POGROM PRZY BUŁGARSKIEJ. LECH WYCIĄŁ PUSZCZĘ DO OSTATNIEGO DRZEWA

Fot. Mikołaj Dilc

To była historyczna wygrana. Lech Poznań pokonał Puszczę Niepołomice aż 8:1! Poznański zespół ostatni raz strzelił tyle bramek 55 lat temu. Wybrał więc sobie doskonały moment, by odnotować tak okazałe zwycięstwo, bo świadczy ono o determinacji w wyścigu o wygraną w Ekstraklasie.

Ileż sportowej złości musiało być w piłkarzach Kolejorza po remisie z Radomiakiem, że w taki sposób potraktowali przyjezdnych z Niepołomic. Mecz wyglądał jak starcie seniorów z juniorami. Lechici zabierali piłkę i bawili się, wymieniając serie szybkich podań czy dryblując między gąszczem nóg rywali, którzy nie potrafili sobie poradzić z tak narzucanym tempem. Ponadto każdy strzał na bramkę podopiecznych trenera Nielsa Frederiksena trafiał do siatki – wykazali się oni 100-procentową skutecznością.

Lech w najlepszy możliwy sposób zakomunikował, że o mistrzostwo będzie walczyć do samego końca. Dzielił i rządził przez pełne 90 minut. Nie potknął się na słabszej drużynie, co już się w tym sezonie działo. Więcej, nie pozwolił jej ani razu podnieść się z desek. To był mecz nie tylko kapitalnie grających jednostek, ale i wzorowy występ całej jedenastki oraz zawodników wprowadzonych później z ławki.

– Zaprezentowaliśmy wysoki poziom. W długich fragmentach wyglądaliśmy dokładnie tak, jak chcieliśmy wyglądać. Cieszy nas to tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę nasz ostatni mecz, z którego nie byliśmy zadowoleni. Udało się wyciągnąć z niego wnioski. Dziś już cechowała nas agresja oraz intensywność w naszych poczynaniach. Cały czas chcieliśmy atakować i zdobywać kolejne bramki – podsumował spotkanie trener Frederiksen.

– Pomimo wyniku mecz był trudny. Szybko trafiliśmy do siatki, a potem dążyliśmy do zdobywania kolejnych goli. Zagraliśmy wspaniałe spotkanie, w którym strzeliliśmy piękne bramki – dodał skrzydłowy Niebiesko-Białych Ali Golizadeh.

Indywidualne popisy

Pierwsza połowa miała dwóch bohaterów – jeden z nich to Golizadeh. W jego wypadku mówiło się przed rywalizacją o problemach zdrowotnych. W związku z tym można było obawiać się o formę Irańczyka. Ten jednak już w 3. minucie pokazał, że znajduje się w najwyższej dyspozycji. Zawodnik ułożył sobie futbolówkę na lewej stopie i uderzył po dalszym słupku. Podkręconego uderzenia nie zdołał wybronić bramkarz Puszczy Kewin Komar.

A w 14. minucie Golizadeh, po kapitalnej akcji indywidualnej, trafił na 2:0. Przeprowadził wtedy prześliczny drybling, podczas którego minął Janiego Atanasova i Antoniego Klimka jak tyczki na treningu. Po przedarciu się w pole karne sytuację zakończył płaskim strzałem. Tym rajdem przekonaliśmy się, że Kolejorz ma w składzie irańskiego Lionela Messiego. Należy też docenić to, co poprzedziło bramkę – dynamiczne, wielopodaniowe wprowadzenie piłki pod pole karne niepołomiczan.  

Natomiast po następnych dwóch minutach skrzydłowy zanotował asystę. Zagrał prostopadle, w tempo do wybiegającego na pozycję Mikaela Ishaka. Snajper podwyższył rezultat do 3:0, strzelając między nogami Artura Craciuna. 

Niesamowitą drogę przebył Golizadeh w Poznaniu. Od bycia postrzeganym jako kosztowny flop transferowy, który najpierw długo się leczył, a potem zawodził na boisku, do zasłużenia na miano klubowej gwiazdy przewyższającej poziom Ekstraklasy. Zawodnik sprowadzony z Charleroi potrzebował na pokazanie pełni swojego potencjału dużo czasu, ale warto było czekać.

– Strzeliłem dwie bramki. To był mój najlepszy mecz w barwach Lecha. – powiedział Irańczyk.

Magik znów czaruje

Drugą ważną postacią pierwszej części spotkania był Afonso Sousa. Gdy na wynik 1:3 dla Puszczy gola pięknej urody strzelił Atanasov i wydawało się, że goście jeszcze mogą zagrozić poznaniakom, to Portugalczyk pogrzebał ich nadzieje. W 32. minucie pomocnik huknął na dalszy słupek, korzystając z nieudanego przyjęcia Daniela Hakansa. Trafienie wyglądało podobnie, jak bramka Golizadeha na 1:0. 

Chwilę później Sousa powiększył przewagę do 5:1. Zawodnik dobrze ustawił się w polu karnym na dośrodkowanie, które trafiło do niego po rykoszecie od jednego z rywali. 25-latkowi wystarczyło tylko dobrze dostawić głowę. 

