BARBIEHEIMER – ZASKAKUJĄCO POWAŻNA KOMEDIA I LISTA KOBIET, KTÓRE POMINĄŁ NOLAN

21 lipca to data dwóch bardzo wyczekiwanych premier filmowych – „Barbie” oraz „Oppenheimera”. Poszłam na obie.

Najpierw wybrałam się na „Barbie”, o której już wcześniej nasłuchałam się różnych opinii. Film o sile kobiet, lekka komedia czy półtorej godziny reklamy produktu? W wielu ocenach padały hasła, takie jak metahumor, autoironia, satyra na kapitalistyczny ustrój. Myślałam, że czeka mnie seans pełen żartów wycelowanych w patriarchat i popkulturę. Rzeczywiście tak było, jednak tylko przez pół godziny. Barbie grana przez Margot Robbie w swoim różowym świecie robi wrażenie. Budzi się szeroko uśmiechnięta, nosi buty na wysokim obcasie, jeździ swoim różowym samochodem. Na imprezie aktorzy tańczą synchronicznie w rytm doskonale dobranej muzyki. Poza imponującą konstrukcją Barbielandu pojawia się też wiele trafnych aluzji do współczesnej popkultury i ironicznych komentarzy, przy których cała sala kinowa wybuchała śmiechem. W swoim świecie Barbie jest lekarką, budowniczą, pisarką czy prezydentką. Jest przekonana, że dzięki lalkom tak samo wygląda prawdziwy świat, w którym kobiety mogą być, kim chcą. 

Kiedy jednak Barbie zderza się z rzeczywistością, stylistyka filmu zmienia się. Reżyserka zaczyna wypunktowywać absurdy patriarchalnego świata, w którym nawet w zarządzie firmy Mattel produkującej lalki Barbie zasiadają sami mężczyźni. Główna bohaterka zaczyna być uprzedmiotawiana i zawstydzana. Ken natomiast jest zachwycony i postanawia zaszczepić patriarchat w Barbielandzie. Tak więc Barbie od tej pory usługują Kenom, podają im piwo i noszą najkrótsze z możliwych szortów. Tę część filmu oglądałam już nie z uśmiechem, ale ze smutkiem, bo wszystko to, co zaprezentowała Greta Gerwig, rzeczywiście jest prawdą. Oczywiście na potrzeby świata lalek rzeczywistość została ona uproszczona i wyolbrzymiona, jednak dotykała realnie istniejących problemów. Mimo tego że pod koniec Barbie odzyskują władzę nad Barbielandem, a Ken zaczyna nosić bluzę z napisem „I am Kenough”, mimo że wzruszyła mnie odbudowa relacji matki i córki, a ostatnia scena, w której Barbie idzie po raz pierwszy do ginekologa, rozbawiła, to cały film pozostawił raczej we mnie gorzką refleksję na temat świata, któremu do równości płci jest wciąż przerażająco daleko. Najlepszym podsumowaniem jest jedna z końcowych scen, w której Kenowie chcą dołączyć do Sądu Najwyższego, ale otrzymują pozwolenie na obecność jedynie kilku przedstawicieli w sądach okręgowych. Narratorka (Helen Mirren) komentuje tę sytuację mniej więcej w taki sposób: i tak właśnie małymi krokami za jakiś czas Kenowie otrzymają tyle władzy, ile dziś kobiety w prawdziwym świecie.

Choć idąc na „Barbie”, spodziewałam się czegoś innego, polecam ten film z całego serca. Uważam, że taka gorzka refleksja nad stanem „równouprawnienia” jest potrzebna. Obok filmów o inspirujących kobietach, które podbijają świat, ważna jest też świadomość, jak wiele mamy jeszcze do zrobienia.

