REPREZENTACJA POLSKI SPADA Z DYWIZJI A LIGI NARODÓW. POWIDOKI FAZY GRUPOWEJ

Listopadowe zgrupowanie reprezentacja Polski zakończyła dwoma porażkami – 1:5 z Portugalią oraz 1:2 ze Szkocją. Były to ostatnie mecze biało-czerwonych w grupie A Ligi Narodów. Zajęliśmy czwarte miejsce, które oznacza spadek do dywizji B. Zdjęcie artykułu nie jest przypadkowe. To właśnie obraz naszej drużyny narodowej po rozgrywkach – wielki plac budowy.
Spadliśmy. Żegnamy się z dywizją A. Co tu dużo mówić – zasłużyliśmy na to. Gdyby udało się nam wyszarpać punkt w ostatnim meczu ze Szkotami, to byłoby to bardzo niesprawiedliwe wobec naszych rywali. Swoją postawą w meczach grupowych udowodnili, że to oni powinni otrzymać szansę na utrzymanie w barażu.
Spadek może dobrze nam zrobi. Powinien zmusić kogoś do przewietrzenia cuchnących wstydem związkowych pomieszczeń. Tylko w ciągu jednego meczu z Portugalią wydarzyły się dwie kompromitujące sytuacje (nie licząc tej na boisku): po pierwsze – do protokołu nie zgłoszono Karola Świderskiego, w wyniku czego nie mógł wejść do gry, a po drugie – w cudzych spodenkach zagrał Marcin Bułka.
Trzeba przyznać, że w ostatnim czasie nie przydarzały się żadne wizerunkowe wpadki . Co nie zmienia faktu, że te sytuacje nie powinny się wydarzyć. Szczególnie ta pierwsza, bo wymownie świadczy to o zorganizowaniu, skoro zapomina się o swoim piłkarzu. Afera „spodenkowa” jest przy tym błotem naniesionym do brudnego już domu. Niby nieszczególnie przykuwa uwagę, ale zdecydowanie nie poprawia sytuacji.
Sytuacja zachęca do otworzenia okna w zadymionej szatni, by wywiać opary rozgoryczenia. Bo wiemy już doskonale, co w tej naszej reprezentacji nie gra (złośliwi powiedzieliby, że na pewno piłkarze). To idealny moment, by sformułować postanowienie na nowy rok – w 2025 roku w eliminacjach do mistrzostw świata sprawimy, że kibice będą dumni. Bo część fundamentów już jest. Trzeba tylko wymienić pozostałe przegniłe elementy.
Fundamentalna zgnilizna
Nie potrzebne nam szkiełko i oko mędrca, żeby wiedzieć o indolencji formacji defensywnej. Jesteśmy w czołówce drużyn z największą liczbą goli straconych – w tym nie ma przypadku. Większość wystawionych przez Probierza obrońców prezentowała się słabo oraz popełniała karygodne błędy. Od dawna nie umiemy bronić i nie obserwujemy w tej kwestii żadnej znaczącej poprawy. Wesoła twórczość przestała nas męczyć, a zaczęła irytować. Ofensywna taktyka nie ułatwia utrzymywania rywali na dystans, natomiast lwia część straconych goli wynika z indywidualnej ślamazarności.
W takim razie najlepszą opcją na ten moment to wybranie konkretnej trójki panów, którzy będą ubrani na galowo tuż przed meczem. Czas na eksperymenty z innymi potencjalnymi defensorami się skończył. Za każdym razem na grafice ze składami powinniśmy widywać identyczne zestawienie. Może dzięki pełnemu zgraniu, gdy jeden z zawodników popełni błąd, drugi będzie w pogotowiu.
Dwóch z nich można już przewidzieć. Pierwszy to Jan Bednarek, który po latach szykan nareszcie wyrasta na lidera. Zauroczyła nas również postać Kamila Piątkowskiego, bo na cito potrzebny nam obrońca potrafiący grać z piłką przy nodze i jednocześnie skutecznie bronić. Poza tym, z tego co zaobserwowaliśmy w meczu ze Szkotami, umie on oddawać potężne strzały na bramkę. Gol z tamtego spotkania zdecydowanie zasłużył na miano kłodzkiej 3-funtowej armaty.
Odbudowa mentalna
Problem mentalności polskich reprezentantów to trudny temat. Z pewnością ten aspekt przedstawia się lepiej, niż przed kadencją Michała Probierza. Z reguły nasze mecze można podzielić na fazy – raz jesteśmy odważni i agresywni w dążeniu do odebrania piłki i stworzenia sobie sytuacji podbramkowej, by następnie dostać silny cios w twarz, który skutkuje mroczkami przed oczami i opuszczeniem gardy. Zarówno z Portugalią, jak i z Chorwacją straciliśmy trzy bramki w ciągu siedmiu minut. Takie coś nie może nam się przytrafiać.