O klasie Portugalczyka świadczyły nie tylko bramki, ale też sama postawa na boisku. To znowu był Sousa z rundy jesiennej. Każda akcja musiała przejść przez niego i w ten sposób dyrygował poczynaniami drużyny w ofensywie. Niepołomiczanie z wielkim trudem starali się odebrać mu piłkę, co często im się nie udawało. Niełatwo było też upilnować go na boisku, bo biegał wszędzie – atakował z głębi pola albo czekał na podanie między liniami.

Warto wspomnieć, że tego dnia piłkarz z Portugalii obchodził urodziny. Solenizant sprawił więc sobie znakomity prezent. A na imprezę zaprosił blisko 25 tysięcy kibiców, którzy świętowali razem z nim. Nikt się nie obrazi, jeśli zabawa przedłuży się do końca sezonu, bo to będzie mogło oznaczać komplet zwycięstw w kolejnych meczach.

Festiwal bramek

Na początku drugiej połowy wydawało się, że Lech spuścił z tonu. Żubry podeszły wyżej, próbując choć zmniejszyć rozmiary porażki, bo trudno mówić o jakichkolwiek nadziejach na odrobienie strat. 

Jednak niepołomiczanie zapomnieli o bronieniu. W 56. minucie było już 6:1, kiedy dublet ustrzelił Ishak. Docenić należy Antonio Milicia, który wypatrzył kompletnie niepilnowanego Szweda. Posłał do niego celne długie podanie, wypuszczając go sam na sam z bramkarzem. Napastnik, korzystając z przestrzeni, ze spokojem przyjął futbolówkę i pokonał Komara. 

Zatrzymajmy się na chwilę przy Ishaku. Dwie zdobycze bramkowe z Puszczą oznaczają, że kapitan Kolejorza trafił do siatki już w szóstym spotkaniu z rzędu, w których strzelił łącznie siedem bramek. Jeszcze nigdy ten piłkarz nie zaliczył takiej serii. W Poznaniu nie obrażą się, jeśli ta passa potrwa przez kilka kolejnych meczów.

Wracając do przebiegu rywalizacji z Puszczą. Lech nie zatrzymał się przy prowadzeniu już pięcioma bramkami. W 64. minucie gospodarze wykorzystali zaangażowanie wszystkich piłkarzy z Niepołomic w stały fragment gry, przeprowadzając kontratak. Trzech Lechitów wyszło naprzeciw jednemu bramkarzowi. Håkans wyłożył piłkę wprowadzonemu z ławki Kornelowi Lismanowi, który strzelił debiutanckiego gola w Ekstraklasie. Przez moment wydawało się, że młodzieżowiec chybił, ale ostatecznie futbolówka wtoczyła się do bramki tuż przy słupku.

Od tamtej pory Kolejorz stopniowo spuszczał z tonu, ale to nie przeszkodziło mu trafić do siatki kolejny raz. Gdy rozpoczęła się 82. minuta gry, podanie otrzymał Dino Hotić, który po kierunkowym przyjęciu obrócił się i posłał silne uderzenie, ustalając wynik na 8:1. To była idealna klamra kompozycyjna tej rywalizacji.

– Strzelamy osiem goli, ale dla nas jest najważniejsze, żebyśmy bramek nie tracili. Mimo wysokiego prowadzenia w takim spotkaniu, to ciągle musimy być skoncentrowani, żeby nie popełnić żadnych błędów. Puszcza miała swoje okazje, które wybroniliśmy. Straciliśmy tylko jedną bramkę i udało nam się odeprzeć sporo sytuacji rywali – zauważył obrońca Kolejorza Wojciech Mońka.

Klasyk tuż za rogiem

Dzięki tej bezlitosnej wygranej Lechowi chyba udało się pozbyć niesmaku po wydarzeniach z Radomia. Przede wszystkim zobaczyliśmy odpowiednią reakcję zespołu w momencie, który mógł go podłamać. Nie pozostawił nam złudzeń, że zrobi wszystko, by dogonić Raków Częstochowa w tabeli. Jak mogliśmy zobaczyć, ma do tego wszelkie środki – wyśmienitego snajpera w doborowym towarzystwie paru fantastycznie grających jednostek, a to wszystko obudowane innymi świetnymi zawodnikami i przemyślaną taktyką.

Tak wysokie zwycięstwo powinno dobrze nastroić Niebiesko-Białych przed następną kolejką gier. A w niej polskie El Clasico, czyli pojedynek z Legią Warszawa. Starcie nie będzie łatwe, bo Legioniści obecnie znajdują się w formie – niedawno pokonali Chelsea w Lidze Konferencji i triumfowali nad Pogonią Szczecin w Pucharze Polski. Nie ma co liczyć na powtórkę wyniku 5:2 dla Kolejorza z jesieni. Mimo to Wojskowych da się ugryźć, tym bardziej, jeśli podtrzymany zostanie poziom z meczu z Puszczą Niepołomice.

Mikołaj Dilc