PŁATNE CO MIESIĄC, CZYLI CODZIENNIE ZA DARMO – ABONAMENT W CINEMA CITY

W dobie inflacji, wzrostów i obniżek nastrojów społecznych, tyczących się kosztów życia, ciężko o dobrowolne poddanie się pokusie dodatkowych abonamentów (każdy ma już chociażby Netflixa czy MAX, prawda? Nie? To chociaż nie mówcie, że słuchacie muzyki na darmowym YouTube, zamiast na przykład korzystać ze Spotify.
Mi jeszcze było mało. Dla dodatkowych wrażeń wykupiłam kartę Cinema City Unlimited. Aktualnie najwięcej korzyści przynosi mi status studenta, ale niestety Cinema City jest absolutnie bezwzględne. Każdy za abonament musi zapłacić tyle samo, jednak czy każdy wyniesie z niego takie same korzyści?
Nowe nawyki. Coś za coś
Już po dwóch filmach w miesiącu lub dwóch kubełkach popcornu i bez seansów cena za miesięczny abonament całkowicie wam się zwróci. Koszt Unlimited na miesiąc wynosi około 50 złotych (cena zmienia się o 5 złotych mniej lub więcej, zależnie od tego, w której grupie abonamentowej znajduje się wasze kino).
Dla mnie koszt zwrócił się już po jednym filmie. Nietypowa sytuacja – razem z moją równie głodną ekranu towarzyszką pomyliłyśmy sale kinowe. Efekt? Obejrzałam ten sam film dwukrotnie, ale nie opierałam się temu i absolutnie nie żałuję. Warto obejrzeć niektóre filmy ponownie. Wnioski po drugim seansie są bardziej rozbudowane i głębsze niż po pojedynczym. Jednorazowe obejrzenie filmu nie zapewnia wystarczających narzędzi, by dobrze zrozumieć, a tym bardziej przeanalizować całą jego treść. Za drugim razem dostrzeżemy mnóstwo rzeczy, na które nie zwróciliśmy uwagi za pierwszym. Umysł nie skupia się już nad tym, by złożyć w całość elementy fabularne, a zauważa subtelne szczegóły urozmaicające obraz – efekty wizualne, dźwiękowe lub grę aktorską.
Przecież nie grają nic ciekawego…
Znacie na pewno te momenty, kiedy wydaje wam się, że nie ma akurat w kinie nic wartego uwagi, bo wszyscy cenieni twórcy oraz kasowe franczyzy mają sjestę (nie mówię, że im się nie należy, ale Bóg odpoczywał tylko jeden dzień po stworzeniu świata, a kinematografia potrzebuje swoich filarów!). Wydanie pieniędzy na jednorazową „zachciankę” automatycznie skłania nasz umysł do myślenia o tym jako o przyjemności, która pod żadnym pozorem nie może nas zawieść; zwłaszcza, kiedy nie pływamy w banknotach, a wypad do kina nie jest codziennością. Mając możliwość obejrzenia czegokolwiek, co akurat zawiera kinowy repertuar, nie wydajecie pieniędzy na żaden konkretny film. „Uwalniacie” swój mózg od potrzeby usilnego kontrolowania, by zapewnić sobie najlepszą rozrywkę. Ten prosty trik sprawia, że nie odżałujecie sobie już żadnego seansu, na jaki będziecie mieli okazję, bo „czemu nie?”. Nagle okaże się, że film, którego trailer ani razu nie był reklamowany, znajduje swoje miejsce w waszej kinematograficznej topce.
Zapłaciłam, zaplanowałam, nie zdążyłam
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy udało mi się obejrzeć osiem filmów, będąc dumną posiadaczką tej dającej władzę karty. Niestety, jako Nielimitowani (to wyróżnienie prawie jak Avengersi) nie dostajecie bonusowych nachosów, a za seanse 3D lub IMAX musicie kilka złotych dopłacić, ale kiedy przyjdziecie na seans z zapełnionymi fotelami, być może poczęstują was wszystkich na przykład napojami gazowanymi. To jest dopiero dobre serce!
