FINAŁ W SOSIE SŁODKO-KWAŚNYM – TRIUMF REALU W LIDZE MISTRZÓW
W emocjonującym meczu finałowym Real Madryt odniósł zwycięstwo nad Borussią Dortmund. Wyjątkowość spotkania polega nie tylko na tym, że rozstrzygnął zmagania o tytuł najlepszej drużyny w Europie. Po raz ostatni w swoich klubach mieliśmy okazję ujrzeć Toniego Kroosa i Marca Reusa, futbolowe legendy. Dla drugiego z nich pożegnanie miało gorzki posmak.
25 maja 2013 roku, Finał Ligi Mistrzów pomiędzy Borussią i Bayernem. Jest remis, 1:1. Ostatnie 10 minut regulaminowego czasu gry to okres dominacji Bawarczyków. Borussia skutecznie się broni, a kibice wyczekują już końcowego gwizdka oznaczającego dogrywkę.
W 89. minucie z rzutu wolnego grę wznawia Boateng, posyła długie podanie pod bramkę Weidenfellera. Tuż przed polem karnym piłkę przyjmuje Ribéry, z którym pojedynek siłowy przegrywa Piszczek. Do wystawionej przez Francuza piłki dobiega rozpędzony Arjen Robben, mija środkowych obrońców Borussi i wychodzi sam na sam z Weidenfellerem. Holender kompletnie zmylił bramkarza, strzelając koło niego lekko, po ziemi. Koniec, drużyna z Dortmundu przegrywa.
Całe spotkanie grał Marco Reus. To jego pierwszy sezon w Dortmundzie. Mimo jeszcze młodego wieku, właściwie jest już gwiazdą Bundesligi. Właśnie miał drugą okazję na zdobycie ważnego europejskiego trofeum, zaraz po Euro 2012, w którym reprezentacja Niemiec odpadła w półfinale. To nic, prawda? Jeszcze nie raz będzie mieć szansę.
Przeciwnie, pech będzie prześladować Reusa przez dalszy okres kariery. Wygrany przez jego rodaków Mundial w 2014 roku opuszcza w wyniku kontuzji. Na wielkim turnieju pojawia się dopiero w 2018 roku – na Mundialu w Rosji. Jednak tam Niemcy sensacyjnie odpadają już w fazie grupowej. Więcej w rozgrywkach międzynarodowych takiej rangi nie zagra.
1 czerwca 2024 był ostatnią szansą na zwycięstwo ważnego trofeum. Niestety nie wszystkie piłkarskie historie wieńczy happy end. Jego kariera kończy się klamrą, Reus ponownie przegrywa finał Ligi Mistrzów i może czuć zadowolenie zmieszane z goryczą.
Borussia kontratakuje
Gdyby krótko streścić to spotkanie, można by użyć mema na stałe kojarzącego się z obecnym Realem. Do 80. minuty zespół gra krótkimi podaniami, rozgrywa, kombinuje. Po 80. minucie zaczyna się chaos, wyrachowane przegrywanie futbolówki z jednej strony na drugą zastępuje gra długimi piłkami. I najczęściej to ten drugi styl prowadzenia meczu skutkuje dobrymi wynikami.
Borussia przez większość czasu na tle powolnego Realu wyglądała na drużynę znakomicie przygotowaną taktycznie. Trójka ofensywna Bellingham-Rodrygo-Vinicius niewiele miała do powiedzenia w starciach z obrońcami dortmundczyków. Najciekawsze pojedynki oglądało się między Ryersonem a Viniciusem. Główną bronią były kontrataki napędzane długimi podaniami. W wykonaniu Hummelsa zobaczyliśmy ciasteczko meczu. Kapitalnie wypuścił Adeyemiego, który wyszedł za linię obrońców, lecz Courtois, bramkarz, dobrze się zachował. Bramce Realu zagrażały też rajdy Brandta, Sancho, czy Sabitzera.
