„NIKOGO NIE ZOSTAWIŁ SAMEGO” – ROZMOWA O KRZYSZTOFIE MIĘDZY [WYWIAD]

Fot. Instagram/krzysiumiedza

Premiera tomiku wierszy zebranych Krzysztofa Między pod tytułem „wszystko” odbyła się 13 czerwca 2025 roku o godzinie 15 w Salonie Mickiewicza na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej UAM. Ten przedwcześnie zmarły poeta zginął w wypadku na Orlej Perci w Tatrach. Miał zaledwie 21 lat. Jako student poznańskiej polonistyki rozpoczynał III rok studiów. Rodzinie i przyjaciołom Krzysztofa Między udało się wydać, nakładem Wydawnictwa Dominika Księskiego Wulkan, pośmiertny tomik wierszy ze wszystkimi utworami młodo zmarłego poety. Tomik jest częścią serii „Poezja i Proza Poznańskich Polonistów”.

Z tej okazji o samym poecie i jego twórczości rozmawiam z przyjaciółmi poety: Witoldem Okulicz-Kozarynem – studentem III roku filologii polskiej i autorem notki biograficznej poety w tomiku „wszystko” oraz Marią Kotłowską – studentką II roku filologii polskiej II stopnia.

Dominik Cieślak: Jak wiecie, spotykamy się po premierze tomiku Krzysztofa, którego tytuł „wszystko” właściwie w całości mówi o jego zawartości. Chciałbym zacząć od początku, ponieważ ja nie znałem autora, podobnie jak większość czytelników Kto Pytał, ale wy mieliście to szczęście, żeby go poznać. W jakich okolicznościach zetknęliście się z nim po raz pierwszy?

Maria Kotłowska: W moim przypadku było to tak, że spotkaliśmy się po prostu jako studenci tego samego roku. Nasz pierwszy rok odbywał się zdalnie, więc te pierwsze kontakty też takie właśnie były. Natomiast jeśli chodzi o nasze pierwsze spotkanie na żywo, to od razu powiem, że było to dość zabawne. Na początku mieliśmy zebrać się w większym gronie, ale kilka osób się wykruszyło. Zostałam ja i Krzysiu. Umówiliśmy się w pubie Kultowa, przy czym z jakiegoś powodu nie zarejestrowałam sobie tej nazwy, pamiętałam tylko o ulicy Wrocławskiej. Mieszkałam wtedy w Poznaniu od jakichś dwóch albo może trzech dni i zupełnie jeszcze nie ogarniałam miasta. Poszłam na ulicę Wrocławską i w tym momencie okazało się, że nie działają niemal wszystkie media społecznościowe. To było w 2021 roku [4 października 2021 nastąpiła sześciogodzinna awaria mediów społecznościowych, między innymi Facebooka, Messengera i Instagrama – D.C.]. I ja, zupełnie spanikowana, uświadomiłam sobie, że się nie spotkamy, bo jedyną drogą kontaktu oprócz Messengera był mail. Miałam go, bo Krzysiu mi kiedyś wysłał tak swoją poezję. Wysłałam mu swój numer na maila, ale szanse, że on go odczyta, były niskie. Chodziłam po rynku, zastanawiając się, jak się spotkać. Przy Wrocławskiej jest kilka miejsc, w których można by było umówić spotkanie. Pomyślałam sobie: „Dobra, ostatnia rundka wokół rynku, jeśli się nie znajdziemy jakimś przypadkiem, to wracam, póki Google Maps jeszcze działa i wiem, jak wrócić do domu”. No i nagle słyszę za sobą: „Dzień dobry, czy mam przyjemność z panią Marysią?”. I zdałam sobie sprawę, że ten elegancko ubrany człowiek na pewno jest Krzysiem i pasuje do rysopisu. A potem rzeczywiście poszliśmy do Kultowej i spotkanie się udało.

