ERA PODGLĄDACZY – MŁODE POKOLENIE TRACI „BAKCYLA” ZAINTERESOWAŃ

Mój siostrzeniec nie chce już zostać youtuberem ani skaterem, a do treningów piłki nożnej też nie podchodzi z takim samym zapałem jak kiedyś. Nie przejmowałabym się tym, gdyby nie to, że chłopak nie szuka żadnych alternatyw. Z tego co udało mi się zaobserwować, jego rówieśnicy także. Z tą piłką jest różnie, bo sport jest nieodzownym elementem planu lekcji w każdej znanej mi szkole. Ale na treningi pozalekcyjne już mało kto ma siłę i czas. Youtube stał się „niszowy”, popularne są krótkie, tiktokowe formaty. Ale mało jest filmowców-amatorów. Wyśmieją, a przy okazji zobaczą, jak słabą mam kamerkę w telefonie. No i to żenujące nagrywać takie filmiki. Lepiej patrzeć jak ktoś inny je robi. I tak jest dzisiaj z większością czynności.
Pozostało tylko oglądać
Może powinnam się cieszyć, że mój dojrzewający członek rodziny przynajmniej nie spędza dwunastu godzin dziennie przed ekranem, podłączony do słuchawek, ale odłączony od zewnętrznego świata. Najwyżej sześć. Jednak skoro nie to – co w zastępstwie? „Mniejszy internet” czyli telefon i wieczne scrollowanie? Chciałabym się mylić, ale niestety prawdopodobnie takie są realia, a przynajmniej ich stała już od kilku lat część. Nie generalizuję całego pokolenia. Dzisiaj takie zachowanie może spotkać każdego, kto – nie w pełni wiedząc o konsekwencjach – zacznie doładowywać swoje braki hormonów szczęścia za pomocą tej banalnej w swojej prostocie metody. Wydaje nam się, że jesteśmy zmęczeni, bo zrobiliśmy za dużo, jednak istnieje spory procent szans, że to zmęczenie nie jest typowo fizyczne i występuje z przeciwnego powodu – zrobiliśmy za mało.
Nie rób za darmo czegoś, w czym jesteś dobry
A co robię dobrze, to znaczy wystarczająco, by pokazać to światu? Wyżej podane przykłady „nakręcania się” na nagrywanie youtube’owych filmików albo pokonywania miejskich parkourów na deskorolce mogą brzmieć dyletancko, ale jednak nawet w nich zawarte jest spore zaangażowanie ze strony zafascynowanego konkretną dziedziną. Zwłaszcza dzieci chłoną inspiracje od swoich idoli bardzo szybko i nim się obejrzysz, chcą być mistrzami w tym samym, co oni. Co, jeżeli ci idole osiągają (a najczęściej sprawiają tylko takie wrażenie) status, do którego zwykły śmiertelnik nie dotrze o własnych siłach? Co jak co, ale upatruję winy w social mediach. Widzimy ludzi, którzy młodnieją z każdym dniem i wiodą piękne życie na poziomie do pozazdroszczenia. Jak to osiągnęli? No właśnie, w większości przypadków trudno powiedzieć, bo musielibyśmy winić siebie i naszą potrzebę podglądactwa i podpatrywania. A wyświetlenia rosną…
Dzisiaj wydaje się jakby nie chodziło o to, by osiągnąć jakiś poziom, wystarczy mieć kontakty ułatwiające drogę „na skróty”. Nagle znajdujemy się na najwyższym szczeblu spełnienia i nic więcej nie jest nam potrzebne do szczęścia. Bo przecież zaletą bycia w czymś mistrzem jest to, że będziemy mogli na tym bazować nasze kariery i zarabiać, prawda? Otóż niekoniecznie, a na pewno nie powinno być w tym procesie tyle desperacji. Droga jest o wiele ważniejsza niż cel, który szybko staje się niewystarczalny i nie daje tyle satysfakcji, ile myśleliśmy, że nam będzie w stanie zapewnić, kiedy był widoczny jedynie na horyzoncie. Kluczowa jest ciekawość świata, która nie powinna być jedynie hasłem przeznaczonym dla kilkuletnich, dociekliwych odkrywców.
