POKER CZY RULETKA? KAROL NAWROCKI WSZEDŁ DO GRY

Fot. Wikimedia Commons

Wybory prezydenckie 2025 – największy tegoroczny czynnik stresogenny Polaków już za nami. I choć frekwencja była najwyższa od lat, to sami się sobie dziwimy, patrząc na ostateczne wyniki.

W państwie demokratycznym, prezydenta wybiera naród, ale czy jest on również prezydentem obywateli? Najwyższy przedstawiciel Rzeczypospolitej czy personifikacja Polski sama w sobie? Początek i koniec kadencji zawsze były kluczowe dla tych, którzy polityką interesowali się tylko z grubsza. Wybory prezydenckie 2025 malują się jednak inaczej, ponieważ trudno byłoby sobie wyobrazić, że około 21 milionów Polek i Polaków jedynie przebiegło wzrokiem po programach i sylwetkach kandydatów na prezydenta swojego kraju.

Przypuszczenia i potwierdzenia

1 czerwca o godzinie 22:30 exit poll wskazywał na to, że prawie siedmiomiesięczna kampania wyborcza Rafała Trzaskowskiego opłaciła się. A ja sobie wtedy pomyślałam – czego naprawdę bym chciała od swojego prezydenta? Bo przecież będzie to tak samo MÓJ prezydent, jak i biznesmena z 30-letnim doświadczeniem, matki pięciorga dzieci, homoseksualnego nauczyciela w podstawówce, samotnej emerytki z blokowiska… Jakiej pomocy potrzebujemy i od kogo chcemy ją dostać?

Mało kto doświadczył przyjemności z rozjuszonymi w świetle nocnych tramwajów kibolami. Nikt raczej nie chciałby, aby jego prezydent spoufalał się z którąkolwiek z tych grup, niezależnie od kolorów na drużynowych szalikach. Kiedy Polacy zaczęli interesować się osobą Karola Nawrockiego, dość szybko natrafili na trop, który wyprowadził ich na pole minowe. Kandydat na prezydenta to osoba zaangażowana w aferę mieszkaniową, powiązana ze światkiem przestępczym, z przeszłością spędzoną na ringu bokserskim, podczas gdy oficjalnie jest to historyk i prezes Instytutu Pamięci Narodowej. 

Obietnice składane przez tak ważną figurę państwową nie powinny być jak mieszanka nasion siewnych, z której wykiełkują tylko nieliczne – w dodatku nie możemy przewidzieć, które konkretnie. Przecież to zależy od pory roku, prognozy nie tylko pogody, ale również nastrojów społecznych… W jaki sposób mamy uwierzyć w to, że po czasie wyżyjemy z zebranych plonów? Rafała Trzaskowskiego obarcza się tym, że nie podtrzymuje raz wypowiedzianych opinii, że „dopasowuje” się do odbiorców, że jest w stanie spoufalać się z politykami, z którymi wcześniej się nie liczył. Przede wszystkim jest to kandydat Platformy Obywatelskiej, z którą Polacy mają związane jedno, kluczowe powiedzonko – „wina Tuska”. Bo za rządów Platformy nie dotrzymywano złożonym Polakom obietnic. Pytanie tylko, czy historia by się powtórzyła?

Trudno sobie wciąż wmawiać, że będzie z grubsza dobrze, skoro mogło być lepiej. 

Sondaże pokazywały wyraźnie, że obywatelski dualizm jest główną kwestią, na której powinien skupić się rząd i prezydent, bowiem ich dłonie rozpościerają się nad całością państwa, a nie tylko jego połową.

Late poll czy Late Night Show?

Nie brakowało złośliwych komentarzy ze strony polityków, rządu i sztabów wyborczych. Jak na dobre show przystało, doświadczyliśmy także zwrotów akcji. Po godzinie 23:00 wyniki late poll wykazały, że szala zwycięstwa przesunęła się na stronę Karola Nawrockiego. Kto wiwatuje? Która prawda jest prawdą absolutną? I jakim cudem tych prawd jest kilka? Czytając na bieżąco komentarze z prowadzonej na żywo transmisji wyborczej, natrafiłam na dwie przebijające się myśli: „Panie Boże, proszę, tylko nie Trzaskowski” i „Tylko Trzaskowski, dzięki Bogu!”. Już nawet pozornie uwspólnotawiająca religia nie może zapanować nad tym, kto realnie ogarnąłby ten chaos.

Polska nadal poszukuje własnej tożsamości, brnie w swoją strefę komfortu, mimo tego, że od lat jesteśmy samodzielnym, prącym do przodu państwem na arenie międzynarodowej. Musimy wyjść naprzeciw sprawom towarzyszącym każdemu nowoczesnemu społeczeństwu, jednakże nasze własne, wewnętrzne Koloseum jest spolaryzowane. Na każdym większym spotkaniu rodzinnym okazuje się, że nie tyle podzielone, co skłócone. Nie ma się co dziwić, że w prezydencie od zawsze szukamy przykładu, modelu nie tylko obywatela, ale i człowieka, który kierowałby się najwyższymi wartościami, idącymi ku rozwojowi i sukcesowi.

