IGO(R) ANGAŻUJE WSZYSTKIE 12 ZMYSŁÓW – KONCERT IGO W TAMIE

Fot. Aleksandra Piastanowicz

Lato gdzieś wybyło i nawet, co drastyczne, pojawiły się temperatury na minusie. Zlodowacenie nie objęło jednak sceny w poznańskiej TAMIE, gdzie Igo wraz ze swoim energetycznym zespołem ogrzał głosy, ręce i nogi uczestnikom koncertu. Trasa koncertowa objęła wydany w marcu 2025 album „12”.

Na początek powiem jedno – im bardziej zbliżaliśmy się do końca, tym bardziej chciałam, aby występ w ogóle się nie kończył. Nie tylko dlatego, że przed sceną panowało oddziaływanie wzajemnego ludzkiego ciepła.

Ciekawe, z czego zrobili te chmurki…

To było pierwsze, o co zapytałam moją przyjaciółkę, kiedy weszłyśmy na halę koncertową. Scenografia była wręcz anielska. Nad naszymi głowami oraz instrumentaliami artystów na scenie rozwieszone były trójwymiarowe esy-floresy – artystyczne wizje chmurek z pianki. 

Światła reflektorów oświecających nas oraz scenę, sprawiały wrażenie, jak gdyby chciały oddać sobą kawałek nieba i tego, co na nim, kiedy my jesteśmy zbyt zajęci sobą, by popatrzeć się w górę.

W przerwie pomiędzy występem supportującego Igo Gypsy and the Acid Queen a samego wyczekiwanego gwoździa programu, mogliśmy usłyszeć ambient, oddający dźwięki deszczu i burzy. Nie ma znaczenia, czy jako pierwsze do głowy przyjdzie nam powiedzenie o „spokoju przed burzą”, czy o słońcu, które zawsze po burzy wychodzi, oba w tym wypadku idealnie oddały sytuację.

Tak jak śpiewał Igo, „nagły rozbłysk, prosto w oczy, z siłą atomowych bomb” rozpoczął koncert. Z oświetlonej na żywo niebiesko sceny zespół rytmicznie przetransportował nas w owiniętą bielą muzyczną opowieść o kilkunastu rozdziałach. Krakowski artysta zaprezentował wszystkie utwory z najnowszego albumu „12”, a jako element zaskoczenia dane nam było usłyszeć także piosenki-hity z poprzednich albumów i kolaboracji z innymi artystami: Krzysztofem Zalewskim i Moniką Brodką. 

Poznań, byliście TOP!

Napisał Igor Walaszek na relacji na Instagramie, upamiętniając koncert w TAMIE. Muszę mu przyznać rację, większość razem z nim śpiewała tekst całkiem świeżych jeszcze piosenek. Nawet ja zostałam zmobilizowana do tego, aby ich się nauczyć (z dużą przyjemnością). Sądzę, że na widowni przeważali ludzie o przyciągającej energii i radości z samej obecności tam i słyszenia swoich ulubionych utworów na żywo. Kiedy melodia kusiła, żeby skakać, skakaliśmy. Scena i widownia były jak dwa osobne spektakle. Mimo tego, w swojej mocy i rytmie idealnie szły ze sobą w parze. Na szczęście nikt nikogo nie zdeptał…

Dostrzegłam wiele par, w których dynamika partnerki zwykle pociągała za sobą dość opornego, acz końcowo równie dobrze bawiącego się, partnera. 

Igo zdobył niemalże koleżeński kontakt z publicznością, nie raz zatrzymywał wzrok na konkretnych osobach z widowni (a może ja już sobie tylko wmawiam?), co tylko bardziej wzmogło uśmiechniętą energię tłumu – sala była wypełniona po brzegi. Po koncercie Igor znalazł chwilę, by stanąć przy stanowisku ze swoim merchem i porozmawiać z fanami. Kolejka odstraszyła pewnie niejednych, choć myślę, że warto byłoby podzielić się z nim swoimi wrażeniami z koncertu. Na pewno byłby wdzięczny!

Jak gdyby nigdy nic

Igo dzielił się z nami różnymi anegdotami w przerwach między piosenkami. Na przykład teledysk kapiący polskością i wiosną w prawdziwie europejskim wydaniu, został nagrany w… Chile. Chodzi o piosenkę, której wykonanie Igo i Brodki na nowo obudziło hit zespołu Voo Voo – „Jak Gdyby Nigdy Nic”. Wersja polsko-chilijska nosi tytuł „Myślę Sobie, Ż”. 

