BRZYDOTA NA EKRANIE, ŻE AŻ MARSZCZYMY NOS. DLACZEGO TO SIĘ OGLĄDA?

Czy sztuka musi być piękna? Może powinna po prostu przyciągać i wydobywać z nas emocje, za którymi na co dzień tęsknimy? W jaki sposób obrazy mogą zdobić ścianę swoją niedoskonałością? Filmy mają imitować rzeczywistość czy ją poszerzać i urozmaicać? A jeżeli mamy w sztuce dostrzec cząstkę naszego świata, to co z brzydotą i chaosem, które są stałą częścią życia?
Wszystko marność
Turpizm, vanitas i inne określenia, które – jak mogłoby się wydawać – słyszymy tylko wśród artystycznych środowisk, nie są jedynie wymysłem teoretyków sztuki. O przemijalności życia przypomina nam wiele filmów, których wcale nie określilibyśmy „depresyjnymi”. Są po prostu… życiowe. To samo można powiedzieć o motywach turpistycznych, czyli kierujących się antyestetyzmem. Mają wywołać szok, kontrowersję, u wrażliwszych może i nawet odruchy wymiotne. Po co więc obrzydzać sobie codzienność sztuką, skoro w życiu brzydoty także nam nie brakuje?
Harmony Korine, dla Far Out Magazine, powstanie filmu „Skrawki” z 1995 umotywował chęcią „pójścia dalej” w sztuce wizualnej, pokazania tego, na co Hollywood nigdy się nie odważyło, a co będzie prawdziwe i szczere w swojej dosadnej naturalności. Czy mu się udało? Zdecydowanie. Historia o pozornie nudnym życiu nastolatków w małym, obskurnym miasteczku Xenia w Ohio. Nudy tam jednak trudno doświadczyć, gdyż detaliczność poczynań bohaterów jest wręcz boleśnie dotkliwa. Dla wielu widzów jest to film, który wystarczy obejrzeć raz i już do niego nie wracać.
Czy ty widziałaś siebie w lustrze?
Zdarza nam się takie pytanie usłyszeć nie raz. Najczęściej przyczyną jest rozmazany makijaż, odwinięta nogawka, plama na koszulce czy potargana grzywka. W filmach, które nie unikają jawnej brzydoty, dostrzeżemy nie tylko zwykłe mankamenty i skutki roztargnienia. Zobaczymy to, co w codziennym życiu chcemy ukryć za zamkniętymi drzwiami, intymną brzydotę, którą najczęściej pozostawiamy dla siebie.
W tego typu filmach nie zabraknie „naturszczyków”, aktorów-amatorów, ludzi bez fotogenicznej (według obowiązującej mody i standardów) aparycji, ciał bardzo nieidealnych i tak samo nieidealnych światów, brudnych zębów, zapchanych śmieciami ulic, niepościelonych łóżek, odstręczających stosów talerzy i porysowanych ścian. A to wszystko w zbliżeniach i ruchach kamery na tyle leniwych, że aż wręcz „ciekawskich”, „podglądackich”, aby umożliwić widzowi przyjrzenie się każdemu milimetrowi tego brzydkiego świata.
Ciężko oderwać wzrok
Trudno wyjaśnić, dlaczego tak się czasami dzieje, kiedy natrafimy na obraz lub film wywołujący w nas uczucie obrzydzenia, niepokoju, „uncanny valley”, absurdu tak głębokiego, że aż komicznego. Może to po prostu ludzka ciekawość świata, nieważne jaki by on był? Zawsze staramy się, by żaden gość nie ujrzał w naszej łazience włosów w odpływie, a bieżnik na stole pozbawiony był plam od zupy pomidorowej. Mimo tego brud to część naszej codzienności, choć skrzętnie ukrywana i wiecznie pokonywana, zanim ujrzą ją osoby trzecie. Może dlatego tak odważnie przyglądamy się mu na przykład na ekranie, gdzie nic go nie zasłania i nikt nie każe sprzątać?
