LECH PRZYSPIESZA CZY HAMUJE? WYŚCIG O MISTRZOSTWO BĘDZIE EMOCJONUJĄCY DO SAMEGO KOŃCA

Fot. Cynko/Wikimedia Commons

Kwiecień był dla zespołu Nielsa Frederiksena prawie idealny pod kątem wyników. Serię zwycięstw nad Koroną Kielce, Motorem Lublin oraz Cracovią zakończył remis z Radomiakiem Radom. W grze można było zaobserwować pewne niedociągnięcia, szczególnie w starciu z tym ostatnim przeciwnikiem, ale pozytywnych odczuć jest znacznie więcej.

Kolejorz podchodził do rundy wiosennej Ekstraklasy z pole position, mając skromną dwupunktową przewagę nad Rakowem Częstochowa. Rozbudzone nadzieje na mistrzostwo podkręciło zwycięstwo 4:1 w inauguracji drugiej części sezonu z Widzewem Łódź. 

Tempo, które Lech sam sobie narzucił, okazało się jednak trochę zbyt wysokie. W kolejnych meczach doszło do kilku wpadek, w tym szczególnie bolesnych porażek z outsiderami – Lechią Gdańsk i Śląskiem Wrocław. Skutkiem tego wszystkiego była utrata pozycji lidera w tabeli.

Drużyna przeplatała dobre spotkania z tymi złymi. Brakowało jej umiejętności odwracania losów meczu. Nie najlepiej wyglądało również kreowanie sobie sytuacji podbramkowych. W tych wygranych rywalizacjach często zawodziła pewność siebie podczas rozgrywania piłki pod własnym polem karnym, gdy rywale stosowali wysoki pressing. 

Punkt zwrotny

Momentem przełomowym okazało się starcie z Koroną. Może nie było ono idealne w wykonaniu podopiecznych trenera Frederiksena, lecz tchnęło drugie życie w piłkarzy. Środek pola w nowej konfiguracji: Antoni Kozubal, Filip Jagiełło oraz Patrik Walemark wyglądał lepiej niż w poprzednich meczach. Szczególnie w pierwszej połowie zdołał zdominować linię pomocy rywali.

Forma Polaków od tamtej pory zaczęła wzrastać, natomiast Szwed znakomicie odnalazł się na nowej pozycji, gdzie mógł w pełni pokazać swoją kreatywność, a także stworzyć groźny duet z Alim Golizadehem. Taki tercet przez prawie cały kwiecień pojawiał się w wyjściowym składzie i wygląda na to, że to on będzie podstawowym wyborem duńskiego szkoleniowca podczas typowania składu

Energii dodało zespołowi wprowadzenie młodzieży do pierwszej jedenastki. Obiecująco zagrali Wojciech Mońka i Kornel Lisman, który stał się nową opcją na lewym skrzydle. Z kolei bardziej doświadczony Michał Gurgul wrócił do składu odmieniony, bo początek rundy miał słaby.

Pokaz siły mentalnej

Ważne było też spotkanie, które odbyło się tydzień później. Jeśli wygrana z kielczanami podniosła morale zawodników Lecha, to zwycięstwo z Motorem je podbudowało. Co prawda ponownie w tym roku Kolejorz zagrał dwie różne połowy, lecz potrafił utrzymać dwubramkową przewagę uzyskaną w pierwszej części meczu. Lublinianie stworzyli sobie kilka okazji, ale wtedy fenomenalnie bronił Bartosz Mrozek.

W Lublinie zaczął się renesans kolejnej formacji zespołu – środka obrony. Może Bartosz Salamon i Antonio Milić nie nawiązali do swoich najlepszych lat, kiedy razem tworzyli żelazną defensywę Dumy Wielkopolski, jednak występem zapowiedzieli, że mogą zapewnić stabilność na dłuższy czas. Potwierdziło się to poprzez ich postawę w rywalizacji z Cracovią i Radomiakiem, kiedy utrudniali życie przeciwnikom. 

Cieszyła jeszcze postawa Mikaela Ishaka. Zdobycie przez niego jednej z bramek przeciwko Motorowcom oznaczało, że trafił już do siatki w trzecim meczu z rzędu. Korzystanie z umiejętności strzeleckich szwedzkiego napastnika w końcu stawało się regularne. W pozostałych dwóch kwietniowych meczach dołożył jeszcze dwie bramki i asystę. Za taką skutecznością tęskniono w Poznaniu. Zaangażowanie w fazach bez piłki to jedno, ale ostatecznie to bramki są kwintesencją futbolu, a te zazwyczaj dostarczał Ishak.

