ONI TO ZROBILI! LECH MISTRZEM POLSKI

Fot. Mikołaj Dilc

Ze zniecierpliwieniem wyczekiwaliśmy soboty. To tego dnia miała rozstrzygnąć się rywalizacja o zwycięstwo w Ekstraklasie. Lech Poznań wykonał swoje zadanie, pokonując Piasta Gliwice i zdobywając mistrzowski tytuł. Zarówno przed, w trakcie, jak i po meczu działo się sporo.

Starcie z Piastem było perfekcyjnym zwieńczeniem sezonu – z kompletem widzów na trybunach, emocjonujące do samego końca, a także zakończone zwycięstwem w Ekstraklasie. Kolejorz od pierwszej do ostatniej minuty ciężko na ten tytuł pracował. Z determinacją dążył do swego, choć pod koniec spotkania wydawało się, że ziścić się może czarny scenariusz. Tak, Gliwiczanie nie ułatwili zadania piłkarzom trenera Nielsa Frederiksena. Ostatecznie nie ulegli oni presji, utrzymując do końcowego gwizdka wynik 1:0.

Sobotni triumf smakuje jeszcze lepiej, gdy przypomnimy sobie całą ligową kampanię, podczas której działo się wiele. Poznaniacy jesienią byli najlepsi w lidze, choć słaby finisz spowodował, że nad drugim w tabeli Rakowem Częstochowa mieli tylko dwa punkty przewagi. Potem, po znakomitym starcie na wiosnę, dali się wyprzedzić, tracąc do pierwszego miejsca 5 punktów. Pomimo zawirowań, Lech od 27. kolejki wygrał sześć meczów i dwa zremisował, dzięki czemu zdobył mistrzostwo kraju. 

– Ten sezon miał swoje wzloty i upadki. Za najtrudniejszy moment uznałbym ten, kiedy przegraliśmy dwa mecze z rzędu – ze Śląskiem i z Jagiellonią. Wtedy traciliśmy pięć punktów do Rakowa, a przed nami było zaledwie osiem meczów. Postanowiliśmy więc z drużyną, że przestaniemy już patrzeć w tabelę i będziemy skupiać się na najbliższych spotkaniach – powiedział Frederiksen na pomeczowej konferencji prasowej.

Wszystko w swoim czasie

Początek spotkania nie porywał. Lechici starali się cierpliwie budować akcje i nie pozwolić przeciwnikom na rozwinięcie skrzydeł, starając się wysoko odbierać piłkę. Brakowało jednak konkretnych sytuacji podbramkowych, bo akcje kończyły się albo dośrodkowaniami lądującymi na głowach obrońców Piasta, albo blokowanymi strzałami. Najgroźniej zrobiło się, gdy bramkarz gości František Plach musiał rzucić się do strzału oddanego przez kolegę z jego zespołu.

To gliwiczanie jako pierwsi stworzyli sobie groźne sytuacje. W ich kreacji prym wiódł prawy obrońca Akim Zedadka, który sprawiał sporo problemów swoją mobilnością. Liderzy Lecha nie potrafili odmienić losów gry. Można było się zastanawiać, czy Lech grał spokojnie, bo doskonale radził sobie z ciężarem gatunkowym meczu, czy przeciwnie – bał się ryzyka, przez co wybierał zachowawcze rozwiązania.

Napięcie stawało się coraz większe, gdy nastąpiła 39. minuta. Ali Golizadeh posłał dośrodkowanie z głębi pola, które trafiło na dalszy słupek. Tam znalazł się Rasmus Carstensen, który głową zgrał centrę do środka pola karnego, gdzie wbiegł Afonso Sousa. Portugalczyk również zdecydował się na zagranie głową, kierując piłkę do siatki. Kolejorz kazał kibicom czekać całkiem długo, ale odwdzięczył się kapitalnie rozegraną akcją.

