczne plany, by się wzajemnie okaleczać. Wszystko, tylko żeby nie iść do wojska. Siczka wspomina, że miał szczęście i jednocześnie pecha trafiając do jednostki wojskowej w Elblągu. Był to 1 Warszawski Pułk Czołgów Średnich im. Bohaterów Westerplatte, na bazie którego nakręcono serial „Czterej pancerni i pies”.
„Każdy człowiek, który należał do jakiegokolwiek ruchu: hipis czy panczur, miał przeje****” – Siczka dla Jerzego Jernasa
Aparat władzy wiedział wszystko, co poszczególni poborowi robili w cywilu. Ci, co odstawali od normy, mieli trudne życie: brak możliwości wysyłania listów, potem jedynie ocenzurowane, gnębienie i odebranie części praw. Przepadały prywatne notesy, numery telefonów – wszystko. Ważne, żeby po służbie poborowy mógł wrócić do domu.
Po komunie
KSU, przede wszystkim za sprawą swoich tekstów, wyróżniany jest jako jeden z wyrazów buntu przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Siczka wspomina, że cenzorzy w Krośnie kompletnie nie rozumieli ich muzyki, czego rezultatem był fakt, że do przekazu medialnego przechodziły najmocniejsze utwory. Ich muzyka przez swoje surowe brzmienie i chwytliwe riffy, dobrze oddaje klimat szarości PRL–u. Wbrew pozorom, KSU stało się pewnym odłamem w muzyce punkowej. Ich styl jest unikalny, niemożliwy do reprodukcji. Przyznam szczerze, że mimo wpływu brytyjskiej muzyki, piękno naszej rodzimej polega na tym, że została ukształtowana przez zupełnie inne realia. Wzmacnia to siłę emocji, które płyną z poszczególnych wersów oraz z którą trafiają w serca ludzi, szczególnie walczących z komunizmem.
Bez wątpienia członkowie zespołu zapisali się jako ikona współczesnej kultury, a przede wszystkim jako symbol walki. To konflikt nie tylko z ideałami, ale też z samym sobą. Chłopaki wielokrotnie stawali nad przepaścią, a jednak do dziś można ich usłyszeć na scenie. Organizują w Ustrzykach wielkie imprezy, które zawsze zamykają jako największe gwiazdy, zrzeszając tysiące oddanych fanów. Wystąpili również przed ogromną publiką, dzięki zaproszeniu Jurka Owsiaka na Przystanek Woodstock (obecnie Pol’and’Rock Festival) w 2005 roku.
Ekranizacji ich historii dokonał Wiesław Paluch w produkcji „Idź pod prąd” z 2024 roku.
Ponadto KSU wystąpi w Poznaniu na tegorocznym festiwalu Rockowizna organizowanym na lotnisku Ławica. Warto rozważyć to wydarzenie, gdyż umożliwi ono wyjątkowe przeniesienie się w dawne lata!
Mateusz Berndt