Witold Okulicz-Kozaryn: W moim przypadku było zupełnie inaczej. Jestem dwa lata młodszy i nie było nam dane razem studiować. Raptem przez dwa tygodnie mieliśmy szansę mijać się na Wydziale, to był już ten październik 2022 roku, kiedy to miał miejsce wypadek. Znaliśmy się jednak wcześniej, w zasadzie trudno do końca określić, gdzie się poznaliśmy, najogólniej byliśmy po prostu ludźmi z podobnej bańki internetowej. Nie pamiętam, kto do kogo, ale chyba Krzysiu pierwszy napisał do mnie. Na początku nasz kontakt był bardzo sporadyczny, ograniczał się do wysyłania memów czy sytuacyjnych komentarzy. Natomiast żywszy kontakt, nazwijmy go messengerowy, zyskaliśmy w dość nietypowych okolicznościach, które polegały na tym, że Krzysiu trafił na zajęcia na drugim roku prowadzone przez moją mamę [prof. Małgorzatę Okulicz-Kozaryn – D.C.]. Krzysiu rejestrując się w USOS-ie i widząc znajome nazwisko, napisał do mnie, czy to ktoś znajomy. Od tego czasu zaczęła się żywsza znajomość, przy czym nie było w tym absolutnie nic interesownego, temu zdecydowanie zaprzeczam [śmiech]. Potem próbowaliśmy się spotkać raz po raz, ale ja byłem wówczas w klasie maturalnej, kończyłem szkołę muzyczną, więc był to intensywny rok, dlatego nie udawało nam się zgrać. Dopiero kiedy byłem po egzaminach dyplomowych i maturalnych, czyli na przełomie maja i czerwca 2022 roku, udało nam się spotkać na żywo. Chciałoby się powiedzieć, że wszystkie drogi prowadzą do Kultowej, ponieważ nasze ścieżki na żywo zeszły się w takim sam sposób, jak ten, o którym wspomniała wcześniej Marysia. Mogę stwierdzić, że pod koniec życia Krzysia byliśmy dość zżyci, mimo że tak naprawdę, gdyby policzyć nasze spotkania twarzą w twarz przy różnych okazjach, nie wyszłoby ich zbyt wiele. Pamiętam, że dwa dni przed tym wypadkiem, widząc się na Wydziale, umówiliśmy się na przyszły tydzień. Niestety, nie było już nam dane się spotkać po raz kolejny.

Dominik: Marysia wspominała o wysyłaniu poezji. To może o niej porozmawiajmy przez chwilę. Jaki Krzysiu miał stosunek do poezji? Nie tylko swojej, ale także tej rozumianej ogólnie. Czy te wiersze, które wam prezentował uznawał za gotowe, wykończone, czy były szkicami?

Maria: Myślę, że Krzysiu poszukiwał w poezji – zarówno w swojej, jak i w cudzej – przede wszystkim prawdy. Bardzo się inspirował Norwidem, tak jak on chciał „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Wydaje mi się, że prawda bardzo pobrzmiewa w poezji Krzysia i w tym, jak on patrzył na poezję w ogóle, całościowo jako koncept, choć nie rozmawialiśmy dużo na ten temat. Pamiętam, jak kiedyś mówił o formie wiersza. Kiedy broniłam rytmu i rymu w wierszu, Krzysiu powiedział, że jego zdaniem dzisiejszy świat nie jest już na tyle harmonijny, żeby można go było wyrazić rytmem czy rymem. Jeśli chodzi o to, jakimi wierszami się dzielił, to raczej dostawałam wiersze skończone i otwarte w tym sensie, że zawsze można było o nich podyskutować. Krzysiu traktował te interpretacje jako pewną wartość, nawet jeżeli one po mojej stronie nie były zawsze bardzo trafne, i jako punkt wyjścia do jakichś kolejnych myśli, wątków do jakichś spostrzeżeń. Za pierwszym razem dostałam paczkę wierszy, które powstały wcześniej, mailem. Jeżeli wysyłał, to raczej coś już skończonego. Mam wrażenie, że Krzysiu składał te wiersze tak, aby stały się też lustrem dla swojego odbiorcy. Wiersze nie były własnością Krzysia. On był ich autorem, ale nie uważał się za pana i władcę ich dalszego życia.

Witold: Ja też mogę stwierdzić, że te wiersze rzeczywiście były skończone w tym sensie, że stanowiły już jakąś gotową, zamyśloną, dobrze przemyślaną przez autora całość. Zarazem jednak, o ile dobrze pamiętam, w rozmowie ze mną Krzysiu powiedział kiedyś, że wiersze muszą dojrzewać. W tym tomiku, który został wydany, zostało umieszczone na końcu zestawienie z datami i godzinami utworzenia plików komputerowych danych wierszy i ich ostatniej modyfikacji. Daje to pewien wgląd w to, że niektóre powstawały rzeczywiście szybko, ale zazwyczaj powstawały one w jakiejś rozpiętości czasowej. Krzysiu też dzielił się ze mną wierszami, choć nasza bliższa znajomość była na tyle krótka, że nie zdarzyło się to wiele razy. Był ciekaw odczytań i gotów do wszelkich dyskusji. Myślę, że w kontekście tego, co Marysia powiedziała, on miał taką świadomość, że wiersz istnieje z jego różnorodnością interpretacji i pewną niejednoznacznością, mimo że na pewno miał też takie założenie o jakim pisał Norwid – „tak za tak, nie za nie, bez światłocienia”. Ono było mu bliskie i jakoś je chciał realizować. Ostatecznie godził się jednak, a nawet brał za pewną wartość to, że te wiersze zawierały w sobie jakąś potencjalność różnych odczytań i to dla niego na pewno było wpisane w poezję.