Walka do samego końca

Jeszcze większe emocje towarzyszyły drugiej połowie. Lech chyba nie wyszedł głową z szatni, bo w jego grze pojawiło się sporo niedokładności. Drużyny zamieniły się też rolami, bo to Piast częściej utrzymywał się przy piłce. Z przewagi w posiadaniu nic jednak nie wynikało. Po dziesięciu minutach piłkarze Frederiksena wzięli się w garść. Zdołali nawet strzelić drugą bramkę, która nie mogła jednak zostać uznana, bo padła ze spalonego.

Im bliżej było końca, tym większe zdenerwowanie wkradało się w zagrania Kolejorza. W 69. minucie Erik Jirka w niepozornej sytuacji zagroził bramce Bartosza Mrozka, strzelając niecelnie tuż obok słupka. Prawdziwa wojna nerwów zaczęła się od 80. minuty. Gliwiczanie nie odpuszczali – wcale nie zamierzali ułatwić sprawy Niebiesko-Białym. Mimo to Lech raz jeszcze pokazał swoją siłę, wytrzymując napór zawodników Piasta. Po końcowym gwizdku sędziego Szymona Marciniaka trybuny oszalały z radości.

– Tak naprawdę to przez cały mecz byliśmy nieco nerwowi w swoich poczynaniach. Spotkanie zbliżało się do końca, a my mieliśmy tylko jednobramkową przewagę. Zdenerwowanie bardziej udzieliło się nam w drugiej połowie, a szczególnie w końcówce tego spotkania. W tamtym fragmencie mało kontrolowaliśmy grę. Rzadko wymienialiśmy krótkie podania i decydowaliśmy się na dalsze zagrania. Dopisało nam też szczęście, bo rywale mieli okazję, kiedy trafili w słupek, ale szczęście też trzeba w sporcie mieć – przyznał trener Frederiksen.

Świętowaniu nie było końca

Radość udzieliła się wszystkim – piłkarzom, sztabowi szkoleniowemu, kibicom, a nawet niektórym dziennikarzom. Skupmy się na tych trzecich, bo oni też byli zbiorowym aktorem tego piłkarskiego spektaklu. Zawodników przywitali oprawą, której hasło brzmiało ,,moja i twoja nadzieja”. Następnie przez okrągłe 90 minut dopingowali zespół, by tuż po zakończeniu meczu zaprezentować drugą oprawę z napisem ,,mistrz Polski 2025”. To wymownie świadczy o tym, jak ważne były dla Lecha domowe mecze w tym sezonie. Na 17 spotkań tylko dwa z nich przegrali. Lech faktycznie grał u siebie z 12. zawodnikiem.

Finałem wydarzeń na stadionie (gdyż czekała nas jeszcze mistrzowska feta) była ceremonia medalowa. Zawodnikom Lecha, a także trenerom zespołu, wręczono łącznie 45 złotych medali, a zaraz potem Mikael Ishak wzniósł puchar za zwycięstwo w rozgrywkach Ekstraklasy. Po tej uroczystości Lechici przenieśli się pod Kocioł, aby tam świętować z kibicami.

Wtedy wydarzył się mały wypadek. Patrik Wålemark trochę przesadził z radością, rozcinając sobie rękę o rozbity kufel, albo przynajmniej kawałek szkła. Moment, gdy Szwed schodził z zakrwawioną ręką do szatni wyglądał dość przejmująco. Na szczęście lekarze go opatrzyli i zawodnik mógł uczestniczyć w dalszej celebracji, która odbywać się miała na ulicach Poznania.

Spod stadionu Feta miała przenieść się na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich. Autobus z Lechitami ruszył o godzinie 22:17. Za nim podążały tysiące kibiców. Pochód dotarł do docelowego miejsca w okolicach północy. Na placu św. Marka zabawa okraszona pirotechniką i brzmieniem muzyki trwała do godziny 1:00.

