WAKACJE Z TURYSTAMI OLGI TOKARCZUK

fot. Justyna Wieczorek

„Muminki” Tove Jansson najlepiej kupić przy okazji odwiedzin fińskiego Moominworld, a po „Empuzjon” Olgi Tokarczuk jeździ się do źródłowego dolnośląskiego Sokołowska. Spacerowanie tam z pozycją noblistki jest jak zwiedzanie ulic Warszawy z „Lalką” Prusa pod pachą.

Sokołowsko formalnie jest wsią, ale tytuł ten umyka odwiedzającym, a miejscowość nierzadko zostaje przechrzczona – nazwana miasteczkiem. Widać to na forach internetowych, w „Empuzjonie”, a może nawet w codziennych przekonaniach mieszkańców. Olga Tokarczuk pisze o Sokołowsku: „Miasteczko było tak schludne i ładne, że przypominało rysunek z puszki pierników (…) – śliczne kształtne domy, a w oknach koronkowe firanki, w drzwiach piękne klamki, przed domami płotki, kwiatki, szyldziki (…), do tego stworzone dokładnie na rozmiar człowieka (…)”.

Warto zauważyć, że zdarzają się w Polsce miasta bez rynku, można również odnaleźć wioski wyglądające jak jeden wielki rynek. Ostatecznie główny bohater książki – Wojnicz – rozprawia się z przytoczoną wyżej różnorodnością w nazewnictwie i mówi o Sokołowsku: (w domyśle mała) „zabudowana domami przestrzeń”, której z perspektywy górskiego wzgórza faktycznie bliżej do wioski.

Sokołowsko z pewnością jest uzdrowiskowym sercem Dolnego Śląska, ale nigdy nie doszło do oficjalnego „doklejenia” tej informacji do nazwy. Załóżmy, że umownie i w literackim stylu zrobiła to polska noblistka, która pokazała historię fikcyjnego gruźlika, jednego z kuracjuszy Görbersdorfu, a jednocześnie specyficznego turysty.

Książkowe Görbersdorf, a dzisiejsze Sokołowsko, to miejscowość turystyczna. Większość mieszkańców właśnie z tego powodu nawet nie zwróci na ciebie uwagi – dla nich naturalnie jesteś kolejnym turystą, być może dziesiątym, którego widzieli tego dnia. Sokołowsko nie wydaje się pustoszeć, przez co spacerowanie tam różni się nieco charakterem od przebywania w innych wsiach. Co do ubierania tam miejskich butów, jest to „nie na miejscu” (o czym wspomina w „Empuzjonie” Olga Tokarczuk). Przy tym są dwie opcje – spacerowicz nie zamierza przekraczać stromego punktu drogi ku lasowi albo faktycznie idzie w góry, ale nie jest to główny cel jego podróży; w dziewiątym rozdziale autorka książki sugeruje wzięcie ze sobą starych butów – takich, których już nie szkoda. To daje duże możliwości, bo wciąż mogą być one nad wyraz miejskie, ale ich starość przeważa w kwestii wchodzenia pod górę. 

Sokołowsko ma jedno miejsce, które silnie skupia oba środowiska: mieszkańców i turystów. Jest nim skwer doktora Sokołowskiego – ludny ze względu na pobliski sklep,  jednocześnie silnie miejscowy, bo swojski. Ławki małego parku wyglądają, jakby już zostały oficjalnym miejscem spożywania zakupionych artykułów spożywczych. Turyści to rozumieją, co uświadomił mi widok ludzi siedzących z plecakami na kolanach i jedzących lody. Ogólnie, w praktyce oznacza to, że albo zobaczysz tam tego samego miejscowego, który minął cię już pięć razy, albo człowieka jednorazowo przyjezdnego, na którego lepiej się napatrzeć, bo to prawdopodobnie wasze ostatnie skrzyżowanie spojrzeń. Parę kroków dalej znajdują się dwie kawiarenki, przy czym jedna z nich (różowa) tworzy klimat wyjątkowo urokliwego starego rynku, również ze względu na jej turystyczne oblężenie. To potwierdza wyżej rozpoczętą tezę o rynku bez rynku.

Topografię wioski przedstawioną w książce najłatwiej jest dostrzec stojąc przy skrzyżowaniu ulicy Głównej z intencją skrętu w prawo – w stronę kościoła i za nim, a potem do cerkwi. Autorka pisała o łabędziach w stawie, ale obecnie jedynym „ptasim” zjawiskiem są tam kaczki. Dalej najlepiej jest chodzić od tego miejsca w każdą możliwą stronę, sprawdzając, jak coraz to nowe budynki korespondują z tymi widzianymi kilka chwil temu. Warto też przejść się dalej i spojrzeć na miejscowość z góry, jak zrobił to Wojnicz, by zauważyć coś w rodzaju makiety tego, co w małej części opisałam.

Justyna Wieczorek

2 thoughts on “WAKACJE Z TURYSTAMI OLGI TOKARCZUK

  1. student centrum

    różowa kawiarenka i kaczki grają na wyobraźni

  2. Szczur

    Mieszkając w Sokołowsku od urodzenia, dorastając tam, skubiąc za dzieciaka słonecznik na wszelkich ławkach, spacerując przycerkiewnymi ścieżkami rozświetlonymi pomarańczowym światłem latarni, chodząc po górach w butach, których „już nie szkoda” i karmiąc tutejsze kaczki (łabędzi już nie) ~ potwierdzam każde słowo i dziękuję za tę artykułową laurkę!