BOGINI PARTENOPE, CZYLI OD GAPIÓW PO KONESERÓW PIĘKNA [RECENZJA FILMU]

Monolith Films

Coś musi być w tym, że piękno ciała i krajobrazu tak często się w filmach zazębiają. Co jest kwintesencją „włoskości”? Zjawiskowa kobieta, zapierający dech w piersiach błękit Morza Tyrreńskiego, kontrowersje Watykanu? Prawdopodobnie wszystko to plus poetyckość dialogów. Paolo Sorrentino, reżyser Bogini Partenope” (2024) dobrze wie, jak stworzyć obraz, który nie będzie drażnił żadnych zmysłów, a jednocześnie zaangażuje każdy z nich. Po drodze, film rzuca nam pod nogi gałązki i kłody, proszące się o to, by się zatrzymać, przedyskutować, poruszyć, uszczypnąć widza. Mimo tego oglądamy dalej, jak w transie. Czy to tylko kwestia soundtracku, który w sam sobie jest kolejnym obrazem i sensorycznym doświadczeniem?

Obraz filmowy, który w swojej estetyce jest bliższy płótnom Botticellego niż codzienności, tylko że z dodatkiem krzyża, świecy i przedstawiciela włoskiej elity (w ekstrawaganckim garniturze, okularach przeciwsłonecznych i z papierosem w ustach). Paolo Sorrentino do swoich filmów wplata motywy autobiograficzne, polityczne, religijne… wszystko to, co mogłoby sprawić, że jego film stanie się ciężkostrawny i wymagający. Mimo to, ma się wrażenie, że jest jak wielki, szczegółowy fresk – można się na niego patrzeć godzinami, ciągle znajdując interesujące detale. I tak jak malowidła w Kaplicy Sykstyńskiej, fundamenty stylu Sorrentino są spójne, nie przytłaczają i nie spadają nam na głowę, bo tworzone są na niezmiennych od lat zasadach włoskiego dolce far niente. Czy taki styl życia to tylko legenda?

Estetyka absolutna

Zarówno piękno może być kontrowersyjne, jak i kontrowersja bywa uważana za piękną. Paolo Sorrentino ma na swoim koncie filmy, w których oba te zjawiska zszywa ze sobą, tworząc patchwork. Jednak gdy staniemy o krok dalej, zauważymy, jak płynne są przejścia i jak wszystko w jakiś sposób doskonale się ze sobą komponuje. „To była ręka Boga”, „Wielkie Piękno”, a teraz „Bogini Partenope”. Każdy z tych filmów jest bardzo włoski i po ludzku uwodzący, a duże ilości śródziemnomorskiego słońca przypiekają skórę przez ekran. O czym tu więc dyskutować?

Dla niektórych zmora, dla innych przyjemność – wizualne piękno człowieka przypieczętowane jest scenami negliżu i seksu, uwydatniając to, co sprawia, że człowiek w stroju Adama jest atrakcyjny i ponętny. Nie sukienka ma być piękna, nie biały garnitur. Podświadomie wymagamy, żeby to, co pod spodem, było równie estetyczne. Nie zawsze tak jest, bowiem zdarzają się sceny, w których, bądź co bądź, pojawia się brzydota (a raczej odejście od kanonu). Wtedy przed oczami błyszczy tona złotej biżuterii lub złote refleksy słońca, a pod nimi „nieidealne” ciało nabiera charakteru.

Wodząc na pokuszenie

Zmysł estetyczny karmią sekwencje żywcem wyciągnięte z kampanii reklamowych włoskich projektantów mody czy ekskluzywnych perfum. Zwolnione ujęcia, twarze aktorów o rysach ostrych, wyrzeźbionych. Towarzyszy im muzyka rodem wyjęta z opowieści o Don Juanie, tylko że w tym wypadku Don Juanów na ekranie jest kilkunastu – każdy nęci, bez słów, spojrzeń, gestów. Estetyzacja ludzi w sposób, w jaki estetyzujemy sklepową wystawę. Tytułowej bohaterki takie traktowanie nie omija, ale prawdopodobnie ona jedyna jest świadoma bycia narażoną na uprzedmiotowienie. Tylko nie jest film o męskim spojrzeniu, kobiecej perspektywie, zbędnej i natrętnej seksualizacji ciała i krytyce w stronę tych, którzy od gapienia się nie stronią.

To produkcja o fascynacji pięknem stylowym, zdrowym, kanonicznym, może czasem i wymuszonym, ale w oczach widza-przechodnia nadal idealnym. Film o pięknie, do którego każdy z nas chciałby się przyzwyczaić i które chciałby oswoić, a jednocześnie nieustannie traktować je jak świąteczne nabożeństwo, nie tracąc świadomości uczestniczenia w czymś niezwykłym i ponadprzeciętnym.

