CZY NA PEWNO POTRZEBUJESZ?
Chociaż nie jest to myśl przyjemna, czasami trzeba poświęcić jej więcej uwagi – czy jeśli mogę zrobić coś więcej, to czy mam prawo z tego nie skorzystać? I co w przypadku, kiedy „więcej” oznacza „mniej”, kiedy raczej trzeba sobie czegoś odmówić?
Jakiś czas temu lekko przearanżowałam swój dobytek. Nie był on nigdy wyjątkowo obszerny, ale przy corocznych przeprowadzkach stał się bardziej kulą u nogi niż materialnym marginesem bezpieczeństwa.
Wyrzuciłam, oddałam lub sprzedałam większość ubrań, bibelotów, książek i artykułów dla psa (co u mnie dotychczas niespotykane: został nam tylko jeden komplet smyczy)… i nigdy nie czułam się lepiej. Wychowałam się w domu pełnym – ale pełnym rzeczy, dźwięku, koloru; szukało się w tych wszystkich rzeczach czegoś, czego w nich nie było, wsparcia, którego nie mogły zaoferować, chwilowego uczucia ulgi. Wycieranie kurzy bywało całodniowym procesem, ilość nieposegregowanych pamiątek przytłaczała, a niepotrzebnych przedmiotów z każdym rokiem przybywało. Pakowało się je w duże kartony, zamykało pod kluczem na strychu albo w piwnicy, żeby odwiedzić je później tylko raz, może dwa. Pudeł zresztą wciąż przybywa. Z tego powodu zostało we mnie coś z sentymentalistki i do tej pory nie mogę spojrzeć na przedmioty praktycznie, z dystansem, tylko przypisuję im cechy osób, z którymi mi się kojarzą.
Obecna pustka mojej przestrzeni wprowadza do niej bardzo potrzebną ulgę – nie ma niczego, co mnie trzyma. Nie czuję presji, żeby mieć czegoś więcej, żeby mieć lepiej. Zwracam uwagę na bieżące braki, zamiast uzupełniać na zapas. Nabrałam nowych umiejętności i przekonania, że zawsze można znaleźć sposób na to, jak lepiej czymś zarządzać.
Konsumpcja jest złożona, ma wiele warstw, jej przyczyna czasami jest prosta, a czasami wręcz przeciwnie – prawie niewytłumaczalna. Zawsze można się jednak zastanowić: czy nie byłoby lżej w szerszej przestrzeni?
W końcu często nie są to rzeczy konieczne – jeśli coś działa, to czy potrzebujemy czegoś lepszego? Czy to, że nowa rzecz jest ładna, sprawia, że jest niezbędna? Dlaczego lokujemy tak wysoką wartość w produkcie, zwykle nietrwałym i tymczasowym?
Nadprodukcja nie zniknie – przynajmniej do czasu, gdy wyważona konsumpcja stanie się nie tylko codziennością, ale także nowym celem. Pytanie brzmi: czy nadprodukcja kiedykolwiek zniknie i czy mamy na nią realny wpływ? Nawet jeśli nie mamy, nawet jeśli jest to jedynie iluzja, próba podjęta bez gwarancji sukcesu – może otworzy nam to oczy na coś więcej, na to, żeby rzeczy, które posiadamy, doświadczyły razem z nami upływu czasu. Więc zanieście buty do szewca i zacerujcie tę samą dziurę w płaszczu po raz trzeci. Na razie nie ma to większego znaczenia, ale kiedyś będzie mieć, tak myślę.
Oliwia Pieściuk