ALBUM „FROM ZERO”, CZYLI NIEOCZEKIWANE ZAMIESZANIE W ŚWIECIE MUZYKI [REFLEKSJA]

Piątego września świat obiegła informacja o powrocie zespołu Linkin Park. Fani byli w szoku, gdyż po nieudanej reaktywacji w 2020 roku i licznych spekulacjach nikt by nawet nie przypuścił, że grupa ruszy z tak wielkim rozmachem, począwszy od koncertu w Los Angeles. Mimo wielu sceptycznych opinii co do sensu wznowienia działalności oraz kontrowersji wokół nowej wokalistki, Emily Armstrong, muzycy zdecydowali się na ambitny krok – wydanie albumu „From Zero”, który ujrzał światło dzienne 15 listopada tego roku.
Linkin Park to niezaprzeczalnie ikona współczesnej popkultury. Zespół utworzono w 1996 roku, z inicjatywy trzech znajomych: Mike’a Shinody, Roba Bourdona oraz Brada Delsona. Swoje pierwsze kroki stawiali pod nazwą Xero. Przełomem jednak okazało się sprowadzenie nowego wokalisty, Chestera Benningtona, z którym grupa osiągnęła największe sukcesy. Skład również zasilił basista David Farrel oraz DJ Joe Hahn. Zespół przede wszystkim jest znany z grania muzyki hybrydowej, która łączy style: rapu, metalu, elektroniki i alternatywy. Te czynniki ukształtowały oryginalny styl grupy, który zrewolucjonizował ówczesny świat muzyki. Silnie nacechowane emocjami teksty, chwytliwe refreny oraz przede wszystkim duet Benningtona i Shinody, w głównej mierze przyczyniły się do ich globalnego sukcesu, na który składają się miliardy odsłon pod utworami sygnowanymi nazwą Linkin Park.
Zmiana gatunku i ogromna tragedia
„Nowy album Linkin Park jest nudny i wtórny. Po jego przesłuchaniu można docenić nawet twórczość Justina Biebera.” – Robert Skowroński, Antyradio, 19.05.2017
„Smutny koniec zespołu, który (ponoć) grał kiedyś nu-metal” – Przemysław Dobrzański, portal Spider’s Web, 21.05.2017
„W najgorszych snach nie spodziewałem się, że Linkin Park, niegdyś ostoja nu-metalu, a do niedawna jeden z filarów mniej lub bardziej stadionowego rocka, zacznie grać miałki, przepełniony trendami i plastikowym brzmieniem pop. Świat się wali.” – Grzegorz Pindor, Magazyn „Gitarzysta”, 06.06.2017
Zespół znany ze swego eksperymentowania niestety w 2017 roku wydawał się zbłądzić i całkowicie zmienić swój styl, wydając album „One More Light”. Zdecydowanie lżejszy, popowy i przede wszystkim mało charyzmatyczny. Choć osobiście uważam, że „krążek” (zawiera tylko 35 minut materiału) posiada kilka interesujących pozycji, to niestety globalnie uznawany jest za najgorszy w historii grupy. Głównie ze względu na angaż producentów odpowiedzialnych za nagrania między innymi: Justina Biebera czy Katy Perry.
Ta owiana złą sławą produkcja jest ostatnią z udziałem wieloletniego wokalisty, Chestera Benningtona. Zmagający się z wieloletnią depresją twórca, został odnaleziony martwy w dniu 20 lipca 2017 roku, zaledwie dwa miesiące po wydaniu „One More Light”. Przyczyną śmierci było samobójstwo poprzez powieszenie. Osierocił szóstkę dzieci.
Jego odejście spotkało się z ogromnym odzewem ze środowiska muzycznego pod postacią niezliczonych kondolencji. Linkin Park 27 października 2017 roku uczciło twórczość swego przyjaciela, dokonując ostatniego koncertu przed zawieszeniem działalności. Recenzje się bardzo źle zestarzały.
Powrót „z kopyta” oraz ponowne kontrowersje
Wszystko zaczęło się od tajemniczego odliczania, aż finalnie zwieńczyło szczególnym zaskoczeniem. Grupa wraca na scenę: bezpośrednio, bez żadnej zapowiedzi i daje pierwszy od 7 lat koncert w Los Angeles, zorganizowany dla małej grupy fanów. Występ transmitowano na portalu YouTube, a wszystkie oczy zwrócono ku nowej wokalistce, Emily Armstrong. Nikomu bliżej znana kobieta wyszła na scenę i punkrockowym klimatem rozpoczęła kompletnie nowy rozdział w karierze. Czuć było w tym powiew świeżości, coś nowego. Anielski wokal przeplatany z demoniczną chrypą bez dwóch zdań zwiastował, że Emily ma predyspozycje do wpasowania się w buty Benningtona. Zespół ponadto wrócił z naprawdę dobrym singlem „The Emptiness Machine”, wyjętym rodem z ich początków, dzięki którym stali się sławni.