Architekci triumfu

Niels Frederiksen zdobył mistrzostwo Polski już w swoim pierwszym sezonie za sterami poznańskiego klubu. Przed rozpoczęciem rozgrywek w Ekstraklasie wydawało się, że przed Duńskim trenerem bardzo długa droga. Zespół zaliczył wiosną 2024 roku spory regres. Wiele mówiło się o ,,sytych kotach” czyli braku motywacji piłkarzy do rywalizowania o najwyższe cele. Dziś te ,,koty” były szkieletem drużyny, która zdobyła puchar. Do całej układanki wystarczyło włożyć charyzmatycznego szkoleniowca z odpowiednią wiedzą i wizją na poukładanie rozsypanki pozostawionej przez Mariusza Rumaka.

Trener wraz ze sztabem szkoleniowym rozwinęli drużynę na wielu płaszczyznach – styl gry stał się atrakcyjny, a mentalność zawodników wzmocniono. Kolejorz strzelił w ciągu tego sezonu 68 ligowych bramek, czyli najwięcej ze wszystkich drużyn. Na jego mecze patrzyło się z przyjemnością. Natomiast, co do cech wolicjonalnych miało się pewne wątpliwości, jednak całościowo Niebiesko-Biali pokazali determinację podczas walki o tytuł mistrzowski.

Udało się również wpłynąć na indywidualności, które wcześniej nie prezentowały odpowiedniego poziomu piłkarskiego. Na niekwestionowanych liderów ofensywy wyrośli Afonso Sousa i Ali Golizadeh. Portugalczyk został w końcu playmakerem odciskającym piętno na każdej akcji. Z kolei Golizadeh pokazał swój bogaty repertuar zagrań. W środku pola na rundę jesienną Radosław Murawski przypominał siebie z mistrzowskiego sezonu 2021/2022 i pomógł dojrzeć młodemu Antoniemu Kozubalowi, który wiosną przejął jego rolę na boisku.

Poprawiona została również gra defensywna. Lechici stracili 31 bramek, co jest drugim najlepszym wynikiem. Wszystko dzięki Antonio Miliciowi – ponownie prezentującego wysoki poziom w środku obrony. A gdy problemy z formą miał drugi ze stoperów – Alex Douglas – to dobrze zastępował go drugi z poznańskich weteranów – Bartosz Salamon.

Co po wakacjach?

Teraz zespół Lecha Poznań czeka odpoczynek. Nowy sezon Ekstraklasy wystartuje 18 lipca, możliwe jednak, że pierwszy oficjalny mecz Kolejorz zagra 13 lipca. Jest to wolny termin na rozegranie finału Superpucharu Polski z Legią Warszawa, lecz ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła. Z kolei rywalizację w eliminacjach do Ligi Mistrzów poznańska drużyna zacznie 22 lub 23 lipca.

To nie znaczy, że w klubie nic nie będzie się dziać. Prowadzone będą działania mające wzmocnić kadrę drużyny. Już teraz możemy usłyszeć o różnych plotkach transferowych. Z Dumą Wielkopolski łączy się takich piłkarzy, jak Sadegh Moharrami z Dinama Zagrzeb, czy Enzo Cabrera grający w AEK-u Larnaka.

Natomiast jeśli chodzi o transfery wychodzące, to mówi się o odejściu Afonso Sousy, który miałby w końcu ruszyć na podbój Europy. Z kolei w rozmowie z Szymonem Janczykiem na łamach Weszło agent Alexa Douglasa zdradził, że Szwed również może przenieść się do innego klubu przy odpowiedniej ofercie. 

Wspomnieć jeszcze należy o wypożyczonych Rasmusie Carstensenie i Mario Gonzalezie. W przypadku tego pierwszego z informacji podanych przez Dawida Dobrasza wynika, że Lech nie zdecyduje się na wykupienie Duńczyka z 1. FC Köln za 1,5 mln euro. Jeśli chodzi o Gonzaleza, to jego wypożyczenie też ma dobiec końca już niedługo.

Ostatni akapit będzie poświęcony Filipowi Bednarkowi, który również odchodzi z Kolejorza. 32-letni bramkarz w poznańskim klubie rozegrał 108 meczów. Honory oddali mu kibice, wywieszając podczas starcia z Piastem transparent wyrażający szacunek za jego postawę w ciągu 5 lat pobytu w Poznaniu.

Mikołaj Dilc