Wracając do tematu wykupywania abonamentów. Deklarując się, że będziemy jak najczęściej korzystali z karty nielimitowanych seansów, często stawiamy sobie nierealistyczne cele. Niestety, nawet posiadanie takiego „złotego biletu” może nie być wystarczające, by zmotywować nas do codziennego zasiadania przed srebrnym ekranem. Mówię z doświadczenia – już snułam sobie scenariusze, że po miesiącu dzięki znajomości z kasjerkami Cinema City ominie mnie skrupulatne sprawdzanie tożsamości. Tak się nie stało (choć mam wrażenie, że panie z obsługi uśmiechają się do mnie częściej). Za każdym razem, kiedy nie mogłam pójść na seans, bo coś mi nagle wypadło, plułam sobie w twarz, że marnuję pieniądze. Z drugiej strony, kiedy udało mi się obejrzeć dwa seanse tego samego dnia (to są średnio cztery godziny na kinowym fotelu; z reklamami wyjdzie pięć) czułam się, jakbym oglądała filmy za darmo.
Zanim wyobrazicie sobie siebie jako krytyków filmowych siedzących w pierwszym rzędzie na każdym seansie, pamiętajcie – w pierwszych rzędach kina film ogląda się niewygodnie, a regularne przeznaczanie czasu na wycieczki do kasy biletowej jest naprawdę trudnym zadaniem. Seanse na dużym ekranie to zobowiązanie!
Co mi to da? Korzyści abonamentu
Kluczowe pytanie brzmi – czy abonament Cinema City Unlimited się opłaca? To zależy od indywidualnych potrzeb. Jeśli studiujecie filmoznawstwo i chcecie być na bieżąco z repertuarem, zawsze chcieliście obejrzeć sobie słabo oceniany film, ale powstrzymywała was wizja „zmarnowanego” biletu i macie pewność, że nie będziecie co pięć minut trzeć swoich oczu jak po ataku mrówek afrykańskich przez dyskomfort z powodu niebieskiego światła – opłaca się wykupić Cinema City Unlimited. Świadomość obejrzenia złego filmu i braku wyrzutów sumienia, a w dodatku oszczędzenia pieniędzy jest bardzo satysfakcjonująca. Abonament da wam swobodę eksplorowania świata filmu – to uwalniające, zwłaszcza jeśli chodzi o bieżącą zawartość portfela.
Bardzo dorośli i bardzo odpowiedzialni powiedzą, że to jest nielimitowane marnowanie czasu. Zawsze będę stała twardo w opozycji do tego, gdyż częstsze oglądanie filmów na dużym ekranie w całej swojej okazałości sprawiło, że nie tylko rozumiem z nich więcej, ale także czerpię więcej ze świata, którego światło oślepia mnie natychmiast po wyjściu z kina. Seanse kinowe stały się dla mnie rytuałem, podczas którego mam szansę odwiedzić inne rzeczywistości i wniknąć w nie głębiej i intensywniej.
Potem nietrudno o bezceremonialne przebudzenie, bo trzeba zorientować się w rozkładzie komunikacyjnym, jak dotrzeć do domu z poznańskich peryferii. Kinepolis i Plaza to najbardziej liminalne przestrzenie w mieście (czy to już czyściec?). Czuję się lepiej obeznana w nowinkach ze świata, bo reżyserowie bardzo często w swoich filmach odnoszą się do aktualnych wydarzeń.
PS. Gdyby kogoś ciekawiło, jaki film obejrzałam przez pomyłkę dwa razy – śpieszę z odpowiedzią. Był to Joker: Folie a deux. I wiecie co? Za drugim razem naprawdę mi się spodobał. Może i wy dacie szansę filmom, które was nie przekonały, i pójdziecie z nimi na drugą randkę?
Aleksandra Piastanowicz