Banał

Nieodparta potrzeba bycia świadkiem narodzin Wenus umotywowana jest tym, że oprawa wizualna, muzyczna i powolne tempo narracji jakby same zachęcały do gapiostwa. Tak, widzieliśmy już półprzezroczyste zasłony, które łagodnie popycha śródziemnomorski wiatr nad morzem barwy głębokiego turkusu, a także kobietę otuloną białym prześcieradłem, wraz z dymem papierosa wdychającą poranne, rześkie powietrze na tym samym balkonie. Gęsto zasiane są w filmie Sorrentino kadry piękna typowego, znanego, rozprzestrzenionego przez media, kampanie i bilbordy, co może znudzić, ale też zaciekawić. To film, nie reklama. Co się stanie w ciągu kolejnych dwóch godzin? Oglądając film po raz pierwszy, nie zadawałam sobie takich pytań, bo nie czułam, że łapie mnie znudzenie. Nigdy wcześniej nie było mi dane oglądać tak długiej ekskluzywnej reklamy.

„O czym myślisz?” – to pytanie zostaje zadane Partenope kilka razy na przestrzeni filmu (czyli także kilkudziesięciu lat jej życia). Odpowiedź nigdy nie pada. Jawi się za to nieskalana twarz, czasem z pół uśmieszkiem, innym razem zupełnie pokerowa, a nadal po prostu piękna. O czym więc może myśleć takie „czyste płótno”? Przypomnijmy, że jednak mówimy o człowieku, a nie martwej naturze.

Nadludzka?

Śmiałość głównej bohaterki godna jest antycznej bogini, która z (nie)ziemskim opanowaniem doświadcza ziemskich przywilejów człowieczeństwa. Jej podejście do wielu spraw jest mało „praktyczne”. „Nie wiem nic, ale wszystko mnie fascynuje” –  jeżeli odnajdujemy się w greckiej mitologii, to znajdziemy powiązania z podejściem Partenope do sztuki, która ją uskrzydla, jednocześnie sprawiając ból melancholii.

Bohaterka korzysta z uroków życia i ze swojego własnego uroku, ale jej „nie” jest głośniejsze niż jakiekolwiek inne przejawy asertywności. Partenope dobrze wie, czego chce, chociaż nigdy nie powie nam tego wprost. Zawarta w filmowym soundtracku piosenka Sinatry „My Way” zdaje się pasować idealnie. Z Partenope podróżujemy po Neapolu, tym słonecznym i tym okrytym ciemnością, która zasłania wszelkie mankamenty włoskiego miasta. Wchodzimy do dzielnicy biedy, o której śpiewał Peter Sarstedt w „Where Do You Go to My Lovely”. Zamiast tej piosenki słyszymy natomiast popłakiwania żebrzących dzieci i okrzyki dorosłych, którzy witają swoich bożków – Partenope i jej partnera.

Czy piękno absolutne burzą sceny w bazylice, gdzie biskup, farbujący sobie włosy na kruczoczarno, a potem przechadzający się w krwistoczerwonej sutannie, staje się jednocześnie diabelskim pokuszeniem, jak i odpuszczeniem wszelkich win Partenope? Burzy to jedynie poznaną już nam melancholię, choć główna bohaterka jakby spodziewała się, co może nastąpić.

Era già tutto previsto

„Wszystko było już przewidziane”. Soundtrack, który łączy w sobie wprawiający w zadumanie ambient z włoską klasyką lat 70., jest tak samo zróżnicowany jak Neapol oraz decyzje podejmowane przez Partenope. Wiemy, że są nie do przewidzenia, jednocześnie, jeżeli choć jeden element na ekranie da nam do zrozumienia, że coś może nastąpić, stanie się to na pewno. To czyni ten film obrazem, który mógłby prezentować boskość. Tak bardzo nieznaną, a jednak, skoro już namalowaną, to musi być właśnie ona, chociażby według wizji artysty. 

Co tak naprawdę zawiera ten pierwiastek boskości w najnowszym dziele Paolo Sorrentino? To, że piękno młodości Partenope ukazane jest aż do przesady, którą trudno by nazwać mankamentem? Z dzbanka wylewa się ono, tworząc wodospad i potok, równie bezwiednie pragnący docenienia.

A może boskością jest scena końcowa, kiedy po raz pierwszy i ostatni ujrzymy Partenope, jednak już o wiele starszą, a mimo to tak samo spokojną i akceptującą wszelkie okoliczności? Co, jeżeli boska nie jest sama Partenope, a to, co ją porusza, fascynuje i sprawia, że na jej twarzy pojawiają się ziemskie ludzkie łzy? Śmierć brata, nauka antropologii, sarkastyczny profesor, będący dla niej autorytetem, a może jego zdeformowany, zrodzony z wody i soli syn (na którym filmowe CGI poświęciło całe swoje techniczne zaplecze)? Bożkiem może stać się wszystko i śmiertelnicy dobrze o tym wiedzą. Partenope do końca pozostaje tajemnicza, małomówna i nieodkryta, choć jej ciało odkrywane było wiele razy.

Gusta i guściki

Czym jest dla nas piękno? Ma wymiar ziemski i materialny czy może bardziej ponadczasowy? Według Wikipedii „Partenope” to dramat o dojrzewaniu. Moim zdaniem – o ujrzeniu i zdecydowaniu, na jakie piękno pragniemy patrzeć, a jakie zachować wyłącznie dla siebie i z nikim się nim nie dzielić. Sorrentino powierza nam swoje. Pozwólmy sobie doświadczyć tego piękna oczywistego. Może znajdziemy w nim coś, czego nie udało nam się jeszcze przewidzieć?

Aleksandra Piastanowicz