W ŚWIECIE PROMOCJI [FELIETON]

Fot. Pexels

Ten tekst to wyrażenie mojego bólu istnienia. Myślę, że przemówię głosem niejednej i niejednego z nas, młodych ludzi. Sprawa tyczy się rzeczy poważnej, problemu, który towarzyszy nam w codziennym życiu. Komplikuje nam rozległe plany i radykalnie zmienia przyzwyczajenia. To promocje.

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Wracacie wieczorem z centrum miasta z zajęć na uczelni. Mijacie dobrze znane wam budynki, do których wasz wzrok już tak się przyzwyczaił, że nawet zaczęliście lubić ich odcienie szarości. Krok za krokiem bliżej celu. Coś się zmienia. Widzicie charakterystyczny neon. Dominująca żółć pląsa z głęboką czernią. Przebudzacie się z monotonii wieczornego spaceru, a przed sobą widzicie mury wielu możliwości. Przedłużające życie, dające cel i nadzieję w ponurej rzeczywistości i przede wszystkim odpowiadające na najprostszą potrzebę – poczucie kontroli. Sklepy spożywcze.

Dlaczego mówię akurat o nich? Odpowiadają na nasze pierwsze potrzeby, bo bez jedzenia raczej długo nie pożyjemy (chyba że w pamięciach innych osób, gdzie również limit miejsca jest wyczerpany). Oczywiście w ich asortymencie nie znajdziesz tylko jedzenia i picia, dodatkowo są inne elementy wspomagające domowe życie takie jak kret, spirytus i maszynki do golenia. A na te wszystkie produkty mogą obowiązywać kuszące promocje.

Uwikłanie w świat promocji jest jak uzależnienie. Gdy już zaczniesz, nie możesz przestać szukać neonowych pomarańczowych karteczek z wielkimi czarnymi literami SUPERCENA lub 1+1 GRATIS. Złudzenie złapania okazji, która nigdy się nie powtórzy, doprowadza do stanu obsesji. Jaką władzę mają nad nami sklepy? A jaką my nad nimi? W trudnej sytuacji sięgamy po wyrobiony już konsumpcjonistyczny mechanizm „kup nową rzecz, a będziesz szczęśliwy”. Stwierdzeniem oczywistego faktu będzie, że to rozwiązanie tymczasowe. Jednak czy zwracamy na to uwagę w szybkim tempie życia? Szukamy najprostszych i najskuteczniejszych rozwiązań, które działają na nas jak antidotum. Zatruci problemami, kupujemy moment swojego szczęścia. Więcej promocji to więcej uwagi. Więcej uwagi to więcej klientów. Więcej klientów to biznes się kręci. Koło się zamyka, a my stoimy ciągle przed tym samym wyborem – co dziś na obiad?

W wakacje miałam okazję pracować w sklepie jednej ze znanych sieci supermarketów w Polsce. Widziałam, jak szybko znikają towary, w szczególności te przecenione. Moje współpracownice mówiły, że masło będzie im się śniło po nocach. To promocje na masło były największym wydarzeniem w naszym sklepie. Można było spodziewać się przynajmniej kilkudziesięciu pytań w ciągu dnia o to przecenione masło. Od „Przepraszam, gdzie jest to masełko przecenione z gazetki?” i „Proszę mi powiedzieć, to masło to gdzie jest?”, aż po „Halo, masło gdzie?”. Po co ludziom tyle masła? Będą się w nim kąpać? Abstrakcyjnym finałem mojego dnia pracy było następujące wydarzenie. Starsza kobieta, która słysząc z moich ust słowa „Niestety, przykro mi, masło się skończyło”, zaczęła płakać. „To niemożliwe, przecież powinno być, to niemożliwe, to niemożliwe, to niemożliwe, to niemożliwe…” – tyle usłyszałam, miarowym krokiem oddalając się z miejsca zdarzenia.

Innego dnia pewna seniorka wezwała mnie do siebie. „Proszę Pani, ta promocja to do tego prawda?”, powiedziała, wskazując ręką na paczkę salami. „Niestety, to tyczy się tego salami pod spodem”, odpowiedziałam. Kobieta nagle dynamicznie sięga ręką do wnętrza torebki i wyciąga paragon. „TO MNIE OSZUKANO!”, krzyknęła. „PROSZĘ IŚĆ ZA MNĄ DO KASY”, skierowała te słowa do mnie, zdumionej tym, co właściwie się stało. Okazało się, że pani, chcąc oszczędzić parę złotych na pysznym salami lepszej firmy, zakupiła dwa opakowania, aby potem rościć sobie prawa do oddania jej pieniędzy (mimo że promocja dotyczyła innych produktów, co było wyraźnie napisane). Czy pani bardzo chciała spróbować innego salami i myślała, że wykaże się sprytem?

Nie tylko seniorzy w sklepach zapewniają pracownikom taką rozrywkę. Na głowę wchodzą właściwie wszyscy. Dzieci otwierające lakiery do paznokci, seniorzy szukający swoich ulubionych ciastek, panowie z koszykiem pełnym produktów z wysoką zawartością białka czy panie szukające paczek pistacji w promocyjnej cenie.

Czy istnieje zakaz obsesyjnego obserwowania promocji? Nie. Czy możemy to zmienić? Również nie. Wśród regałów zastawionych paletami z nierozładowanym towarem czujemy się jak u siebie w domu. Wracamy do bliskiego nam sklepu i znamy rozkład jego półek, potrafimy wskazać, mniej więcej gdzie szukać danego produktu, jeśli nie, to pytamy się pracowników, przecież oni mają mało roboty, prawda? Jedyne, co ciągle potrafi nas zaskoczyć, to promocje. Przecież dobrze wiemy, że upadamy wtedy, gdy nasze życie przestaje być codziennym zdumieniem…

Pozostaje pytanie, na ile wyceniłbyś siebie, swoje szczęście i swój rozum? Tak na dobrą sprawę, czy warto pisać tyle słów na temat tak błahy jak cyferki na pomarańczowych kartkach, które okazjonalnie przynoszą odrobinę więcej hormonu szczęścia? Otóż warto. Chociażby dlatego, żeby więcej osób zrozumiało mechanizmy, które kierują nimi w czasie zakupów. Czy tak faktycznie kierują się własną chęcią, czy to wszystko uwite jest w kłębek pragnień zdobycia wolności finansowej.

Chciałabym podsumować ten wywód jednym zdaniem: Wielosztukuj cukier ile się da, to z nim dotrwasz do końca świata!

Joanna Pawałowska

1 Comment

  1. student centrum

    Cyferek i liter na pomarańczowej kartce jest po prostu zbyt dużo i wcale się nie dziwię, że osoby – szczególnie starsze – mają niekiedy problem z poprawnym odczytaniem tego skomplikowanego zapisu (na jednej kartce bywają takie kwiatki: cena standardowa, liczba sztuk potrzebna do aktywowania promocji, cena z kartą, cena z aplikacją etc.), skąd mogą wynikać nieporozumienia.
    Nie mówię, że dotyczyło to pani od salami; warto jednak mieć to na względzie, bo zagrywki promocyjne sklepów są potencjalnie wprowadzające w błąd, zwłaszcza bez głębszej analizy pomarańczowej kartki. A kto ma czas na taką głębszą analizę? A jak ktoś ma czas – tak jak emeryci – to ilu z nich ma dostatecznie dobry wzrok?