Maria: Dominiku, pytałeś jeszcze o to, jak Krzysiu widział poezję w ogóle. Wiemy, że inspirował się Czechowiczem, Norwidem i Herbertem. Witku, może ty jesteś w stanie więcej coś powiedzieć na temat właśnie tych inspiracji, bo choć zostałam obdarowana dużą dawką wiedzy na temat ich twórczości, to poezja nie jest moją wielką miłością i niezbyt wiele z tych rozmów zostało w mojej głowie. Czy ty, Witku, jesteś w stanie jakoś streścić, nazwać stosunek Krzysia do właśnie tych poetów i twórczości oraz do tego, jak on rozumiał ich poezję?

Witold: Rozmawialiśmy raczej o inspiracjach. Czasem wysyłał jakieś zdjęcia czy rekomendacje tego, co czytał. Ja rozszerzyłbym to grono, idąc za Czechowiczem, a więc tropem katastrofistów, także o następne pokolenie, czyli pokolenie Kolumbów. Wiem, że bardzo cenił Tadeusza Gajcego, którego uważał za mocno niedocenionego poetę. Ale rzeczywiście Norwid miał szczególny status w tym sensie, że był jego zapleczem intelektualno-duchowym, przewodnikiem po świecie, nie tylko poezji, ale też w jakiejś mierze idei, natomiast Czechowicz dawał mu więcej, jeśli chodzi o poetycką postawę i samą poetykę. Nie chcę powiedzieć, że ta poezja jest katastroficzna, bo to byłoby nadużycie, ale jeśli chodzi o poetykę, Krzysiu na pewno brał więcej z awangardy i poezji dwudziestowiecznej w ogóle niż ze źródła Norwidowskiego i w ogóle poetyk wcześniejszych, co wiązało się na pewno z przekonaniem na temat harmonijności, o której wspomniała Marysia. Krzysiu wykorzystywał zapis rozstrzeleniem, tak jak Norwid, który stosował go dla podkreślenia znaczenia jakiegoś słowa. To było dostrzegalne nie tylko w wierszach Krzysia, ale także kiedy Krzysiu pisał wiadomości na Messengerze. Gdy uważał jakieś słowo za szczególnie ważne, nawet pisząc na czacie potrafił zapisać je w rozstrzelony sposób. Inspiracji z twórczości wielu poetów jest więc dużo i one się przenikają na przykład przy okazji wiersza o Tatrach, który jest na końcu tomiku i który też w bardzo emocjonalny sposób rezonuje w kontekście jego tragicznego wypadku. Tu nasuwały się niektórym podobieństwa z Julianem Przybosiem i jego słynnym wierszem o Tatrach [chodzi o wiersz „Z Tatr” – D.C.]. Ten tomik jest też jedną z ciekawych reakcji literackich na wydarzenia społeczno-polityczne – mamy wiersze dotyczące Ormian, Ukrainy czy epidemii koronawirusa, a więc literacką reakcję na wydarzenia, które nasze pokolenie już dobrze pamięta. W tym sensie jest to też tomik pokoleniowy.

Dominik: Każdy, kto będzie miał ten tomik w ręku, może zauważyć, że tam są zawarte także zdjęcia, które w większości są autorstwa Krzysia, najczęściej przedstawiają krajobrazy górskie. W wierszach o górach pojawiają się także wątki religijne, choć nie wyłącznie. Chciałbym zapytać was o fascynację Krzysia górami, a także o to, jaki miał stosunek do wiary na co dzień. Pytam o to, ponieważ wiele jego wierszy można nazwać wyznaniami wiary, tak jak na przykład ewidentnie nim jest „opowieść o zwichniętym biodrze”.

Maria: Rzeczywiście dużo jest w tych wierszach mistycyzmu czy obcowania z sacrum w różnych wydaniach i te doświadczenia górskie też często są właśnie takim spotkaniem z sacrum. Myślę, że to jest w ogóle doświadczenie wspólne dla wielu osób, które się górami fascynują.

Dominik: W wierszu „elegia” pada fraza „bieszczadzka połonina pachnie Bogiem”.