Nie ma nic złego w oddaniu piłki lepszemu przeciwnikowi – rzecz w tym, by opanować nerwy. Bo gdy nasi reprezentanci biegają z głowami uniesionymi do góry, oglądanie meczu wywołuje uczucia podobne do tych, które towarzyszyć mogą podczas przemowy Williama Wallace’a przed bitwą z „Bravehearta”. Patos wylewa się z ekranu i zalewa serca nadzieją. A potem znowu cios. Stremowani i niepewni otrzymujemy nokaut. Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził.
Naprawić nieszczelne drzwi
Na bramce mieliśmy do czynienia z „rywalizacją” Marcina Bułki i Łukasza Skorupskiego. Nie wszyscy byli zadowoleni, że na tej pozycji następują ciągłe zmiany. Takie opinie są zrozumiałe. Permanentne rotacje przeszkadzają budowaniu stabilności oraz porozumienia bramkarza z linią obrony, a te są z kolei potrzebne, aby unikać błędów w wyprowadzeniu piłki. Bramkarzowi łatwiej również ustawić poszczególnych obrońców.
Można jednak wybaczyć Probierzowi tą wymienność, jeśli spojrzymy na to jako na porządną szansę obu zawodników na wykazanie się. Wydaje się, że na bycie „jedynką” zasłużył bardziej Łukasz Skorupski. W każdym meczu, w którym zagrał bronił pewnie, uratował nas przed utratą kilku goli więcej. Bułka miał więcej sytuacji, w których mógł zachować się lepiej, choć trzeba przyznać, że momentami również zaliczał kapitalne interwencje.
Układ pomieszczeń
Dużo dyskusji toczy się na temat formacji. Według wielu głosów powinniśmy zakończyć romans z zestawieniem z trójką obrońców, bo jest ono toksyczne, nie pasuje do nas i w ogóle nie w naszej naturze są takie kochanki. Suche liczby czy historia mówią nam, że może faktycznie lepiej zerwać nim zostaniemy zniszczeni do końca.
Jeśli spojrzymy na sposoby traconych przez nas goli, to większość wynika z błędów indywidualnych. Dotyczy to również bramek straconych w wyniku błędów w ustawieniu konkretnych zawodników. Takie wypadki tyczą się głównie debiutanta Maxi’ego Oyedele i nie grającego w klubie Jakuba Modera, gdy brakowało ich przed linią obrony i pozostawiali dużo wolnej przestrzeni w środku formacji.
Słusznie zauważono, że zmiana formacji zmusiłaby nas do wyrzucenia ze składu jednego ze środkowych pomocników. W przypadku obfitości piłkarzy z dobrą techniką, którą posiada selekcjoner, szkoda się do tego posuwać. Jednocześnie zmniejszyłoby się zagęszczenie środka boiska, które sprzyja pressingowi tak wymaganemu, jeśli chcemy grać ofensywnie.
Sprawę mogłoby po części załatwić znalezienie odpowiedniego gracza do roli defensywnego pomocnika. Z wypróbowanych zawodników liczyć się mogą, choć to ryzykowne stwierdzenie, Taras Romanczuk, Jakub Piotrowski. Nie uwzględniajmy Piotra Zielińskiego, bo raz, że nie stać nas na powierzanie kreatorowi zadań defensywnych, a dwa – nie jest to jego optymalna pozycja. Po wejściu w ostatnim meczu ze Szkocją prawdopodobnie do łask wróci Bartosz Slisz. Pozycja numer 6 pozostanie zagadką i niewykluczone, że w marcu zobaczymy inne nazwiska.
Co z architektem?
Skoro ryba psuje się od głowy, należy zadać pytanie o Michała Probierza. Czy dalej powinien prowadzić polską reprezentację? Na jego korzyść działa znacząca poprawa biało-czerwonych w atakowaniu. Polscy kibice dostali po kadencjach trenerów preferujących uszczelnianie obrony atrakcyjną budowlę, o pięknych zdobieniach wykonanych przez indywidualnych artystów pokroju Zalewskiego.
Tylko ta śliczna budowla chwieje się pod własnym ciężarem. Każda próba naprawienia tego poważnego problemu, którym jest niestabilność podstawy konstrukcji – autodestrukcyjna gra w obronie, spaliła na panewce. A budynek chwieje się coraz mocniej i mocniej. Grozi mu zawalenie. Zawali się, jeśli nie awansujemy na mundial 2026, a jest to główny cel Probierza. Katastrofą będziemy mogli nazwać brak kwalifikacji na pierwsze w historii mistrzostwa świata, podczas których zagra 48 reprezentacji.
Ostatnim większym problemem możemy określić nieumiejętność uwolnienia potencjału największego z artystów – Roberta Lewandowskiego. W reprezentacji Probierza kapitan strzelił zaledwie trzy bramki, w tym tylko jedną z rzutu karnego. Mierna statystyka. Tym bardziej, że Lewandowski przeżywa drugą młodość dzięki Hansiemu Flickowi, który w Barcelonie przywrócił polskiej gwieździe blask. Ten dobrze wykorzystany w taktyce artysta może uratować budynek zwany reprezentacją Polski przed upadkiem.
Mikołaj Dilc