GOMBROWICZ W OPERZE

Oficjalny materiał promocyjny / Teatr Wielki w Poznaniu

W 120-lecie urodzin i 55. rocznicę śmierci Witolda Gombrowicza Teatr Wielki w Poznaniu przygotował operę na podstawie jego dramatu pod tytułem „Ślub”. „Może jestem zdrowy? …a moje czyny są chore…” – to jedno z wielu zagadnień, nad którymi zastanawia się główny bohater Henryk. Po opuszczeniu kurtyny nasuwa się inne pytanie: Ilu z nas jest Henrykiem?

„Ślub”, jeden z trzech dramatów Witolda Gombrowicza, doczekał się w Polsce wielu inscenizacji, począwszy od 1974 roku w reżyserii Jerzego Jarockiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, a skończywszy na 2023 roku w reżyserii Agaty Biziuk w Teatrze Lalek Banialuka w Bielsku-Białej. Sztukę z niesłabnącym zainteresowaniem wystawia się aż do dziś. W tym roku niesamowitego przedsięwzięcia, jakim jest przełożenie utworu dramatycznego na język opery, podjęli się kompozytor Zygmunt Krauze i reżyser Krzysztof Cicheński na zamówienie Teatru Wielkiego w Poznaniu. Prapremiera opery na podstawie dramatu Witolda Gombrowicza odbyła się 22 listopada, później widowisko można było zobaczyć 23 i 24 listopada. „Ślub” zostanie odegrany także w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie 1 grudnia.

Absurd życia wyśpiewany

To pierwsza w Polsce inscenizacja operowa Gombrowiczowskiego „Ślubu”. Jedni mogliby się zastanawiać: po co? Po co komplikować, wymyślać i zmieniać coś, co funkcjonuje od wielu lat i ma się dobrze? Opinia zwolenników tradycyjnego podejścia do sztuki, niemieszania form i nieprzekraczania pewnych granic na pewno ma swoją słuszną linię argumentacyjną, jednak na szczęście jest też druga grupa, otwarta na zmiany i poszukująca wyjścia z formy. Do niej niewątpliwie zaliczają się sam Witold Gombrowicz i reżyser Krzysztof Cicheński, który w wywiadzie dla „Bardzo Uniwersyteckiego Czasopisma” powiedział, że: „w formie operowej być może odkryjemy w nim coś nowego, czego zawsze mi gdzieś brakowało i co widziałem też w «Ślubie», w którym pojawiają się doświadczenia dość frapujące”.

Każdy przekład, zarówno językowy, jak i formalny, wiąże się z pewną deformacją. Utwór przełożony na inny język czy inną formę nigdy nie będzie pokrywał się jeden do jeden z oryginałem. Czy to źle? Wręcz przeciwnie – tworzenie czegoś nowego na podstawie istniejącej już rzeczy otwiera wiele furtek, przez które warto przejść, nawet jeśli poniesiemy za to jakiś koszt. W tym przypadku reżyser Krzysztof Cicheński, tworząc libretto, stanął przed dylematem, co z Gombrowiczowskiego stylu poświęcić, jakie słowa usunąć, aby przekaz słowny stał się krótki i zrozumiały, a to, co niewypowiedziane, wybrzmiało w głosie osób śpiewających i dźwiękach muzyki. W operze przede wszystkim muzyka i śpiew oddziałują na widza, budzą w nim emocje, które nie narodziłyby się w zwykłym doświadczeniu teatralnym.

„Ślub” jest tego świetnym przykładem. Instrumenty doskonale współgrają ze śpiewającymi aktorami, muzyka i śpiew nie są tutaj tylko sztucznym dodatkiem do gry aktorskiej – tworzą harmonię, uzupełniają się, nie sprawiają wrażenia dziwności, lecz wspólnie działają na korzyść rozwoju akcji i metaforycznego przekazu.

Sen na jawie

Dużą trudność zarówno w przedstawieniu, jak i odbiorze Gombrowiczowskiego „Ślubu” sprawia utrzymanie całego utworu w konwencji onirycznej. Wydarzenia odegrane na scenie nie dzieją się w rzeczywistości, lecz w głowie głównego bohatera, Henryka (Michał Partyka), gdy ten śpi. Poetyka snu usprawiedliwia wiele sytuacji, które obiektywnie mogłyby zostać uznane za absurdalne, dziwne, nienormalne. Bardzo cienka granica dzieli jawę od snu, rzeczywistość od koszmaru. Wyzwaniem dla teatru i realizatorów opery jest zasygnalizowanie widzom tej właśnie granicy w sposób estetyczny i konkretny, ale nieingerujący w wymowę dzieła, by nie zakłócać odbioru i nie wprowadzać niepotrzebnego chaosu przy i tak dość metaforycznym utworze.