Po „Barbie” przyszła pora na „Oppenheimera”. O tej postaci przed obejrzeniem filmu nie wiedziałam w gruncie rzeczy nic więcej niż to, co w zwiastunie, a więc, że był naukowcem odpowiedzialnym za skonstruowanie bomby atomowej (jakoś nie przypominam sobie, żebyśmy uczyli się o tym w szkołach na historii). Trzygodzinny seans w reżyserii Christophera Nolana niewątpliwie robi wrażenie. „Oppenheimer” to produkcja, którą zdecydowanie warto zobaczyć na wielkim ekranie. Pełna jest imponujących ujęć i zbliżeń na hipnotyzujące niebieskie oczy Cilliana Murphy’ego (odtwórcę roli J. Roberta Oppenheimera). 

Akcja dzieje się na kilku płaszczyznach czasowych. Jedna z nich (co ciekawe, ta najbliższa współczesności) została przedstawiona w odcieniach szarości. W filmie poznajemy życie Oppenheimera od czasów studenckich, przez karierę naukową i skonstruowanie bomby atomowej, aż po pojedyncze sceny ze starości. Największe wrażenie zrobiło na mnie symboliczne ukazanie dylematów etycznych naukowca. Kiedy bomba atomowa wybucha po raz pierwszy podczas próby na pustkowiu w Nowym Meksyku, przez kilkanaście sekund panuje zupełna cisza – dużo bardziej wymowna niż głośny huk. Później dylematy wracają, prześladują Oppenheimera, który podczas przemówienia po zrzuceniu bomby na Hiroszimę słyszy wybuchy, krzyk i płacz, widzi oślepiający blask i płonących ludzi. Fakt, że naukowiec odczuwa wyrzuty sumienia, nie czyni jednak z niego pozytywnego bohatera. Film (na szczęście) nie pozwala jasno odpowiedzieć na pytania natury etycznej, nie pokazuje, kto jest dobry, a kto zły. Przedstawia natomiast różne spojrzenia i poszczególne etapy procesu decyzyjnego. Tu między innymi jedna z – moim zdaniem – najbardziej przejmujących scen – wybór miast, na które zostaną zrzucone bomby.

Tym, co jednak w filmie Nolana mnie raziło, był sposób ukazania kobiet. Role kobiece właściwie są dwie – żona i kochanka Oppenheimera. Zostały przedstawione niezwykle płasko, choć obie miały potencjał. Kitty Oppenheimer, którą grała Emily Blunt, przez większość filmu nadużywa alkoholu i nie interesuje się swoimi dziećmi. Dopiero pod koniec seansu robi na widzu wrażenie podczas swojej przemowy przed komisją. Fakt, że w rzeczywistości Katherine w Los Alamos prowadziła badania nad wpływem radioaktywności na zdrowie człowieka, został pominięty. Tymczasem Jean – kochanka Oppenheimera (grana przez Florence Pugh) – w przeważającej części swoich scen, nawet kiedy prowadzi znaczące rozmowy, jest naga, a potem po prostu się zabija. 

W „Oppenheimerze” pominięty został też udział wielu naukowczyń, bez których nie byłoby Projektu Manhattan. Dopiero w drugiej połowie filmu – jako postać trzecioplanowa – pojawia się chemiczka Lilli Hornig. Nie była ona jednak jedyną kobietą uczestniczącą w procesie konstrukcji bomby atomowej, dlatego zamierzam teraz wymienić choć kilka z naukowczyń, które brały udział w projekcie:

  • Melba Phillips – doktorantka Oppenheimera na Uniwersytecie w Berkley, razem z nim opisała reakcję fuzji jądrowej (podstawę dla stworzenia bomby atomowej) znaną pod nazwą „Proces Oppenheimera-Phillips”,
  • Leona Woods – fizyczka, która jeszcze przed uzyskaniem doktoratu pracowała nad pierwszym reaktorem atomowym, który w filmie Oppenheimer jedzie obejrzeć do Chicago,
  • Maria Goeppert-Mayer – fizyczka i laureatka Nagrody Nobla za odkrycia dotyczące struktury powłokowej jądra atomowego, pracowała w Los Alamos,
  • Floy Agnes Lee – biolożka, pracowała w Los Alamos,
  • Carolyn Parker – fizyczka, pracowała w Los Alamos,
  • Liane Russell – genetyczka, pracowała w Los Alamos.

Karolina Szmygin