KIEDY KONTROWERSJA I TALENT IDĄ ZE SOBĄ W PARZE – GIGI MERONI

Dziś wypada rocznica śmierci bordowego motyla. Takiego określenia dorobił się Gigi Meroni, wschodząca gwiazda włoskiego futbolu lat 60. Bordowy, bo jest to przydomek klubu Torino, w którym zdobył największy rozgłos. Motyl, ponieważ jego gra charakteryzowała się lekkością i polotem. Ale La Farfalla Granata znany był nie tylko z umiejętności sportowych, lecz także ze względu na liczne skandale. Swój lot zakończył szybko, w wieku 24 lat.
Luigi Meroni urodził się 24 lutego 1943 roku w lombardzkim Como. Powojenne Włochy były konserwatywne i w tym duchu Gigiego wychowała owdowiała matka. Ze skrajnie religijnymi wartościami miał jednak nie po drodze. Należał do tej trudniejszej grupy dzieci, sprawiał problemy. Nie zmienia to faktu, że musiał szybko dorosnąć, w stosunkowo młodym wieku poszedł do pracy.
Pośród tego wszystkiego wielką rolę odgrywała piłka nożna. Przygodę z nią rozpoczął na małym podwórku, kontynuował w lokalnej drużynie parafialnej, ale drogę do sławy otworzyła mu gra w Como. Klub z Serie B zainteresował się nim i sprowadził go, gdy miał 18 lat. Pokazał się tam tak dobrze, że potencjał Meroniego dostrzegła Genoa i od 1962 roku reprezentował gryfy w Serie A.
Nie miał szczególnie postawnej sylwetki, nadrabiał to szybkością. Z piłką przy nodze poruszał się z gracją, znakomicie dryblował i panował nad futbolówką, robił, co chciał z rywalami. Posiadał dar do zdobywania ładnych bramek. Podczas pierwszego roku musiał pogodzić się z rolą rezerwowego, ale w kolejnym stał się ulubieńcem kibiców ze względu na poetycki styl gry. W ogóle artyzm zapisany miał w genach, Luigi interesował się malarstwem i sam lubił malować. Nie obyło się też bez małego skandalu związanego z dopingiem. Z jednych relacji wynika, że Meroni nie stawił się na kontroli antydopingowej, według innych wykryto w jego organizmie amfetaminę. Niezależnie od wersji skończyło się na dyskwalifikacji na pięć meczów. A duch buntownika jeszcze wiele razy da o sobie znać.
Na turyńskim szczycie
W 1964 roku sprowadziło go Torino. Byki powoli odbudowywały się po katastrofie na wzgórzu Superga z roku 1949, w wyniku której straciły trzon elitarnej kadry. Meroni zdobył w Turynie sympatię fanów, tak samo jak w Genui. Nic nie robił sobie z ostrej gry przeciwników. Ośmieszani kolejnymi fantastycznymi zagraniami rywale faulowali ,,bordowego motyla”. Ten tylko wstawał i fruwał dalej.
Skutkiem dobrej formy był debiut w pierwszej reprezentacji Włoch w 1966 roku. Dostąpił tego zaszczytu w odpowiednim momencie, gdyż powołano go potem na mundial odbywający się w tym samym roku. Pomimo braku doświadczenia prasie nie przeszkadzało zrzucać na niego winy za porażkę na mistrzostwach. Nazwano go ,,nędznikiem”, a jego obecność miała umniejszać barwom narodowym.
Skąd wzięła się ciętość włoskich mediów? Rozpoznawalność Gigiego polegała, oprócz umiejętności sportowych, na ekstrawaganckim wyglądzie oraz osobliwym podejściu do życia. Nosił charakterystyczny zarost, kojarzący się z rewolucją przez głośne w latach 60. postaci Fidela Castro czy Che Guevary oraz stosunkowo długie jak na tamte czasy włosy. Gdy selekcjoner reprezentacji Włoch Edmondo Fabbri poprosił go o ścięcie czupryny, ten odmówił, stwierdzając, że włosami piłki nie kopie i pokazał, że potrafi z nimi grać. Przez fryzurę nazywano go ,,cyganem” lub ,,hidalgo”. Wyróżniały go moda beatników, hipisowski styl, dziwne kapelusze, garnitury, ciemne okulary. Woził się autami z odkrytym dachem. Miał wiele kochanek.
Głośny był jego związek z Cristianą Uderstadt. Romans budził w opinii publicznej skrajne emocje. Doszło do tego, że aby uniknąć problemów, Meroni ukrywał tożsamość dziewczyny, przedstawiając ją jako swoją siostrę. Gdy Włoszka o polskich korzeniach zdecydowała się na małżeństwo z pewnym filmowcem, piłkarz zjawił się na ich ślubie. Po kilku tygodniach mariaż się rozpadł i Cristiana wróciła do Gigiego.