Reżyser Krzysztof Cicheński wraz z scenografką Julią Kosek opracował bardzo dobry sposób na zakomunikowanie widzom, gdzie jest jawa, a gdzie – sen. Jak już zostało wspomniane, główna akcja dziejąca się na scenie to sen śniony w głowie Henryka. Są jednak momenty, kiedy rzeczywistość wyrywa go z tego snu. Nie jest to taka znowu „normalna” rzeczywistość, ale sfera mentalna głównego bohatera. Gdy ona dochodzi do głosu, przestrzeń snu zastyga, światła są przygaszone, na ścianie pojawia się nagrany wcześniej film ukazujący śpiącego Henryka, a z głośników wybrzmiewają jego monologi wewnętrzne, w których zastanawia się, co się z nim dzieje.

Takie potraktowanie jawy i snu wprowadza pewien porządek do tego dość sprzecznego i zdeformowanego świata Henryka, a także dodaje spektaklowi wartości estetycznych i uatrakcyjnia go poprzez wykorzystanie różnych form przekazu – połączenie gry aktorskiej, muzyki i śpiewu na żywo z filmem i wcześniej nagranym dźwiękiem.

Związek małżeński z władzą

Akcja opery rozgrywa się po wojnie. Henryk wraz z przyjacielem Władziem (Piotr Kalina) wraca do domu rodzinnego, który – we śnie – przemienił się w karczmę. Już w pierwszych chwilach spektaklu padają ważne słowa dotyczące tego, że główny bohater nie może mówić naturalnie, jego wypowiedzi są jakieś sztuczne. Właśnie ta kategoria sztuczności, w opozycji do naturalności, stanowi oś całego utworu. Ponadto wszystko wydaje mu się tak znajome, jak obce: matka (Monika Mych-Nowicka) go nie rozpoznaje, narzeczona Mańka (Gosha Kowalinska) stała się służącą dziewką, ojciec (Łukasz Konieczny) zaś – karczmarzem.

Pomiędzy głową rodziny a pijakiem (Jan Jakub Monowid), który chce go dotknąć swoim palcem, dochodzi do starcia. Pierwszy z mężczyzn woła, że jest nietykalny, jak król – dopowiada tłum. Henryk oddaje hołd rodzicowi, dzięki czemu przemienia go w władcę, ten z kolei podnosi go do godności księcia i zamierza udzielić mu ślubu z Mańką. Do zawarcia związku małżeńskiego nie dochodzi, ponieważ Henryka zaczynają ogarniać coraz większe wątpliwości – co do całej rzeczywistości, a przede wszystkim istnienia Boga. Pijak, przekształcony w zagranicznego ambasadora, namawia głównego bohatera do zdrady. Henryk ulega i obala ojca-króla, sam stając się władcą.

Pijany mężczyzna jest przyczyną jeszcze jednego przewrotu – skojarzył ze sobą Władzia i Mańkę i połączył ich węzłem małżeńskim. Henryk stał się bezwzględnym dyktatorem budzącym we wszystkich strach. Rozkazał zamknąć w celi nawet własnych rodziców i postanowił, że sam sobie udzieli ślubu, bez Boga. Od swojego przyjaciela zażądał, by się dla niego zabił. Władzio wykonuje rozkaz i zamiast tytułowego ślubu – będzie pogrzeb. Na koniec Henryk się otrząsa, przerażają go własne czyny, nie rozumienie ich i krzyczy, że jest niewinny.

Centrum opery stanowi Henryk, bo to jego sen jest przedstawiany widzom, jednak reprezentuje on ponadczasową i uniwersalną problematykę – żądzę władzy, i to w najgorszym wymiarze: totalitarnym. Bohater, który początkowo w ogóle nie myśli o byciu władcą, gdy tylko otrzymuje szansę obalenia ojca-króla, nie waha się ani chwili. Zaślepiony władzą odrzuca wszelkie ideały, takie jak: miłość, przyjaźń, rodzina czy Bóg, co ostatecznie prowadzi go do szaleństwa i zwątpienia we własne istnienie.

Wiktoria Duda