Maria: Dokładnie tak. Myślę, że to też było takim elementem, który między innymi ciągnął Krzysia w góry. Rzeczą, którą uświadomiłam sobie dopiero po śmierci Krzysia, przypominając nasze różne rozmowy, jest to, że Krzysiu zasadniczo nie mówił o innych ludziach źle. Kiedy spotkałam się z nim i narzekałam na kogoś, to Krzysiu nie kontrował mojego narzekania, tylko wysłuchał, po czym przywołał różne cechy czy działania tej osoby sprawiające, że ta osoba jednak zasługuje na szacunek i sympatię. I to się zdarzało wielokrotnie. Myślę, że to jest bardzo istotny element funkcjonowania Krzysia wśród ludzi wynikający właśnie z wiary, która była bardzo ważnym elementem życia i światopoglądu Krzysia. Bardzo otwarcie mówił o swojej wierze i twardo bronił swoich poglądów. Nigdy nimi nie atakował, nawet jeżeli czasami nie zgadzałam się z nim na tym polu. Zawsze był otwarty na rozmowę, pełen szacunku i zrozumienia. To było bardzo dobrze widać w życiu Krzysia, w takich małych codziennych gestach, w tej wysokiej klasy kulturze osobistej, objawiającej się serdecznością dla różnych ludzi niezależnie od sytuacji. Wydaje mi się, że świętość była jego największym marzeniem.

Witold: Krzysiu miał taką zdolność wyważenia i niepopadania ani w nadmierną skrytość, ani w ostentację. Wychodził z takiego założenia, że czyny zawsze w takich kwestiach są na pierwszym miejscu, a jeżeli ich nie ma, to słowa nie mają sensu. Zresztą on miał taką świadomość w poezji. Dominik przywołał ten wiesz o „bieszczadzkiej połoninie”, która „pachnie Bogiem”, ale w tym samym wierszu pada też formuła, że „wiersze nie rozgrzeszają”, myślę, że to też było dla niego ważne, bo miał świadomość, że ta rola poety, jest w jakimś sensie czymś przejściowym i że wiersz nie ma jeszcze żadnej mocy nadprzyrodzonej.

Maria: Jeszcze dodałabym dwie kwestie, które należałoby tutaj wydobyć. Mianowicie, po pierwsze, Krzysiu nie otaczał się wyłącznie osobami, które były z tej samej opcji światopoglądowej co on. Należy mocno podkreślić, że był lubiany w szerszym gronie, ponieważ te zasady przekładały się na życie w sposób nienarzucający się i bardzo naturalny. W tych wierszach, które wprost mówią o Bogu czy o jakimś mistycyzmie jest też przestrzeń na odnalezienie siebie. Warto tutaj to wyjaskrawić, że poezja Krzysia nie jest poezją wyłącznie katolicką czy nastawioną na tłumaczenie pewnej konkretnej doktryny. I druga rzecz, którą chciałabym podkreślić, że ta świętość w rozumieniu Krzysiowym absolutnie nie oznaczała bycia człowiekiem jakimś nudnym czy…

Witold: Pomnikowym.

Maria: O! Świetne określenie! Zaznaczmy, że ta codzienność i to małe dobro, które codziennie siał wokół siebie, nie wykluczało się z memami o papieżu i memami z „Kiepskich”, i z cytatami z Kononowicza. Podkreślmy to wyraźnie, Krzysiu był jak najbardziej normalnym, towarzyskim, sympatycznym człowiekiem. I ta świętość właśnie na tym polegała, a nie na stawaniu na piedestale, który jest w ogóle nieosiągalny i niedotykalny. U Krzysia sprawdza się hasło, że świętość to normalność. Należałoby to grubą linią podkreślić.

Witold: Warto podkreślić, że nie jest to poezja religijna w hermetycznym sensie i mająca sens tylko dla ludzi religijnych. W tej poezji do głosu dopuszczony jest człowiek z całym swoim bagażem egzystencjalnym i z życiowymi pytaniami. Na te wiersze można po prostu spojrzeć z innych, różnych, ciekawych perspektyw. Nie ma w nich na pewno żadnego źle rozumianego doktrynerstwa, ta poezja jest raczej zaprzeczeniem postawy łatwego przedstawiania komuś ostatecznych odpowiedzi na jakieś pytania.

Dominik: Czy nadal w jakiś sposób odczuwacie obecność Krzysia w waszym życiu?

Witold: Siostra Krzysia po jego śmierci powiedziała gdzieś w jego otoczeniu, że był to taki człowiek, który wiele osób osierocił, ale nikogo nie zostawił samego. Myślę, że jest to bardzo prawdziwe stwierdzenie o tym, co się stało w naszym życiu.

Maria: Tak, tak, zdecydowanie też mam takie odczucie.

Dominik: Dziękuję wam za rozmowę!

Dominik Cieślak