Człowiek albo marzenie o Polsce

W końcu. Choć pył jeszcze nie opadł, a raczej wzniósł się jeszcze wyżej po najświeższym „wirze” wyborczym, to towarzyszy temu jednak wszechogarniająca świadomość, że nasza rola jako obywateli została już wypełniona. Nadszedł wyrok czy zwycięstwo?

Temat tego, która wizja Polski byłaby tą idealną, to zadanie domowe na lekcję wiedzy o społeczeństwie w szkole średniej. I nie ma co ukrywać, taka burza mózgów jest bardzo wartościowa i potrzebna. A prezydent powinien być ucieleśnieniem słów, które wypowiada. Jednak barwna wyobraźnia i umiejętność afirmowania portretu naszej Polski nie powinny być jedynymi składowymi na jego dobrą ocenę z WOS-u. Bowiem prezydent ma tę wyższość, że swoje wizje może wcielić w życie. Hunter Thompson na temat wyborów prezydenckich w Ameryce raz powiedział: „You almost have to be a rock star to get the kind of fever you need to survive in American politics”. A w przypadku Polski? Nie porównywałabym tego do gorączki sceny rockowej, ale do baśni o Czerwonym Kapturku. Duże szanse na zwycięstwo ma przebrany za babcię wilk. 

Dlaczego masz takie ostre kły? – można by zapytać kandydata, o którym dopiero po czasie dowiadujemy się czegoś więcej. I jesteśmy przerażeni.

Wyostrzyłem, przez lata praktyki. Niekoniecznie w sejmie. 

Bo co raz osadzone partyjnie, to nie zginie. Ciągle widzimy podobne sobie nastawienia, a wojnę prowadzą te same polityczne obozy. Czyli Polacy też się nie zmieniają? Mimo pokoleniowych i poglądowych wojen przy świątecznych stołach?

Biały dym

W tym przypadku do bieli i jasności było bardzo daleko. Intensywność czerwieni i kobaltu paliła zmęczone oczy tych, którzy śledzili sondaże późnym wieczorem 1 czerwca. Gorąc niczym z zuchwale pracujących dzień i noc silników palił nas jednak już od długich tygodni. Motywował do podjęcia rozsądnej decyzji. A może tylko rozsierdzał od środka frustracją, że jednego, idealnego kandydata po prostu… nie ma? Mimo to pojawili się ulubieńcy, z błyskotliwymi cytatami, rzewnymi przysięgami oraz ze szczerymi oklaskami podczas kampanii prezydenckich.  Oczekiwanie na wyniki. Przed naszymi oczami rozgrywała się zacięta walka o… Polskę? Polaków? Godność? Czy może po prostu o stołek?

Polskie wybory prezydenckie 2025 stały się jednym z bardziej umedialnionych wydarzeń politycznych w naszym kraju. Internet, jak rządny dyskusji i kontrowersji znajomy, podsuwał nam takie słowa i obrazy, dzięki którym mogliśmy nie tylko poznać kandydatów na nową głowę państwa, ale także ustosunkować się do nich. Znienawidzić. Zaakceptować. Polubić. Raczej rzadko kiedy pokochać. Inflacja daje nam w kość, niechęć człowieka wobec człowieka nadal święci swoje triumfy, szczególnie kiedy nie ma na kogo zwalić winy za uczucie beznadziei budujące się już po ledwie 10 minutach słuchania którejkolwiek audycji politycznej. Dlaczego tak rzadko zdarza się polityk, który umiałby i CHCIAŁBY pociągnąć za sobą ludzi w imię wspólnego budowania, a nie niszczenia bazy przeciwników? Nic dziwnego, że kiedy możemy wziąć sprawy w swoje ręce, to działamy – razem.

„Nie da się dogodzić wszystkim…

Ale da się wszystkich wkurzyć” – jedna z wypowiedzi, która zapadła mi w pamięć podczas oglądania wieczoru, wróć, nocy wyborczej transmitowanej ze studia Polsat News. Racja czy wyolbrzymienie? No cóż, śledzenie polskiej sceny politycznej nigdy nie było sposobem na relaks. Zwłaszcza teraz, kiedy siły rozłożyły się prawie po równo. Karol Nawrocki wygrał różnicą około 2 punktów procentowych. A co z pozostałymi milionami obywateli, którzy zagłosowali przeciwko niemu? Poniedziałkowa powyborcza aura przygnębiała. Głównie dlatego, że swoimi nastrojami dzielili się ci, których kandydat przegrał wybory. Zwolennicy Nawrockiego o wiele rzadziej ujawniali swoje preferencje strony. No chyba, że w odpowiedzi na komentarze przeciwnego obozu.

