W RYTM POGLĄDÓW I PRZEKONAŃ – O SLAMIE ZE SLAMERKĄ [WYWIAD]

Fot. Marta Wieczorek

Rap, poezja, ta śpiewana, ta wierszowana i ta, która jest schowana głęboko w szufladzie –  wszystkie mają prawo mówić o wszystkim. Sztuce nie zabronisz niczego. Mocną stroną slamu, która działa na jego korzyść wśród wszystkich innych form sztuki poetyckiej, jest to, że na jego odbiór działa bardzo podstawowy czynnik (który często wystarczy). To autoprezentacja artysty. Czy slamerka wychodząca na scenę mówi, jakby jutra miało nie być, czy może wystąpienie jest tak intymne, że czujemy, jak gdyby szeptała nam do ucha swoje najgłębsze sekrety?

Moją rozmówczynią jest Michalina, której środkiem wyrazu otwartości oraz chęci dzielenia się doświadczeniami jest właśnie slam. Szarlotka na tyle rozluźniła i ogrzała klimat naszego spotkania, że Michalina musiała już na początku gasić mój ogień zapału. Przyznałam się jej, że nie robiłam wcześniej większego researchu na temat slamu, więc wszystkiego chcę się dowiedzieć od niej. Jedną z niewielu rzeczy, którą uznałam za charakterystyczną i podstawową dla tej dziedziny, to potrzeba improwizacji. Czy na pewno tak jest? Zapaliła mi się żarówka, którą trzeba było zgasić.

Michalina: W Polsce jest mega mało slamów, na których się improwizuje. Głównymi zasadami slamu jest to, że nie możesz występować w kostiumie, nie możesz mieć rekwizytów. Twój występ trwa trzy minuty, nie dłużej. Czytasz albo performujesz swój autorski tekst. Twoim instrumentem na scenie jest ciało i nie możesz mieć żadnych „wspomagaczy” materialnych. Oczywiście, możesz mieć kartkę albo telefon, z którego czytasz. Osoby, które slamują, najczęściej są tymi, które piszą swoje rzeczy i potem po prostu się tym dzielą, ale nie improwizują na scenie. To jest kwestia gatunkowa – slam narodził się w USA, w Chicago, w dzielnicach robotniczych, gdzie ludzie bardzo potrzebowali podzielić się tym, co przeżywają. Był to moment reformacji gospodarczej, lata 80. i 90.

Wiedząc, co mamy na myśli

Istnienie pierwszych slamerskich występów nie oznacza oczywiście, że robotnicy z Chicago mieli po pracy czas, by usiąść przy stole i spisać wszystko, co ich tego dnia spotkało. Brak improwizacji nie znaczy stricte czytania z kartki. Przecież można dobrze pamiętać swój tekst i po prostu czytać go ze swojej głowy. Na pewno dodaje to „luzu” oraz naturalności performerom, a widzowie skupieni są bardziej na mowie ich ciała. Wyszło na to, że na rodzimych, slamowych występach mało kto odważa się na całkowitą improwizację, ale kiedy już zdarzają się takie występy, to pewnie cieszą się dużym zainteresowaniem. Spytałam Michalinę, czy poradziłaby sobie bez czytania.

Michalina: Ja czytam, ale kiedyś miałam slam na Festiwalu Kryminału Granda, gdzie doszłam do rundy finałowej. Mieliśmy minutę na napisanie tekstu, co było dla mnie dużym wyzwaniem. Trochę improwizacja, ale jednak taka, gdzie nadal piszę i mogę się przygotować. Ale wyszło całkiem spoko i byłam z tego zadowolona! Jest taka slamerka, Magdalena Walusiak – kobieta, która ma głos jak dzwon. Na jednym z eventów, takich slamersko-muzycznych, ona improwizowała z tekstem również śpiewając. Więc są takie wydarzenia, ale nie należą one do tego „głównego nurtu” slamu.

Potem Michalina poruszyła kwestię związku slamu z czymś, o co od początku chciałam zapytać, ale myślałam, że będzie to zbyt… naiwne? 

Chodzi o rap, rap, który przecież w podobnych latach osiągał swoją popularność w Ameryce, co kultura slamu. 

Michalina: Bitwy rapowe! Przecież tam jest taki freestyle! I tak jak robią to raperzy, w slamie wystawiasz się ze swoim słowem. Slam jest bardziej literacki, poetycki. Dla mnie slam jest świetna przestrzenią, gdzie możesz podzielić się swoimi refleksjami na tematy, które dotykają społeczności, zmian, poetyki. Tematy, które dotykają twojego bólu na temat tego, co się dzieje na tym świecie. Uważam, że to się najlepiej robi, kiedy wcześniej to sobie rozpiszesz i ubierzesz w język poetycki.

Jaki język twój?