Zakazany owoc
Choć podgniły i ani trochę smaczny, to jednak w wielu przypadkach normalny. Bo przecież wszystko przemija – świeżość, piękno i odkurzona podłoga także. Ludzie dążą do ideałów w swoim życiu, choć dobrze wiedzą, że ich cel nie ma prawa istnienia. Oczywiście, jak w każdej sztuce, i tutaj występują ekstrema. Talerze z resztkami starego jedzenia to niestety nie jest jeszcze apogeum brudu. Dlatego mimo odwiecznego wyścigu za pięknem totalnym, doceniamy odwagę obrazu w filmach antywojennych, na przykład makabryczny i surowy „Idź i Patrz”, dzieła pozbawione linearnej fabuły jak poplamione „Skrawki”, słuchamy niepokojąco szczegółowych odcinków podcastów kryminalnych, a w galeriach najdłużej przyglądamy się obrazom, na których dzieje się chaotycznie dużo. „Guernica” Pabla Picassa jest dla mnie obrazem, który kocham tak samo mocno, jak nienawidzę. Powykręcane w grymasie twarze, pourywane dłonie i końskie łby mają w sobie ogrom turpizmu.
Kubły na śmieci, zielona maź i dziwne odgłosy
Zostańmy jeszcze przez moment przy horrorystycznych wizjach, bowiem właśnie temu gatunkowi zwykle najłatwiej jest osiągnąć status „brzydkiego”. Mierząc wysoko, możemy poczuć wilgoć i wrzącą gorączkę w „Głowie do wycierania” Davida Lyncha. Nie można pozostawić listy horrorów bez poruszenia kilku specyficznych „cult movies”, które naprawdę mogą wam obrzydzić karmelowy popcorn. „Ludzka stonoga”, „Teksańska masakra piłą mechaniczną”, „The Garbage Pail Kids”, „Same kłopoty” to filmy, po których czujemy wręcz psychiczną potrzebę, by wziąć długą, gorącą kąpiel. Niebezpiecznie zbliżamy się do leżących wręcz płasko względem opinii na Filmwebie lub Rotten Tomatoes „najlepszych z najgorszych”. Co powiecie na przedświąteczny seans „Thankskilling” z obrzydliwą pacynką indyka-mordercy w roli głównej?
Prosto z opuszczonego laboratorium
Zakończmy eksperymentalnie, bowiem „Kuso” – twór artysty o pseudonimie Flying Lotus – aż trudno zakotwiczyć w jakimkolwiek podgatunku. Transgresywny i psychodeliczny styl nigdy nie zawodzi, jeżeli chodzi o stworzenie atmosfery brudu. Tylko jeden aspekt w takich filmach jest wręcz krystalicznie czysty i jasny – zamiar reżysera. Autor na pewno nie miał na celu zapewnić widzowi łatwej i przyjemnej w odbiorze rozrywki. Odbiorca z przekrwionymi oczami, zamykający z trzaskiem laptop w połowie filmu, byłby tym, któremu wczesny John Waters (jego filmy, głównie te z lat 70., sprawdźcie na własną odpowiedzialność) czy wymieniony już Steven Ellison (Flying Lotus) uścisnąłby rękę i nazwał widzem idealnym.
Wróćmy do początkowych pytań bez odpowiedzi. Czy sztuka musi być piękna, czy jej głównym celem powinno być wywołanie emocji? Filmy, których użyłam jako przykładów w rozprawie o brudzie i brzydocie, to tylko czubek góry lodowej tej antyestetyki, a więc coś musi być na rzeczy. Są to nadal wytwory wyobraźni i pracowitych rąk reżyserów i twórców całej oprawy wizualno-dźwiękowej, więc dlaczego miałoby się odbierać im status sztuki? Wprawia ona w dyskomfort, to prawda, ale to jest właśnie jej cel. Nie będę posługiwać się w tym temacie mądrościami typu „odnajdź piękno i komfort choćby w największym chaosie” – nie, nie tutaj. Zanurz się w tych historiach, ale potem, proszę, porządnie się umyj.
Aleksandra Piastanowicz
Joanna
Doskonale w tę kwestię wpisują się filmy Tima Burtona.