Na końcu (nie) zawsze wygrywają Niemcy
Sporo mówiło się o roszadzie na pozycji bramkarza w składzie Realu. Toczyły się dyskusje odnośnie do tego, kto powinien grać. Łunin wprowadził Królewskich do finału. Co prawda nie zawsze bronił idealnie, jednak zasługiwał na miejsce w wyjściowej jedenastce. Courtois z kolei to niezaprzeczalnie bramkarz klasy światowej, z zastrzeżeniem, że wracał po długiej absencji. Ostatecznie problem rozwiązał się sam. Ukrainiec z powodu choroby musiał usiąść na ławce. Nie wynikło z tego nic złego. Przeciwnie, Belg pokazał, że byłby dobrym wyborem, gdyby trener Ancelotti, musiał decydować. Żaden z zawodników Borussi nie zdołał go pokonać, najbliżej był Füllkrug, który do siatki trafił w końcówce ze spalonego. Wcześniej, w pierwszej połowie, trafił w słupek.
Należy wspomnieć o weteranach: Carvajalu i Kroosie. Pierwszy gol był zasługą tego duetu. Hiszpan skierował piłkę do bramki głową po doskonałej centrze Niemca z rzutu rożnego. Carvajal wyglądał znakomicie, zasuwając po prawej stronie od jednego pola karnego do drugiego. Kroos równie dobrze bił stałe fragmenty gry oraz zagrywał celne przyspieszające długie podania. Zaliczył godny pożegnalny występ w klubie z Madrytu. Nie mógł sobie wymarzyć lepszego zakończenia niż wygranie pucharu, do którego zdobycia się przyczynił. Symboliczne było jego zejście z boiska. Najpierw wdzięcznie dziękował dopingującym kibicom na trybunach, potem zbierał gratulacje od kolegów z drużyny i sztabu trenerskiego.
Po pierwszym golu, w 74. minucie, dortmundczycy siedli. Mistrzowie Hiszpanii pokazali pazury i zdominowali przeciwnika. Druga bramka była kwestią czasu i padła w 83. minucie, po błędzie w rozegraniu Maatsena, który praktycznie oddał futbolówkę Bellinghamowi. W tym czasie po lewej stronie pojawił się Vinicius i po otrzymaniu podania od Anglika, wykończył sytuację. Potem jeszcze widzieliśmy Borussię próbującą zrobić coś z niekorzystnym wynikiem. Po gwizdku sędziego cieszyć mogli się piłkarze w białych koszulkach.
W poprzednich odcinkach
Obaj tegoroczni finaliści pokonali długą, wyczerpującą, emocjonującą drogę. Borussia dokonała czegoś kompletnie niespodziewanego, eliminując teoretycznie mocniejsze Atletico i PSG. W ogóle w Lidze Mistrzów wiodło się jej o wiele lepiej, w grupie zajęła pierwsze miejsce, grając z Milanem, Newcastle oraz… PSG. W lidze niemieckiej już tak dobrze nie było, szczególnie jeśli przypomnimy sobie o walce o mistrzostwo z poprzedniego sezonu. Jeszcze na przełomie lutego i marca posada Edina Terzicia, trenera BVB, wisiała na włosku. Ostatecznie skończyli na 5. miejscu. Teraz jego podopieczni mierzyli się z Realem w finale najważniejszego pucharu klubowego Europy. Nie udało się wygrać, ale kibice mogą być dumni ze swoich ulubieńców.
Real przystępował do nowego sezonu głodny sukcesów po poprzedniej, raczej nieudanej kampanii, zakończonej zdobyciem tylko Pucharu Hiszpanii. Wzmocniony w formacji ofensywnej takimi nazwiskami jak Bellingham, a na tyłach osłabiony kontuzjami Courtois i Militao. W La Liga od początku do końca znajdował się w czubie tabeli, dystans nad peletonem zaczął powiększać już od lutego i ostatecznie ze spokojem wygrał rozgrywki. Aby zagrać w finale, przejść musiał ciężkie dwumecze z Manchesterem City i Bayernem. Teraz wyrachowanie Ancelottiego (zgryźliwi powiedzą: szczęście) ponownie zaprowadziło jego podopiecznych do triumfu, piętnastego w historii Realu, piątego w karierze włoskiego szkoleniowca.
Real ponownie przypomina, że jest najlepszym klubem piłkarskim, a Ancelotti znów pokazuje kunszt trenerski. Tylko Reusa szkoda.
Mikołaj Dilc