To, co powiedziała Michalina, nie ugasiło mojej fascynacji slamem, a nawet ją wzmożyło. W końcu jeżeli chcesz się wyrazić i masz czas na przygotowanie, a potem wystarczy odwaga, by wyjść z tym do ludzi, czego chcieć więcej?

Michalina: Mam takie przemyślenie, że slamy w każdym kraju wyglądają zupełnie inaczej. Używają innych narzędzi wyrazu. Uważam, że jest to podyktowane tym, jakim językiem się posługują. Uważam, że język polski jest mega trudny do improwizacji. Angielski jest płynny, łatwiejszy. Możesz łatwiej zbudować rytm i jest bardziej bezpośredni. Jeżeli chodzi o stan poetycki w Polsce, to my wyrastamy z bardzo zakorzenionej kultury poezji romantycznej. Pierwsze osoby, które robiły pseudo-slamy, czyli na przykład bitwy literackie, to był Mickiewicz i Słowacki! Język polski łatwiej przyjmuje się na papierze.

I choć Michalina kilka razy zaznaczyła, że to tylko jej osobista opinia na temat użytkowości naszego języka, to trudno mi się z nią nie zgodzić. Ciężko akcentować w języku polskim. Trzeba posiadać pewne umiejętności, aby sprytnie żonglować naszymi trzeszczącymi i dżdżystymi głoskami oraz dobierać takie słowa, które nawet w małej ilości wywołają dosadny efekt u słuchacza. 

Michalina: Polski jest bardzo opisowym językiem. W Stanach Zjednoczonych był taki ruch Beat Movement…

Słuchałam Michaliny i w tym momencie poczułam się tak bardzo skupiona na jej słowach. Poetyka Beatników, szerząca się wzdłuż i wszerz wśród moich literackich faworytów, ale też pozycji książkowych w biblioteczce, rzeczywiście ma sporo wspólnego ze slamem! Oj, dogadamy się…

Michalina: No, to w takim razie wiesz, o co chodzi. Beat Movement jest jedną z matek slamu.

Ale dla wyjaśnienia tego wyraźnego porozumienia między nami: beat poetry charakteryzowała się bezpośrednim podejściem do wszelkich poruszanych w tekstach tematów. Jednocześnie nie były to obszerne eseje, a rytmiczna rzeka słów, określeń, okrzyków, przemyśleń… W dodatku i slamowi, i poetyce beatników może towarzyszyć muzyka, która, jeżeli odpowiednio dobrana (albo tekst dobrany odpowiednio do muzyki) stworzą ze sobą płynną i chwytliwą całość. Najlepszym gatunkiem do takich tekstów jest jazz. Nie bez powodu mówi się, że to muzyka intelektualistów…

Walka na słowa

Michalina: Wracając jeszcze do korzeni. Powiedziałam, że slam narodził się w Stanach. Przeszłość kolonijna. Pierwsze tego typu rzeczy, rewolucje w związku ze słowem, działy się właśnie dzięki czarnym społecznościom. Szukały one narzędzi wyrazu swojej frustracji wobec sytuacji, które ich spotykały. Pisząc teraz magisterkę o slamie, dowiaduję się, że takie korzenie slamu, które się zauważa to są work songs. Piosenki improwizowane lub takie, które już się po czasie przyjęły i zostały zapamiętane, które śpiewali ludzie na przykład na plantacjach. To w pewnym sensie taki ruch oporu, spuścizna, którą widać do teraz. Slam jest dobrym narzędziem ruchu oporu i jest zawsze zaangażowany w to, co się aktualnie dzieje na świecie. 

Wspólnie doszłyśmy do wniosku, że w slamie nic się nie ukryje. Slamerzy mają pełne prawo mówić o tym, o czym akurat czują taką potrzebę. Michalina sama przyznała, że czasami zdarzają się na scenie teksty obrzydliwe. Co miała na myśli mówiąc „obrzydliwe”? Możecie sami pogłówkować. Raczej nie ma błędnych odpowiedzi. W końcu dla artysty rzadko kiedy jest coś takiego jak cenzura słowa, zwłaszcza mówionego. A przynajmniej w Polsce. 

Michalina: Nie możesz niczego zakazać na scenie, po prostu jeżeli tekst się nie spodoba, to nie przechodzisz dalej i tyle. 

Aleksandra: Czy te etapy występują na każdym slamowym spotkaniu, czy jedynie na tych wyższych szczeblach, ważniejszych eventach? Są jacyś jurorzy, czy formuła jest bardziej podobna klubowi dyskusyjnemu? 