Czego chcieli uniknąć wyborcy Rafała Trzaskowskiego?

Przede wszystkim tego, żeby rząd PiS-u przedłużył swoje dziedzictwo. Rządy polskiej prawicy napawają nas niepokojem o przyszłość. Widmo wojny mrozi nam kark, a optymizm młodych kończy się, kiedy wchodzi temat ustatkowania się. Boimy się o zdrowie i życie naszych bliskich, dlatego że, osoby ślepo podążające za poglądami przywódców chcą czuć się prawi i zwycięscy, więc oczyszczają sobie drogą, pozbywając się tematów niemieszczących się w ich bańce komfortu. Wyborcy, którzy nie poszli za PiS-em, bali się również marazmu, braku zmian i inicjatyw, ustaw oddalonych, wrzuconych w niszczarkę i zapomnianych. Bo jeżeli nie czekają nas żadne zmiany w państwie, to po co w sumie kolejne wybory?

Te wybory, jak wiele poprzednich, były przeciwdziałaniem. Wpis na portalu X Sławomira Mentzena z 1 czerwca przedstawiły to myślenie perfekcyjnie: „Idźcie na wybory! Nawet jeśli nie za kimś, to przeciwko komuś! Kolejna szansa na pokazanie, jak bardzo ich nie lubicie, dopiero za ponad dwa lata!”.

Porównywanie kandydatów odgrywało tu główną rolę, więc ostatnie kontrowersje związane z przeszłością Nawrockiego mogły stać się potężnym kalibrem, który odmieniłby zdania wielu jego wyborców. Tak się jednak stało, że kandydat PiS-u głosy te w jakiś sposób „odrobił”. Być może dzięki 87% głosów wyborców Mentzena w drugiej turze, który sam w pierwszej starciu uzyskał aż około 15% ogólnego poparcia, co czyni go trzecim na podium pod względem liczby zgadzających się z jego postulatami obywateli.

Co się stało, to się nie odstanie

Taką pozycję wobec wyników wyborów przyjął między innymi Lech Wałęsa, który w swoich mediach społecznościowych podzielił się wymownym komentarzem: „W Polsce 1 czerwca 2025 roku upadła demokracja. (…) Dalej będzie w Polsce kwitło bezprawie. (…) Dla zdrowia psychicznego przestaję czytać o tym, co w Polsce będzie się działo. Przestaję komentować bieżące zdarzenia. Muszę zadbać o siebie. Żegnaj Polsko”.

Rozpoczęła się fala postów z fragmentami piosenek Taco Hemingwaya. Ich tematyki raczej nie trzeba przedstawiać. Wystarczy wspomnieć, że wiary w jakiekolwiek pozytywne zmiany w kraju ubywa. I tak żyjemy w Polsce, czyli „w kraju, w którym ludzie nienawidzą swoich rodaków”, jak śpiewa piosenkarz.

Aktualne, nawet bardziej niż wcześniej, wydają się słowa Taco, którymi opisał on swój wymarzony obraz Polski w oczekiwaniu na wybory w 2020 roku: „Moja wyśniona Polska jest krajem ludzi robiących swoje. (…) Niemowlęta przychodzą na świat z całą paletą emocji. (…) Żadne z nich nie przychodzi na świat, nienawidząc. I w mojej wyśnionej Polsce nikt ich tej nienawiści po prostu nie nauczy. Moja wyśniona Polska nie istnieje. Jeszcze”.

Internauci dziwią się na wykresy mówiące o tym, że większość obywateli w przedziale wiekowym 18-29 głosowała na kandydata PiS-u, bowiem fakt mniejszego poparcia prawicy przez ludzi młodych uznawano już za obowiązującą zasadę.

Jeżeli czujemy niemoc i sprzeciw wobec wyników wyborów, starajmy się przekuć te emocje w troskę o to, na co obecnie każdy z nas ma realny wpływ. Relacje z bliskimi, otwarty dialog, lokalne działania na rzecz wartości, które uważamy za wyższe i prospołeczne. Skupmy się na zdrowiu, również tym psychicznym, które ze względu na ostatnie, głośne wydarzenia mogło mocno ucierpieć. Trudno będzie komuś odebrać nam wolność, jeżeli my stale będziemy udowadniali, że stawiając tę wartość najwyżej, stajemy się ludźmi silnymi, szczerymi, empatycznymi i sprawiedliwymi. Z takimi obywatelami odpowiedni prezydent jest w stanie nawiązać owocną współpracę, tworząc państwo złożone z ludzi i ich potrzeb, spełnianych z troską.

Aleksandra Piastanowicz