KONCERTOWY WEEKEND Z DAWIDAMI

Sezon koncertowy rozpoczyna się na dobre, a tym samym artyści wyruszają w trasy klubowe promujące swoje najnowsze albumy. Zwykle odwiedzają kluby w największych polskich miastach, tym samym przyjeżdżając do Poznania. Tak też w pierwszy weekend marca zrobiła dwójka artystów – Dawid Tyszkowski i Dawid Kwiatkowski.

Miałam przyjemność być na obu koncertach i spróbuję na czas czytania tego artykułu przenieść Was razem ze mną pod scenę. Wieczór pierwszego marca spędziłam w klubie Blue Note przy Centrum Kultury Zamek na koncercie Dawida Tyszkowskiego, pierwszym z trasy promującej jego najnowszy album „Mój kot zaginął i już raczej nie wróci”. Po pełnym emocji i wzruszeń wieczorze nie było zbyt wiele czasu na odpoczynek, ponieważ drugi dzień marca spędziłam w klubie B17 przy poznańskim stadionie na koncercie Dawida Kwiatkowskiego z niedawno rozpoczętej trasy „PopRomantyk”.

Wspomnienia, tęsknota i emocje

Trzymając się chronologii, zacznijmy od koncertu Dawida Tyszkowskiego. W zeszłym roku w maju również pojawił się w Poznaniu, wtedy w Klubie Pod Minogą i nie mogę nie wspomnieć o tym, jak te dwa koncerty między sobą się różniły. Szczególnie jeśli chodzi o podejście Dawida do swojej publiczności. Nabrał zdecydowanie więcej pewności i często wypowiadał się między piosenkami. Dowiedzieliśmy się, że płyta „Mój kot zaginął i już raczej nie wróci” ma silny związek ze stolicą Wielkopolski, bo to tutaj nagrywane były teledyski do singli. W Blue Note znalazł się nawet sam reżyser klipów, który współpracował z Dawidem, czyli Igor Szwęch. 

Nareszcie muszę przejść do najważniejszego elementu każdego koncertu, czyli setlisty i samej muzyki alternatywnej. Dawid razem z zespołem grał oczywiście na żywo i niesamowicie ujęła mnie wrażliwość, z jaką wyśpiewywany był każdy dźwięk. Już podczas samego odsłuchu wspomnianej płyty czy wcześniejszej EP-ki „Nigdy nie śpię” czuć ogrom emocji, a sam tekst jest przejmujący i szczególnie do mnie trafia. A na żywo? To już zupełnie inny kaliber, gdzie po prostu stoi się przed sceną, śpiewa razem z muzykiem i jest się tu i teraz, przeżywa się koncert całym lub całą sobą. Co ciekawe, w Blue Note jest praktycznie zerowy zasięg, więc dosłownie można się odciąć od świata zewnętrznego. Dawid Tyszkowski cechuje się ogromną wrażliwością, co wyróżnia go wśród polskich artystów, dlatego też był to cudowny wieczór! W jego utworach znajdziecie dużo motywów samotności czy tęsknoty, a także poszukiwania siebie w tłumie (lub w ciszy), jak i swojego wewnętrznego dziecka. No właśnie, o co chodzi z tym tytułowym kotem? Jeśli to pierwszy raz, kiedy zobaczyliście jego imię i nazwisko to nie ma co zwlekać, niż tylko włączać jego piosenki i wczuć się w klimat. Większość tekstów brzmi, jakby ktoś wbijał Wam nóż w serce, poruszając długo odkładane tematy, żeby zaraz potem nakleić na tę ranę plaster i otulić Was muzyką. Brzmi górnolotnie? Może odrobinę, ale jeśli przesłuchacie jego kawałków, to zrozumiecie, co mam na myśli.

Podtytuł

Weekend bardzo Dawidowy, bo po piątkowym koncercie nadeszła sobota i wyczekiwany przeze mnie koncert Dawida Kwiatkowskiego z trasy promującej jego najnowszy album, czyli „PopRomantyk”. W fandomie Dawida jestem już kilka dobrych lat, dlatego spodziewałam się, że powrót na jego koncert mi się spodoba, ale to, co działo się w sali, przeszło moje oczekiwania. Wizualizacje rozpoczynające koncert, które pojawiały się też między piosenkami i na sam koniec, były proste, a w swojej prostocie ujmujące i po prostu piękne. Podobnie każda z piosenek miała swoją tematyczną wizualizację. Chyba najbardziej trafiły do mnie obrazy przy piosence „Pobite gary”, które nawiązywały do dzieciństwa. Sam koncert był świetny, że do teraz odrobinę boli mnie gardło od śpiewania każdej z piosenek. Największe wrażenie zrobiły na mnie aranżacja „Zanim cię poznam”, która przeszła we fragment „Ostatniego” Edyty Bartosiewicz – to od tej piosenki kariera Dawida się rozpoczęła, kiedy w 2011 wstawił jej cover. Podobnie wiele emocji wywołało usłyszenie singla „Co zostało mi?”, który nosi ze sobą masę przemyśleń. Poza tymi bardziej wzruszającymi kawałkami, do których muszę dorzucić jeszcze „Na zawsze” (nadal zbieram szczękę z podłogi) było też wiele szybszych kawałków, do których można było się wybawić, poskakać i po prostu wyszaleć. Wspólnie nagrywaliśmy też sekretarkę, która włącza się po zadzwonieniu na numer telefonu, który Dawid ukrył w jednym z ostatnich teledysków. Z ciekawszych akcji było spełnienie marzenia artysty, o tym, żeby kiedyś bawić się na swoim koncercie. Na „Café de Paris” Dawid postawił przy mikrofonie swoją kartonową podobiznę, a sam wszedł w tłum, żeby razem z fanami pobawić się do swojej piosenki.

Wiele emocji wzbudził wybór piosenki na bis. Wyglądało to niekonwencjonalnie – Dawid wyszedł na scenę z kamerą, którą krążył po publiczności, a obraz z kamery było widać na telebimie. W pewnym momencie zatrzymał się na jednej dziewczynie, której podziękował za cały koncert, i to na nią padła odpowiedzialność w postaci wyboru utworu na bis. Do wyboru miała trzy koperty, bez poznania zawartości. Wybrała dwójkę, pod którą kryła się piosenka „Lustro”, którą Dawid śpiewa razem z Bedoesem. Pod innymi numerami znajdowały się piosenki, takie jak „Dalej” i „Każdy mały sen”, stąd ubolewanie wielu fanów, bo te numery nie są często grane na koncertach. Sama akcja z wyborem piosenek na bis jest świetnym pomysłem jednego z fanów, który Dawid wprowadził na popromantycznych koncertach. W kopertach zawsze mają znajdować się właśnie starsze piosenki, co jest szansą na mały powrót do przeszłości.

Za mną weekend pełen emocji i zabawy. A już w czerwcu Poznań odwiedzi kolejny Dawid – a chodzi tu o Podsiadłę, który zagra dwa koncerty na Stadionie Miejskim.

Marta Głogowska