Po prostu mi się nie chce
Ostatnio jednak zauważyłam, że tego zapału i dociekliwości ubyło. Aktywności i hobby, których się chwytamy mają zapewnić nam poczucie spełnienia się, a skoro wydaje nam się, że osiągamy ten stan dzięki natychmiastowym bodźcom, nie mamy potrzeby, by doszlifowywać „żywe” umiejętności. Świat przyspiesza niewyobrażalnie, a jednocześnie niezauważalnie przez nas, bo każdy z nas bierze w tym wyścigu czynny udział. Co chcesz powiedzieć przez „dwuletni kurs”? Przez dwa lata mogę zrobić mnóstwo innych rzeczy. (Równie dobrze możesz nie mieć żadnych określonych i produktywnych planów, a czas i tak przeminie).
Poza tym świadomość posiadania zainteresowań, nad którymi codziennie pracujemy (chociażby przez te 10–15 minut) jest metodą na dyscyplinowanie się i ustalanie dziennej rutyny. Wierzcie mi, planowanie może być największą zmorą, ale kiedy już weźmiecie ją na poważnie i oddacie się jej (mam na myśli zaplanowanej przez was samych rutynie np. poranku lub wieczoru, a nie rutynie jako przewidywalnemu i nudnemu życiu) nagle zobaczycie, że wasz dzień wydłużył się i jesteście lepiej zorganizowani.
Tylko teraz, zmień swoje życie
Wszystko jest w zasięgu kilku kliknięć palcem. Wikipedia była i będzie, niektóre kursy, choć płatne, nie przystaną na jednej super promocji i zawsze będzie okazja, by zasięgnąć specjalistycznej wiedzy na wybrany przez nas temat. Jeżeli jakaś strona lub twórca oferujący kursy i szkolenia komunikuje, że „tylko przez ten jeden miesiąc czeka na was specjalna oferta” – możecie się pobłażliwie zaśmiać i bez obaw przekładać swoje plany na dalszą przyszłość. Specjalnych ofert jest mnóstwo, przez co stają się bardzo zwyczajne. Może to jest powód, przez który tracimy motywację, by pogłębiać nasze zainteresowania i ulepszać umiejętności? Pozostawiam to pytanie otwartym, sama mam problem ze znalezieniem rozwiązania – identyfikuję się jako mistrzyni snucia planów, a niekoniecznie ich wykonywania…
Nie możemy zapominać, że hobby, które wszechogarnia i podporządkowuje sobie całe życie człowieka, także nie jest zdrowe – nie ma w tym balansu, tylko zafiksowanie się. Lecz jednak łatwiej było oglądać takie zachowania wśród innych niż występującą dziś próżnię zainteresowań. Czy jestem zbyt surowa? Może. Sądzę jednak, że im bardziej będziemy brnąć w chwilowe przyjemności i „zastrzyki” dopaminowe, tym mniej będzie nam się chciało robić cokolwiek na dłuższą metę (czytaj: 3 dni).
Szukaj, a znajdziesz
Na pewno warto stawiać sobie pewne życiowe wyznaczniki kolejnych etapów, „misji”, które chcemy wykonać, by czuć się spełnionym człowiekiem. Brak możliwości ucieczki od zadania i czyhający za rogiem deadline to czasem najlepsze formy motywacji. Przy okazji możemy monitorować swój postęp w różnych dziedzinach. W którymś momencie, przyglądając się swojemu nieuporządkowanemu życiu, poczułam do siebie prawdziwy żal. Nic nie zmotywowało mnie bardziej niż ryzyko utracenia zaufania do samej siebie. Czasem warto odważyć się na takie „drastyczne” posunięcia. A jeżeli wydaje nam się, że pasji nie mamy żadnej, warto po prostu… próbować. Bo proces jest ważniejszy od celu. A mikrozainteresowania, na które poświęcamy swój czas każdego dnia, stają się również powodem, dla którego czujemy się ciekawszymi ludźmi, czujemy, że żyjemy, a nie jedynie zazdrościmy tego życia innym.
Aleksandra Piastanowicz