I’VE PLAYED THESE GAMES BEFORE – RECENZJA DRUGIEGO SEZONU „SQUID GAME”

źródło: wikimedia commons

Po ponad trzech latach w końcu się doczekaliśmy. 26 grudnia 2024 roku – idealnie na święta – na Netflixie znalazł się drugi sezon jednego z najpopularniejszych seriali ostatnich lat – ,,Squid Game”. Jego premiera była jedną z najbardziej wyczekiwanych. Jednak czy warto było czekać?

Recenzja zawiera spoilery do obu sezonów „Squid Game”.

O czym jest ,,Squid Game”?

„Squid Game” to południowokoreański serial, którego głównym bohaterem jest Seong Gi-hun. Boryka się on ze sporymi problemami finansowymi – jednak pojawia się w jego życiu możliwe rozwiązanie. Zaproponowano mu udział w konkursie, w którym może wygrać wystarczająco pieniędzy, by wyjść z długów i jeszcze mieć za co żyć. Podejmuje wyzwanie i wraz z 455 graczami trafia na tajemniczą wyspę. Mają oni brać udział w różnych grach – wraz z zakończeniem każdej z nich obiecana nagroda rośnie. Wygrani walczą dalej, a przegrani odpadają z rozgrywek. Szybko jednak się okazuje, że nie powiedziano im jednej ważnej rzeczy – przegrana w grze jest równoznaczna ze śmiercią. Pierwszy sezon kończy się wygraną głównego bohatera – jest on jedynym ocalałym – po wszystkim otrzymuje nagrodę i wraca do domu.

Co w drugim sezonie?

Nasz bohater mimo wygranej nie wiedzie szczęśliwego życia. Postanawia zapobiec kolejnym grom. W tym celu decyduje się ponownie wziąć udział w rozgrywkach i za pomocą nadajnika GPS ujawnić miejsce, gdzie się one odbywają. Udaje mu się to połowicznie – znowu zostaje graczem, pojawia się jednak pewien problem – stracił nadajnik, a co za tym idzie, zatrudnieni przez niego ludzie, wraz z policjantem znanym z pierwszego sezonu, nie mają pojęcia, gdzie Seong Gi-hun on się znajduje. Dodatkowo dość szybko na jego stronę przechodzi jeden z graczy, który tak naprawdę jest nadzorcą tych gier – Frontmanem. Mamy więc na przestrzeni sezonu dwie linie fabularne – pierwszą z nich są poszukiwania wyspy, na której znajduje się protagonista. Drugą z nich są jego losy i kolejne gry, w których bierze udział. Sezon kończy się cliffhangerem. Wyspy dalej nie znaleziono, a Seong Gi-hun razem z pozostałymi uczestnikami wszczyna bunt przeciwko organizatorom całego przedsięwzięcia. Z racji na obecność wśród nich zdrajcy – Frontmana – którego tożsamość dalej nie została ujawniona, bunt ten szybko spacyfikowano, a przyjaciel naszego protagonisty umiera na jego oczach.

Co zadziałało na plus w drugim sezonie?

  • nowe gry – fakt, że wszystkie gry (poza pierwszą) były inne, zapobiegł pewnej powtarzalności. Gdybyśmy znowu oglądali to samo, tylko z innymi uczestnikami, zrobiłoby się to nudne. Start z Green Light, Red Light, oraz pewność Seong Gi-huna co do tego, że wszystko będzie wyglądało tak samo, jak za pierwszym razem, mógł przekonać widza, że zaraz zobaczy wycinanie wzorów z Dalgony. A tu czekała miła niespodzianka.
  • barwne postaci – w tym sezonie skupiono się na większej liczbie bohaterów. Dla niektórych był to negatywny zabieg, gdyż przez to, że trzeba każdemu z nich chwilę poświęcić, nie ma aż tylu okazji do poznania ich przeszłości, motywów i tak dalej. Według mnie twórcy nadrobili to ich osobowościami. Szczególnie ciekawym urozmaiceniem był Thanos – bohater o bardzo specyficznym i nieprzewidywalnym charakterze. Jego czasami głupkowate, czasami trochę żenujące zachowanie stanowiło bardzo odświeżające przełamanie panującej wśród graczy atmosfery i była to postać, którą część widzów lubiła, część nienawidziła, ale nie dało się przejść obok niej obojętnie.
  • Frontman jako jeden z graczy – był to zabieg, który spotykał się z pewną krytyką, jednak moim zdaniem jest to ciekawy pomysł. Postać ta została zagrana w taki sposób, że podczas oglądania zaczynałam mieć wątpliwości, czy na pewno nie chce on przejść na stronę graczy. Dodatkowo, podczas jego niepowodzeń w trakcie jednej z gier, można było się zastanowić, czy robi to celowo, czy faktycznie tak słabo sobie radzi.

Co mogło pójść lepiej?

  • długi czas między sezonami – mimo tego, jak popularny był pierwszy sezon i jak bardzo czekano na kolejny, to jednak odstęp trzech lat był trochę za długi. Część osób zdążyła zapomnieć co tam się działo, hype wokół serialu przycichł – możliwe, że gdyby kolejna część tej historii wyszła szybciej, cieszyłaby się jeszcze większą popularnością. Ja sama w trakcie pierwszego odcinka miałam drobne problemy z przypomnieniem sobie, kto był kim.
  • przełamywanie wątku gier poszukiwaniami wyspy – o ile sam pomysł był dobry, o tyle sposób wprowadzania tych scen mógł być trochę inny. Z reguły wyglądało to tak, że oglądamy co się dzieje u zawodników, jest jakiś moment niezwykle angażujący, pełen emocji – raptem cyk – przechodzimy na zdecydowanie mniej dynamiczny wątek poszukiwań. Według wielu widzów nie był on w ogóle potrzebny, a moim zdaniem mógłby po prostu pojawiać się w mniej istotnych momentach. Możliwe, że wtedy wypadałoby to lepiej.
  • zakończenie cliffhangerem – z jednej strony ten zabieg sprawia, że widzowie będą bardziej wyczekiwać nowego sezonu, a z drugiej strony, mimo że ma on wyjść jeszcze w tym roku, to sądzę, że znowu szum i ekscytacja wokół serialu zdążą przycichnąć. Można było albo od razu wypuścić wszystkie odcinki, albo zrobić tak, jak czasami Netflix postępuje z serialami i po prostu wrzucić resztę na przykład dwa tygodnie później.

Czy warto było czekać na drugi sezon?

Mi osobiście ten sezon bardzo się spodobał – obejrzałam cały już w dniu premiery. Mało tego (może to kontrowersyjna opinia), mi się on chyba bardziej podobał od poprzedniego. Mimo tego, że formuła była podobna, to jednak serial potrafił dalej tak samo zaangażować. Można mieć wobec „Squid Game” pewne zarzuty – ale nie można mu odmówić tego, że potrafił wciągnąć. Nie jest to może produkcja na miarę wczesnych sezonów „Gry o tron”, ale dalej seans jest przyjemnym sposobem na spędzenie czasu i sądzę, że warto dać mu szansę.

Olga Graban