Niebezpieczny typ

Dowiedzieliśmy się też, że Krzysztof Zalewski raczej nie boi się fałszywych oskarżeń o posiadanie broni – kiedy spotkali się z Igo, by nagrać wspólną piosenkę (chodzi o „Niebezpiecznego Człowieka” z najnowszego albumu „12”), Zalewski przyjechał z pistoletem na kulki, który trochę za bardzo przypominał prawdziwy. Trochę minęło czasu, zanim panowie zajęli się tym, czym zająć się powinni, bo trenowali swoje oko „strzelając” do tarczy. Naprawdę niebezpieczny człowiek ten Krzysztof. Nigdy nie przewidzisz jego kolejnego ruchu. 

Niestety, można było przewidzieć jedno – że podczas poznańskiego koncertu nie pojawi się jako gość specjalny. Akurat wtedy miało miejsce rozdanie Fryderyków, na których dobrze, że Zalewski się pojawił, bo dzięki swojemu najnowszemu albumowi „Zgłowy”, wygrał (dosłownie) aż trzy statuetki – między innymi w kategorii Artysta Roku. 

Gdy w środku wrze

Ten koncert przypomniał mi, jak inna i wspanialsza jest energia muzyki, która dociera do nas na żywo. W przeciwieństwie do mojej przyjaciółki, która pójście na to wydarzenie sama zainicjowała, nigdy nie zagłębiałam się w twórczość tego artysty. Znałam „Helenę”, która nie raz leciała w radiu i wiedziałam „coś” o Męskim Graniu. Ze wstydem muszę przyznać, że przez długi czas nie znałam siły naszej rodzimej, „nowej” muzyki, a hasło „polski pop” odstraszało mnie. Niepotrzebnie, bo jest wspaniała grupa twórców, którzy wiarę w polskie, wartościowe piosenki aktywnie przywracają. 

Przy niektórych utworach, słyszenie ich pierwszy raz na żywo jest niepowtarzalne, te piosenki przez pewien czas was nie opuszczą. To, że wpadną w ucho to jedno, ale wiążą się z nimi jeszcze wspomnienia z cudownej zabawy. 

Impresje trzy

Klawiszowe, wirtuozyjne przerywniki, które na albumie „12” zatytułowane są „Impresjami”, nie były jedynymi, z jakimi miałam styczność tamtego wieczoru. Jedną dużą impresją był ten koncert, bo nie był przeze mnie specjalnie wyczekiwany, nie był żadnym szczególnym wydarzeniem, ani nie był na liście moich marzeń.

Mimo tego, doświadczenie było lepsze niż z tego, co nieraz naprawdę chciałam przeżyć i już minęło. Niech nie zniechęcą was wydarzenia, które na pierwszy rzut oka nie mają w sobie niczego, co z nimi by was wiązało. Bardzo ważne jest towarzystwo. W moim przypadku, gdyby nie ono – wydarzenie w TAMIE nie przemknęłoby mi przez myśl, chociaż pewnie siedziałabym wtedy w domu jakieś 800 metrów od tego klubu.

C’est la vie

Na koniec utwór z Męskiego Grania – z „Supermocami” wróciliśmy do domów, czując, że supermoce i nam się udzieliły. W końcu taka energia nie może po prostu zniknąć razem z ciepłem płynącym z bardzo tłocznego i skocznego wydarzenia.

W drodze powrotnej z TAMY, poczułam, że Poznań ochłodził się jeszcze bardziej. Bolały mnie stopy, choć po części to pewnie efekt placebo – ludzie stali tak blisko siebie, że mogłabym wejść w ich skórę i odczuć rytm za 10. Mimo tego, pozytywne emocje zostały na wiele dłużej, niż drobne, nieprzyjemne odczucia.

Mam nadzieję, że Igo zostanie oficjalnie nagrodzony jakąś ładną, złotą statuetką. A jeżeli nie, to nic nie szkodzi, myślę, że fani nagradzają go każdego dnia za to, co robi – a robi muzykę, która potrafi podnieść na duchu i obudzić piękne wspomnienia. A my jesteśmy za to bardzo wdzięczni.

Aleksandra Piastanowicz