Michalina: Slam jest mega nastawiony na rywalizację. W Polsce najczęściej wygląda to tak, że twoim jury jest widownia. Po każdym występie liczy się głosy. Czyli jeżeli ci się podobało, to podnosisz rękę. Są też inne formy głosowania. W tym roku byłam na takim slamie filozoficznym tutaj w Poznaniu i tam był taki system głosowania, że wybierało się randomowo cztery takie małe grupki osób z widowni. Po każdym występie tym grupom podano kartki, gdzie były cyfry 1-10 i każda grupa musiała wystawić ocenę slamującemu. Potem podliczając punkty, odejmowało się największy i najmniejszy wynik i brało się te dwie cyfry po środku i to był wynik końcowy. To jest typ głosowania, który narodził się we Francji, ale zazwyczaj rzadko się go spotyka.

Ale biurokracja – pomyślałam sobie zabawnie.

Michalina: Ja też uważam, że najlepszej jest głosowanie, w którym każdy może się wypowiedzieć. To jest też demokratyzacja odbioru tej sztuki. Co jeżeli zdarzy się tak, że te cztery wybrane grupy lub osoby (bo też tak może się zdarzyć) będą miały podobne poglądy polityczne? 

Zdarzy się pewna nieobiektywność i duża niespodzianka. Nie tylko dla występującego, ale też dla reszty publiczności. 

Michalina: Ale tak to właśnie jest ze slamem. Nigdy nie wiesz, kto wygra. Jeżeli chodzi jeszcze o tę rywalizację, to zwykle jest tak, że w pierwszej rundzie jest oko osób i to jest runda przesiewowa. Możesz głosować na kogo chcesz. Jeśli do drugiej rundy przejdzie na przykład osiem osób, to występują później w parach. Wtedy możesz głosować tylko na jedną osobę z danej pary, która ma przejść dalej. W sumie są cztery rundy. I zawsze występujesz z kimś. Niektórzy slamerzy są wyrachowani i taktycznie podchodzą do slamów. Jak już trochę siedzisz w slamie i wiesz, kto jaki ma styl, to próbujesz sobie dobrać kontrastowy tekst do osoby, z którą będziesz występować. Chcesz się wyróżnić. To jest strategia.

Naprawdę biurokracja – pomyślałam po raz drugi. Nie umniejszając biurokratom, dość zabawne, jak przeciwna może być etyka samego tworzenia tekstu od etyki prezentowania go na scenie jako produktu (który bądź co bądź musi się jakoś „sprzedać”).

Aleksandra: Skoro występujesz w parze, to macie jakiś jeden, wybrany temat, na którego podstawie tworzycie tekst? Musicie się jakoś w tym dopełniać?

Michalina: Czasem są narzucone tematy slamów, ale rzadko. Najczęściej jest jednak tak, że możesz mówić o wszystkim. Wiadomo, niektórzy slamerzy mają swoje ulubione tematy i możesz się domyślić, o czym będą mówić. Tematyką możesz też zagrać na bazie kontrastu z drugą osobą. Chciałabym jeszcze coś wyklarować – to nie jest tak, że teksty piszesz tam, na miejscu (chyba że to rodzaj eventu, na którym masz wyznaczony czas na stworzenie swojego tekstu). Przychodzimy z wybranym setem czterech tekstów (lub więcej).

Literacko gotowi na wszystko

Aleksandra: Pewnie zdarzają się uczestnicy, którzy przychodzą z całymi zapisanymi zeszytami, prawda? Przygotowani na każdą okazję. Jakiś czas temu napisali tekst, a teraz dowiadują się o evencie slamowym w swoim mieście i to jest ich moment.

Michalina: Jasne, że tak! Mnóstwo ludzi sobie nie zdaje sprawy z tego, że piszą w sposób, który bardzo dobrze przyjmuje się na slamach. To jest też coś, z czym ja się teraz borykam, bo zaczęłam pisać od slamu, a teraz bardziej się wkręcam w pisanie rzeczy, które dobrze się przyjmują na papierze. Mam problem z tym, że to jest zupełnie inny język. Po prostu czasem tego nie czuję, że pisząc, myślę od razu o tym, jak by się to wymówiło. A to jest totalnie inny styl. Są polscy poeci, którzy zupełnie nie przyjmują się na slamach, a wygrywają konkursy, są zapraszani na dyskusje, wydają swoje tomiki. Jest też odwrotnie: są slamerzy, których nigdy w życiu nie wyda się na papierze, bo to się nie przyjmie.

Aleksandra: Jaka jest optymalna długość dobrego tekstu?

Michalina: Masz trzy minuty na swój występ. Więc od ciebie zależy, jak sobie rozplanujesz ten tekst. Twój tekst na slam to może być powtarzanie tego samego zdania przez trzy minuty, zwłaszcza jeżeli lubisz takie „performerskie” klimaty.