Lubił prowokować prasę, kiedy ta go krytykowała. Zdarzyło mu się w ramach happeningu wyjść wraz z przyjacielem Fabrizio Polettim na rynek Como. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kura, którą trzymał na smyczy. Następnie skierowali się nad jezioro, gdzie bezskutecznie próbował założyć małej towarzyszce kostium kąpielowy.
Piłkarski James Dean
Bordowa część Turynu bez dwóch zdań kochała młodego piłkarskiego artystę, czego wyrazem są okoliczności związane z potencjalnym transferem do odwiecznego rywala Torino, Juventusu. W grę wchodziły duże pieniądze, toteż właściciel tego pierwszego klubu przyjął ofertę Juve. Nie spodobało się to fanom byków, rozpoczęli protesty, demonstrowali swoje niezadowolenie na ulicach i pod domami właścicieli obu klubów. Pojawiły się nawet groźby rozpoczęcia strajków przez pracowników fabryki Fiata, którzy jednocześnie byli kibicami. Ostatecznie do transferu nie doszło. To nie był pierwszy raz, gdy plotki transferowe odgrywały dużą rolę w kontekście Meroniego. Wcześniej w podobny sposób złość wyrażali sympatycy Genoi, oblegając siedzibę klubu.
Prawdziwy wstrząs w stolicy Piemontu wywołał dzień 15 października 1967 roku. Zespół z Meronim w składzie wygrał z Sampdorią. Ponadto okazało się, że umożliwiono Cristianie unieważnić małżeństwo. Podwójna radość, jak tu nie świętować. Gigi wyciągnął na miasto Polettiego. Zdecydowali się na przejście przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Najlżejszy grzech w życiu okazuje się być śmiertelnym. Poletti został zahaczony i lekko poturbowany przez jadącego fiata.
Meroni ma mniej szczęścia, auto potrąciło go. Upadł na sąsiedni pas, po czym przejechał po asfalcie 50 metrów przez ciągnący go drugi samochód. Wezwano karetkę, ta długo nie przyjeżdżała, więc świadkowie wypadku sami przewieźli poszkodowanego do szpitala. Odniósł ciężkie obrażenia, miał połamane nogi, miednicę, zmiażdżoną klatkę piersiową i uraz głowy. Pomimo pierwszych informacji, że zawodnik przeżyje, o 22.50 podano wiadomość o jego zgonie.
Co jest ironicznego w śmierci Luigiego Meroniego? Kierowcą fiata był dziewiętnastoletni Attilio Romero, na co dzień kibic Torino i wielki fan bordowego motyla. Niewątpliwie po jego głowie musiały przewijać się myśli pokroju ,,mam jego plakat, podobną fryzurę, oglądałem go dziś z trybun, a teraz leży tutaj z mojej winy”. Niech ironię spotęguje fakt, że po latach Romero obejmie stanowisko prezesa Torino. Tę funkcję pełnić będzie w okresie 2000–2005, do momentu bankructwa i upadku klubu.
Życie po śmierci
Być może Meroni odszedł, ale kontrowersje związane z jego osobą przeciwnie. Ceremonia pogrzebowa przeprowadzona przez Francesco Ferraudo zgromadziła ponad 20 tys. osób. Duchowny wystawił mu piękną laurkę, mówiąc, że zmarły ,,nie był jedynie ciałem, mięśniami i nerwami… Był również geniuszem, miał w sobie życzliwość, odwagę, zrozumienie i wspaniałomyślność”. Inne zdanie miała prasa, która skrytykowała księdza, zaczęła nawoływać do nałożenia na niego kary suspensy. Nie zmienia to faktu, że niemoralnie prowadzącego się młodzieńca opłakiwał cały Turyn.
Wspaniale pożegnali się z Gigim koledzy z Torino. Tydzień po tragicznym wydarzeniu pokonali pewnie drużynę Juventusu 4:0. Trzy bramki zdobył tego dnia Nestor Combin, który grał pomimo choroby. Czwartego gola strzelił Alberto Carelli, biegający z numerem noszonym wcześniej przez Meroniego, co również można uznać za symboliczne. Ponadto tuż przed rozpoczęciem spotkania helikopter dostarczył na murawę kwiaty, złożone następnie po prawej stronie placu gry, gdzie normalnie oko kibiców cieszyłby ,,bordowy motyl”.
Luigi Meroni pozostał w sercach fanów. Od rozkopania i zniszczenia grobowca w Como przez Gianniego Vitiego, miłośnika talentu piłkarza, który nie był w stanie uwierzyć w śmierć idola, po pamięć trwającą aż do czasów współczesnych. W 1976 roku, w następstwie zwycięstwa Torino w lidze, jego 400 kibiców zgromadziło się na miejscu wypadku. W 2003 roku uczestnicy ,,marszu dumy Torino”, idący na wzgórze Superga, również się tam zatrzymali. Z kolei w 2007 roku zawodnik otrzymał nowy pomnik. Jego nazwisko widnieje w nazwach różnych mniejszych klubów, powstały piosenki o nim. Meroni już dawno zmarł, lecz jego duch wciąż jest żywy.
Mikołaj Dilc