WSZECHOBECNA NORMALIZACJA – W ZASADZIE TO CZEGO?

Na ten temat znajdzie się miejsce w pracy licencjackiej, doktoracie, ale i przy świątecznym stole – kiedy od tego co powiesz i w jaki sposób to wyrazisz, będzie zależała twoja ocena, pozycja i status w dyskusji. Dzielimy się opłatkiem i opiniami. „Znormalizujmy trudne rozmowy” – co to tak naprawdę znaczy?
Określenie to, zgodnie z definicją słownika PWN oznacza „uśrednianie”, doprowadzenie procesu do takiego etapu, w którym coś będzie „stabilniejsze” do zarządzania, bardziej spójne i wyregulowane. Czym jednak jest ten wzorzec, matryca, według której pewne działania, zjawiska i postawy są normalizowane, a inne ostracyzowane i wyrzucane na margines?
Każdy będzie zadowolony
„Normalizacja”, „trigger warning”, „wyrażaj siebie” i „cringe” – określenia, które mają wspólny mianownik. Jest nim odnajdywanie swojego miejsca w społeczeństwie, poprzez dopasowywanie się do niego lub wręcz przeciwnie, kultywowanie różnic i swojej odrębności. Do czego więc ma prowadzić normalizacja? Głównie funkcjonująca w kulturze języka internetu, ale jako pojęcie pojawia się też w codziennych, „żywych” rozmowach. Spotkałam się z różnymi formami użycia tego słowa. „Znormalizujmy negatywne opinie”, ale też „znormalizujmy to, że nie każdy prezentuje tylko swoją najlepszą stronę”. Normalizacja ma prowadzić do zaakceptowania różnorodności sposobów bycia po to, by nas ubogacać, czy może onieśmielać i przerażać swoim istnieniem? „Normalność” (choć dla każdego znaczy co innego) oraz wyznaczane jej granice nie mają być barierą i przeszkodą, aby wyrażać swoje zdanie. Mają być jedynie pomocą, wskazówką, co już jest obecnie tolerowane, a co pozostaje jeszcze „obce”. Czasem ta obcość ma swoje wyraźne powody – dlatego powinna zachowywać dystans.
Panoptykon
Normy są płynne, zmieniają się pod wpływem czasu i ewoluującej kultury społecznej. Staramy się kontrolować siebie nawzajem, zapominając o tym, że ponad nami ciągnie się widmo tego, co jest lewicowe, wolnościowe, albo prawicowe – konserwatywne. Używając określenia „społeczeństwo”, prędzej czy później zostaje nam narzucone opowiedzenie się po jakiejś stronie… Każdy rozumie normalność inaczej, zależnie od okoliczności, w których się znajduje. Jednak nie oznacza to, że każda okoliczność jest normalnością.
Oto kilka zebranych komentarzy z różnych platform społecznościowych:
„Znormalizujmy świńskie zachowanie mężczyzn, gdziekolwiek by się nie znajdowali” – wypowiedź ta sugeruje, że te „świńskie” i niestosowne zachowania stosuje tak wielu mężczyzn, że możemy to uznać za normę. Jednocześnie, komentarz ten spłyca wszystkich mężczyzn do jednego, bardzo negatywnego modelu. Co w tym przypadku na celu ma normalizacja? Zaakceptowanie stanu rzeczy? Przecież funkcjonowanie pewnych mechanizmów w konkretny sposób nie oznacza, że musimy się na to godzić.
„Znormalizujmy otyłość” – otyłość dotyczy wielu ludzi z różnych przyczyn. Nie jest czymś wyjątkowym, ani też czymś pozytywnym. Problem w tym, że w dyskursie publicznym utknęliśmy między dwoma skrajnościami: hejtem a gloryfikacją. Brakuje nam po prostu neutralności. Paradoksalnie, głośne manifesty „normalizujące” przykładowo otyłość, osiągają efekt odwrotny od zamierzonego – wyróżniają i wynoszą ten temat na piedestał, przyciągając do niego jeszcze więcej uwagi. Czy prawdziwa akceptacja różnorodności nie polega jednak na tym, żeby po prostu… przestać robić z czegoś wydarzenie? Żeby otyłość była po prostu jedną z wielu cech człowieka – zauważalną, ale niebędącą ani powodem do wstydu, ani do świętowania?
Może, zamiast „normalizować” coś z takim hucznym rozgłosem, wystarczyłoby po prostu traktować to normalnie?
„Znormalizujmy niezakładanie rodziny po trzydziestce” – byłabym głęboko zaskoczona, gdyby na sali był ktoś, kto by się temu wyraźnie przeciwstawiał, zabraniając takiej ścieżki życiowej. Czy taki styl życia wymaga normalizacji? Popularne jest dziś motto mówiące, żeby nie przejmować się opinią innych. Dlaczego więc, zamiast żyć swoim życiem, czujemy potrzebę, by złożyć społeczny „wniosek” o normalizację stylu życia, który… po prostu funkcjonuje?
Moglibyśmy sądzić, że proces normalizacji dotyka widocznie różniących się od ogółu przypadków – przykuwających spojrzenia, budzących dyskusje, skłaniających do refleksji. Jednak ekspresja osobista nie jest już głównym tematem. Na tapet brane jest to, co zwykle ukryte, wstydliwe lub nieokiełznane, niepokojące i niedające się przewidzieć.
„Znormalizujmy heteroseksualne związki i ich śluby kościelne” – bo po prostu mówi się o tym mniej. W kulturze popularnej, zwłaszcza w środowisku medialnym, brak rozgłosu często jest traktowany jak ignorancja lub nawet wrogość.
Nagłośnić, aby zrozumieć
Jeszcze kilkanaście lat temu tatuaże i piercing były przez starsze pokolenie traktowane jako symbole nienormalności – krążyły określenia w stylu „dewiacja” czy „wypaczenie”. Dziś te formy ekspresji spotykają się z neutralnością, entuzjazmem, humorem lub obojętnością. Z biegiem czasu i przejściem różnych trendów, zaszedł zdrowy, naturalny proces normalizacji. Ale – i to kluczowe – nikt przy okazji nie znormalizował robienia sobie tatuaży czy piercingu w domowych warunkach, bez zachowania podstawowych przepisów sanitarnych, a tym bardziej u niepełnoletnich dzieci bez zgody opiekunów. Takie przypadki mają miejsce i to nierzadko. Nie powinno być to jednak wpisywane w kanon rzeczy akceptowalnych (a jednak takie głosy pojawiały się, między innymi na Twitterze). To właśnie akceptację bowiem wielu traktuje synonimicznie z pojęciem „normalizacji”.
Tutaj jest granica: jeśli coś zagraża zdrowiu lub życiu – czy to osób uczestniczących, czy osób trzecich – to nie jest kwestią neutralności. To po prostu szkodliwe.
Co jeżeli wielu z nas, wpadających w wir czytania długich kwest, zbierających głosy tych, którzy również są za „znormalizowaniem” różnych zjawisk, szuka po prostu osób, z którymi może się utożsamić? Dzieląc ze sobą takie same doświadczenia, czujemy się umocnieni w swoich wspomnieniach, decyzjach oraz przekonaniach i, co najważniejsze, jesteśmy mniej samotni.
Tworzymy jeden gatunek, od wewnątrz jesteśmy bardzo do siebie podobni. Jednak, żeby nie było za łatwo, to paradoksalnie właśnie dostrzeganie zewnętrznych różnic sprawia, że widzimy siebie nawzajem. Może czasem, zamiast patrzeć, warto przyjrzeć się i…dostrzec?
Aleksandra Piastanowicz