Poruszyłyśmy kwestię „nieprzekładalności” kilku tekstów poetyckich. Ja powiedziałam o tym, jak ciężko mi było patrzeć na spisany słowo po słowie „Skowyt” Allena Ginsberga, a Michalina wspomniała o „This Revolution Will Not Be Televised” Gila Scotta-Herona. Słuchając tych poematów czuć wszystkie te emocje, które autorzy chcieli w nas wzbudzić. Słychać ich momentalną podniosłość, wyśmiewanie, żal, zwrócenie uwagi na konkretny problem. Po prostu niepowtarzalny rytm, w którym tekst ma być przekazany. Spisany na kartce brzmi… pretensjonalnie, bezładnie, momentami bezsensownie.

Tak jak w duszy gra

Po chwili zeszłyśmy trochę z naszego glównego celu obranego w rozmowie, ale jak to bywa również ze slamem, jeżeli ma się „flow”, to gładko można przejść z tematu na temat. Skończyło się na tarocie i wadze intuicji. 

Aleksandra: W slamie też może być tak, że mając napisany jakiś tekst, właśnie na tym jednym evencie poczujesz, że to jest idealny moment, by swoją poezję zaprezentować, prawda?

Michalina: Tak, trzeba zawsze słuchać swojej intuicji. Absolutnie. Miałam taką sytuację na mistrzostwach w zeszłym roku. Zestresowałam się w pierwszej rundzie, bo mój tekst był bardzo personalny, o mojej ówczesnej miłości, osobie, która siedziała wtedy na widowni. Specjalnie wzięłam ten tekst, co nie zmienia faktu, że bardzo się stresowałam. Skończyłam w minutowej dogrywce, bo zdobyłam tyle samo punktów co druga osoba. Byłam w dogrywce z Pauliną Wu, która jest kobietą-rakietą i ma zupełnie inny styl niż ja. Ona po prostu rapuje! O przemocy domowej, o feministycznych tematach. Myślę sobie, nie no, już przegrałam, nie przejdę dalej. Kiedy była kolej Pauliny, porozmawiałam chwilę z organizatorką eventu. Podzieliłam się z nią swoimi obawami. A ona na to: „Bądź po prostu sobą”. Wtedy szybko zmieniłam tekst, który chciałam wcześniej powiedzieć. Początkowo wybrałam mocny tekst, bo wiedziałam, że Paulina Wu wpadnie jak rakieta na scenę. Końcowo wzięłam tekst, który leci jak woda, bardzo osobisty. No i przeszłam dalej. Poczułam intuicyjnie, że to jest właśnie to. Potem doszłam do półfinału!

Aleksandra: Miałaś okazję widzieć na żywo obcojęzyczne slamy? Bo te angielskie występy nietrudno znaleźć np. na YouTube.

Michalina: Widziałam występ po litewsku, który akurat tu, w Poznaniu, w ogóle się nie przyjął, ale było to ciekawe doświadczenie. Inne obcojęzyczne slamy raczej widziałam online. Na mistrzostwach świata w slamie, każdy slamer ma prawo wystąpić w swoim narodowym języku i wtedy na ekranie obok pojawia się transkrypcja jego tekstu. Możesz też wystąpić po angielsku, ale większość jednak decyduje się na to, żeby wystąpić w swoim języku. Potwierdza to moją teorię, że sposób w jaki slamujesz, łączy się z twoim ojczystym językiem. No i wygrywają osoby, które slamują po włosku albo po francusku, mimo że widownia ma tylko tę transkrypcję. Takie występy to coś więcej niż tylko słowa.

„Poglądy i poglądziki”

Na koniec powróciłyśmy jeszcze do kwestii rytmiczności tekstów, a raczej jej braku. Wielu slamerów przyjmuje metodę „storytellingu” i to od nas zależy, czy skupimy się na opowiadanej przez nich historii, czy poczekamy na kolejnego uczestnika, którego głos lub ekspresja samoistnie wciągnie nas w jego występ. W ogóle dużo zależy od publiki. Dlatego wyniki slamów zawsze są tak nieprzewidywalne. 

Michalina: Nawet ważne jest miasto, w którym wystąpisz. W Warszawie czy w Poznaniu o wiele lepiej przyjmują się teksty zaangażowane, które wiadomo, że najczęściej będą po prostu lewicowe. Na przykład, w Białymstoku takie teksty nie przyjmą się tak dobrze. 

Aleksandra: To kiedy w najbliższym czasie poslamujesz? Jakieś plany?

Michalina: Na Festiwalu Poznań Poezji jest slam i tam właśnie zamierzam slamować. On jest 21 maja, to jest dzień przed usunięciem mojego ostatniego zęba mądrości (śmiech). Także myślę, że to jest najlepszy czas, by wykorzystać tę mądrość, która mi jeszcze została.

Aleksandra: Wykorzystaj najlepiej jak możesz. Dziękuję Tobie bardzo za rozmowę!

Aleksandra Piastanowicz