Z NIEBA DO PIEKŁA. LECH NIE WYTRZYMAŁ TEMPA NARZUCONEGO PRZEZ RAYO

Było blisko, ale się nie udało. Lech Poznań przegrał 2:3 niedzielny mecz Ligi Konferencji z Rayo Vallecano. Początkowo na Estadio de Vallecas wszystko układało się po myśli Lechitów. Gdy Hiszpanie wrzucili wyższy bieg, goście nie potrafili dotrzymać im kroku i faktem stała się remontada.
Magia Ligi Konferencji tym razem nie wystarczyła. Rayo miało być najsilniejszym rywalem ze wszystkich drużyn, z którymi zmierzy się Lech w fazie ligowej, toteż, ogólnie rzecz ujmując, czwartkowa porażka to nic zaskakującego. Natomiast sam mecz nie przebiegał już w taki oczywisty sposób. Poznaniacy znaleźli się na drodze do sprawienia niespodzianki, odznaczając się zabójczą skutecznością w pierwszej połowie. Pokazali też zaangażowanie, wkładając w rywalizację sporo energii.
Jednak jak Lechitom nie wiedzie się dobrze od październikowej przerwy reprezentacyjnej, tak nie wiedzie się po całości i kolejny raz musieli schodzić z boiska z niedosytem. Wykonali syzyfową pracę – korzystny wynik wymknął się im tuż przed końcem spotkania jak kamień z rąk tej greckiej postaci u szczytu góry.
Zmiany zaważyły o wyniku
Na przegraną niebiesko-biali byli w pewnym sensie skazani, bo gospodarze, nawet w rezerwowym składzie, umieli podtrzymywać wysokie tempo gry. W pierwszej połowie Kolejorz wytrzymał, dwukrotnie trafiając do siatki i nie pozwalając sobie strzelić bramki. Momentami wydawało się, że cofał się zbyt mocno, a w jego defensywne poczynania wkradał się chaos, ale z każdej sytuacji wychodził obronną ręką. Jego rywale nie oddali strzału z dogodnej pozycji strzeleckiej.
Im dalej w spotkanie, tym jego intensywność coraz bardziej odbijała się na Lechitach. Trener Niels Frederiksen musiał dokonać zmian, aby jego zespół dalej dotrzymywał kroku, ale nie miał zbyt wielkiego pola manewru na ławce. Gdy najlepsi zawodnicy nie wytrzymywali kondycyjnie, w ich miejsce wchodzili piłkarze znajdujący się w gorszej dyspozycji.
Już w 60. minucie Mikaela Ishaka, Pablo Rodrigueza oraz Leo Bengtssona zastąpili Yannick Agnero, Taofeek Ismaheel oraz Kornel Lisman. Żaden z nich nie udźwignął wagi meczu. Iworyjski napastnik hamował większość akcji swojego zespołu. Pomimo tego, jakimi warunkami fizycznymi dysponuje, nie wygrywał pojedynków siłowych. W obrębie pola karnego poruszał się jak dziecko we mgle.
Również Nigeryjczyk i Polak zawiedli. Ten pierwszy często tracił piłkę i nie robił różnicy dryblingiem. Popełnił kluczowy błąd przy golu na 2:2. Z kolei drugi ze skrzydłowych pokazał brak doświadczenia i ogrania. Po 22 minutach został zmieniony za Roberta Gumnego. Co prawda była to zmiana taktyczna – trener wprowadził kolejnego defensora, by bronić wynik, ale poniekąd świadczy to o niewielkim zaufaniu do Lismana. Jeśli chodzi o Gumnego, to nie pomógł on uchronić Kolejorza przed stratą drugiej i trzeciej bramki.
Lech ma krótką ławkę rezerwowych
Chwilę po okienku transferowym Kolejorz wyglądał na zespół z konkretnie wzmocnioną, skompletowaną kadrą. Zgadzała się liczba defensorów i pomocników, udało się także znaleźć zastępstwa dla kontuzjowanych liderów w ofensywie oraz perspektywicznego zmiennika dla Mikaela Ishaka.
Stopniowo wszystko zaczęło się sypać. Wszyscy nowi obrońcy, którzy mieli podnieść poziom swojej formacji, na ten moment nie grają na odpowiednim poziomie. W środku pola połowa zawodników znajduje się pod formą, zaś inni mieszają dobre występy z przeciętnymi. A jeśli chodzi o atak, o jego sile świadczą tylko Luis Palma i Ishak. Skutki takiego obrotu spraw mogliśmy zaobserwować w ostatnich spotkaniach poznaniaków. Porażka z Lincoln, nerwówka z Gryfem Słupsk, bezbarwna druga połowa z Motorem Lublin, a teraz przegrana w ostatnich sekundach rywalizacji z Rayo – w tych spotkaniach rolę antagonistów odgrywali zmiennicy.
Trener Frederiksen ma w praktyce 13, może 14 piłkarzy, którzy spełniają oczekiwania. To zdecydowanie zbyt mała liczba przy intensywnym stylu gry preferowanym przez Duńczyka i konieczności grania meczów co trzy dni. Sytuacja jest o tyle korzystna, że już niedługo zacznie się kolejna przerwa reprezentacyjna. Kilku zawodników będzie mogło w spokoju popracować nad sobą, zaś szkoleniowiec dostanie szansę na poukładanie drużyny na ostatni etap rundy jesiennej.
Mikołaj Dilc