Niestety postać Armstrong silnie podzieliła fanów. Na tragizm wokalistki składało się jej ciągłe przyrównywanie do zmarłego Chestera. Doszukiwano się, czy odda tę samą energię oraz czy podoła w przewodzeniu zespołem tak ogromnego formatu. Z drugiej strony spotkała się ze wsparciem i życzliwością. Fani widzieli w niej nowy rozdział w historii zespołu.
Pełnia kontrowersji natomiast wybuchła dopiero wtedy, gdy ujawniono powiązania Armstrong z Kościołem Scjentologicznym, uznawanym powszechnie za sektę. Wytknięto również obecność Emily na rozprawie jej ówczesnego przyjaciela, Danny’ego Mastersona, oskarżonego o akt gwałtu na dwóch kobietach. W oczach wielu fanów te incydenty skreśliły nową wokalistk. Według nich jej osobowość zaprzecza wartościom, które głosił Bennington i jest to skrajny brak szacunku do jego osoby. Niemniej również znalazła się rzesza słuchaczy, która nawoływała, by oddzielić prywatne poglądy Armstrong od muzyki.
Wokalistka sama zajęła stanowisko wymownym wpisem:
– Hi, I’m Emily. I’m new to so many of you, and I wanted to clear the air about something that happened a while back. Several years ago, I was asked to support someone I considered a friend and went to one early hearing as an observer. Soon after, I realized I shouldn’t have. I always try to see the good in people and I misjudged him. I have never spoken with him since. Unimaginable details emerged and he was later found guilty. To say it as clearly as possible: I do not condone abuse or violence against women, and I empathize with the victims of these crimes – pisze Emily na swoim koncie na Instagramie.
„Going around like a revolver”, czyli cóż za „miszmasz” – refleksja na temat albumu „From Zero”
Nie bez powodu użyłem ten fragment zwrotki z singla „The Emptiness Machine”, gdyż uważam, iż najlepiej obrazuje ten album. Skonstruowano go jak magazynek, w którym znajdują się kompletnie różne pociski.
Album rozpoczyna krótkie, tajemnicze intro, w którym można usłyszeć naprawdę intrygującą zabawę harmonią. Następnie przechodzimy do wcześniej wymienionego singla i już po pierwszej minucie można usłyszeć, iż grupa postawiła na przetarty szlak, który się po prostu sprawdza. Utwór opiewa w melodyjne riffy gitarowe, dynamiczną perkusję oraz elektroniczne wstawki, które niezaprzeczalnie budują napięcie, szczególnie na początku.
Czuć, że Emily świetnie się odnajduje. Ma pole do przedstawienia swej delikatnej barwy głosu, by następnie wejść w krzyk, jednakże z naprawdę dobrym zachowaniem równowagi pomiędzy czystym wokalem a chrypą. Refren to główny atut tego utworu. Jest chwytliwy, prosty, a ponadto partie wokalne silnie wpływają na słuchacza. Na dodatek warto zwrócić uwagę na wymyślny teledysk obrazujący członków Linkin Park wyrwanych z rutyny, co skutkuje powrotem na scenę. Zdecydowanie zabieg na plus dla całokształtu dobrego albumu po tak ogromnych oczekiwaniach i po tak długiej przerwie.
Podobne odczucia towarzyszą mi względem utworów: „Heavy Is The Crown”, „Two Faced, Cut The Bridge”, „IGYEIH”. Są to utwory dobre. Szczególnie pierwszy z wymienionych zaskarbił sobie wielu sympatyków ze względu na kolaborację z grą League of Legends. Zasadniczo wszystkie te pozycje reprezentują sobą to, do czego przyzwyczaiło nas stare dobre Linkin Park: pazur, agresywny styl oraz przede wszystkim refren, który zapada w ucho. Te utwory są jak kombinacja albumów „Meteora” i „Hybrid Theory”. Pytanie otwarte: czy huczna zapowiedź, że „From Zero” będzie najcięższym albumem w historii zespołu jest na miejscu?