Szczyt optymizmu

Domowy mecz z Cracovią przyniósł kolejne optymistyczne wydarzenia. Zacznijmy chronologicznie od nieuznanej bramki, przy której udział miał Lisman. Wbrew pozorom dzięki tej sytuacji młody skrzydłowy może urosnąć. Jego akcja pokazała, że 19-latek jest już bliżej pierwszego konkretu w postaci gola lub asysty w Ekstraklasie, niż dalej. Poza tym jeszcze przed odwołaniem przez sędziego gola nazwisko młodzieżowca było skandowane przez kibiców Kolejorza, co na pewno zostanie w pamięci zawodnika.

Cały Lech przez większość rywalizacji nie pozwalał rozwinąć się krakowianom, którzy mieli kłopot z kreowaniem sobie szans strzeleckich. Dobrze wyglądał zarówno w wysokiej, jak i niskiej obronie. Co prawda Pasy strzeliły jednego gola, lecz wynikało to raczej z błędu indywidualnego Bryana Fiabemy.

Ze straconą bramką wiążą się o dziwo kolejne dwa pozytywy. Gdy Cracovia wyrównała na 1:1, to Niebiesko-Biali nie pozostali na to obojętni. Zaczęli dążyć do ponownego objęcia prowadzenia. Udało im się to za sprawą kapitalnego uderzenia Afonso Sousy, wprowadzonego z ławki. Drużyna pokazała, że w końcu umie odnajdywać się w ciężkich momentach, zaś Sousa nie tylko był autorem przepięknego gola, ale też dał dobrą zmianę. Tym samym Portugalczyk zakomunikował wszystkim, że jego forma wzrasta.

Dziury w całym wciąż są

Baloniki lubią pękać, tym bardziej, gdy są mocno napompowane. Podział punktów z Radomiakiem faktycznie sprowadził Kolejorza na ziemię. Raków znów odskoczył w tabeli, a Lecha dopadły stare demony – obniżenie poziomu gry w drugiej połowie. Radomianie nieustannie naciskali, co im się opłaciło. Niby nie byli dopuszczani do strzałów z dogodnych pozycji, ale skrzętnie wykorzystali dwa błędy indywidualne w obronie.

Radomskie wydarzenia pokazały, że umiejętność wytrzymania naporu rywala nie zawsze wystarczy. Gorzej, często jest to igranie z ogniem. Lechici muszą pracować nad zabijaniem meczów – dominowaniem w taki sposób, żeby unieszkodliwiać przeciwników. Właśnie tak piłkarze szkoleniowca z Danii grali w pierwszej części spotkania. Zabierali piłkę i jej nie oddawali, szukając swoich szans, lecz nie robili tego szaleńczo. 

Mimo to należy pamiętać, że Niebiesko-Biali grali na trudnym terenie z drużyną lubiącą sprawiać problemy rywalom. Remis nie jest tragicznym wynikiem, choć utrudnia sytuację. Czasem jednak łatwiej się goni niż dotrzymuje kroku. 

Można też znaleźć po rywalizacji z Radomiakiem coś pozytywnego – na pochwałę zasługują Filip Jagiełło i Joel Pereira. Właściwie to Polak wraz z powracającym do składu Portugalczykiem spowodowali, że po pierwszej połowie było 2:0 dla Lecha. Świadczy to o dużej liczbie zawodników w zespole, którzy są w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność za wynik.

(Nie)poprawny optymizm?

Biorąc pod uwagę wszystkie kwietniowe mecze, zauważymy poprawę w grze ofensywnej. Kolejorz znów potrafi regularnie rozmontowywać rywali, którzy stawiają trudne warunki. Robi to na różne sposoby – a to przeprowadzając kombinacyjne akcje w środku pola, czy szukając przeszywających formację przeciwnika podań, ale też wykorzystując skrzydła i fazy przejściowe z obrony do ataku. 

Natomiast czy Lech nauczył się wychodzenia obronną ręką z trudnych sytuacji? Z jednej strony utrzymał korzystny wynik do końca spotkania (wypadek starcia z Motorowcami) albo obrócił sytuację na swoją korzyść (to widzieliśmy, gdy ponownie objął prowadzenie z Cracovią). Tego nie potrafił zrobić z Jagiellonią Białystok czy ze Śląskiem. Tylko że wypadek meczu w Radomiu znów poddaje w wątpliwość polepszenie w tym aspekcie.

Za ważną kwestię uznać należy jeszcze wzrost formy poszczególnych piłkarzy. Mimo wszystko trenera Frederiksena w najbliższych tygodniach będzie bolała głowa w związku z problemem, jakich dobierać zawodników do składu. Wydaje się, że boisko jest zbyt małe, by jednocześnie mogli na nim przebywać Walemark, Golizadeh oraz Sousa. Również Jagiełło i Kozubal w potencjalnych wariantach mogliby wypaść z pierwszej jedenastki. Lepiej jednak mieć zagwozdkę z powodu nadmiaru niż niedoboru. A obecne bogactwo będzie potrzebne w rozstrzygającej się powoli rozgrywce o mistrzostwo Polski.

Mikołaj Dilc