No i tu się robią pewne schody – utwór „Casualty”. Przyznam, że kiedy pierwszy raz go usłyszałem, to nie wiedziałem, co powiedzieć. Wzbudził we mnie mieszane uczucia. Zdecydowanie jest on ciężki, ale czy twórcy nie przesadzili? Dzieje się trochę za dużo jak na pozycję, która trwa 2 minuty i 21 sekund. Tak jak jestem fanem muzyki hardcore, tak nie umiem się przekonać do tego eksperymentu. Doceniam Shinodę, iż w końcu poszerzył swoje horyzonty i porzucił sekcje, gdzie rapuje, na rzecz bardziej agresywnego wokalu, ale czegoś tu brakuje. Jedynym elementem, który zapadł mi w pamięć jest riff w refrenie, dobrze podbijający nieokiełznaną agresję Emily, która w tym utworze brzmi, jakby prezentowała swoje alter ego w porównaniu z poprzedzającym utworem „Over Each Other”.
Właśnie! Kto wpadł na pomysł, by te utwory dawać obok siebie? Rozumiem, że zabiegi artystyczne mają wiele twarzy, ale w moim odczuciu doszło tu do zbyt dużego rozstrzału. Zresztą „Over Each Other” to pozycja rodem wyjęta z „One More Light”. Przede wszystkim jest lżejsza kompozycyjnie, ale czy na ogół jest to utwór lekki? Porusza tematykę dość popularną, a zarówno trudną – o tym, jak ważne jest słuchanie drugiego człowieka oraz jakie konsekwencje może za sobą nieść brak komunikacji. Jest to pierwszy utwór, w którym słychać Armstrong, mającą indywidualną pełnię kreatywności nad wokalami. Choć produkcyjnie wyszło naprawdę dobrze, to utwór mnie nie poruszył. Z drugiej strony na tle całego albumu pełni też rolę przerywnika, który łagodzi emocje pomiędzy „Heavy Is The Crown”, a „Casualty”, wprowadzając wolne tempo i poważną tematykę, która skłania do refleksji nad relacjami międzyludzkimi. Sympatię do niego wzbudzi to, co się rozumiało przez słowa, że „From Zero” to będzie najcięższy album w historii grupy.
Podobny problem mam z utworem „Overflow”, który jest definicją – XXI wiek kontra Linkin Park. Grupa znana ze swojego eksperymentowania raczy słuchacza kolejną pozycją, która jest całkowicie odległa ze względu na całokształt. Niezaprzeczalnie czuć mrok. Sam tekst wzbudza niepokój, formę walki z traumą. Przede wszystkim w strukturze czuć klimat Travisa Scotta. Zaskoczył mnie ten zabieg. Nie spodziewałem się tego po Linkin Park. Widać, że zespół w swoim stylu, próbuje wejść w ramy współcześnie popularnych nurtów, co uważam za dobre podejście. Przedstawia umysł otwarty na nowości. Działa na zasadzie – daliśmy wam to, co chcieliście pod postacią utworów, które nawiązują do „Meteory”, to wy dajcie nam swoją uwagę i zobaczcie, że mamy też coś nowego.
No właśnie – „nowego”. Utwór „Stained” to dla mnie pozycja, którą raczej będę pomijać. Nie odbieram tu talentu, gdyż Emily brzmi naprawdę świetnie. Prawdopodobnie koncertowo ten utwór wypełni swoją misję z nawiązką – jest po prostu melodyjny. Niestety granicę tutaj skierowano w kierunku radiowego popu. Fenomen – słyszę tu Katy Perry i to nawet nie jest żart, gdyż refren brzmi, jak telefon wykonany do jej producenta.
„Good Things Go”, czyli Linkin Park na Open’er Festival w 2025
Album zostaje zamknięty godnie, ponieważ „Good Things Go” pełni rolę poprawnego zwieńczenia dokonań zespołu. Warto posłuchać go samemu.
Moja refleksja na temat albumu – jak dobrze, że on powstał. To jest ciekawa produkcja, której należy dać szansę. Zawiera parę mankamentów, ale trzeba do nich podejść z otwartą głową, gdyż każdy zabieg jest równie ważny. Przede wszystkim „From Zero” to album, który jest podsumowaniem wszystkich innych, wydanych przez Linkin Park. Znajduje się tam charakter, z którego zespół jest najbardziej znany. Nie jest to tribute. Nie jest to nostalgia. Duet Armstrong i Shinody to początek nowego rozdziału, z którego warto się cieszyć, ponieważ „From Zero” to produkcja, w której odnajdzie się wiele słuchaczy oraz muzyka, którą Polacy usłyszą na Open’er Festival w Gdyni w 2025 roku.
Mateusz Berndt