RECENZJA FILMU „OBECNOŚĆ 4: OSTATNIE NAMASZCZENIE”

Zamknięcie kultowej już serii filmów przyniosło ze sobą wiele emocji i mieszanych recenzji. Dlatego – jako wieloletnia fanka horrorów – pozwoliłam sobie ocenić, jak Michael Chaves poradził sobie jako reżyser finałowej odsłony.
Na początku września wybrałam się na seans kinowy długo wyczekiwanego zamknięcia serii „Obecność”. Sala kinowa w dniu premiery (5 września 2025 roku) była wypełniona po brzegi. Klasyki potrafią wywołać nostalgię, ale czy mogą wystraszyć?
Matka i córka
„Ostatnie namaszczenie” zaczyna się od małego powrotu do przeszłości. Widzimy, jak młode małżeństwo egzorcystów zabiera się za rozwiązanie swojej pierwszej sprawy, a pewne stare lustro zmienia ich życie na zawsze. Kiedy (jeszcze) przerażona dziewczyna trzyma w rękach swoją nowo narodzoną córeczkę Judy, powstaje między nimi nierozerwalna więź, która w całym filmie jest mocno podkreślona. Kobieta niemalże wybłagała Boga, by wyrwał jej małą dziewczynkę z objęć demonów. Młoda mama obiecała sobie już nigdy nie używać mocy w sposób tak nieostrożny. Kiedy Judy również okazuje się medium, trzyma się z daleka od „rodzinnego interesu”, ale jak długo będzie w stanie uciekać? Jej narodziny stały się zapewne jednym z najstraszniejszych dni w życiu rodziców.
Emerytura i ślub – rodzice na drugim planie
Od tajemniczego morderstwa i głośnego procesu z opętaniem w tle („Obecność 3”) mija już trochę czasu, a Warrenowie przeszli na emeryturę. Nie są jeszcze sędziwymi staruszkami, ale problemy z sercem Eda (Patrick Wilson) skłaniają ich do zaprzestania prowadzenia nowych spraw. On i jego żona Lorraine (Vera Farmiga) zapowiadają za to napisanie książki. Skupiają się na wykładach gościnnych, które nie cieszą się już takim zainteresowaniem, co kiedyś – ich praca jest wręcz wyśmiewana. Jednak mimo zażenowania wydają się tym nie zrażać. Po jednym z takich „występów” otuchy rodzicom dodaje dorosła już Judy (Mia Tomlinson). W mojej opinii to właśnie ona staje się główną postacią całego filmu. W poprzednich częściach postać Judy pojawiała się epizodycznie, ale tutaj fabuła mocno skręca w jej kierunku. Teraz przygotowuje się do ślubu. Scena oświadczyn rozładowuje nieco napięcie, a dodatkowo jest zabawnie uzupełniona przez klasyczne „rozmowy z przyszłym teściem”. Ed w prezencie urodzinowym dostał zięcia, a cała ta sekwencja jest naprawdę przemyślana – zwyczajnie Bóg tak chciał. Jednak relacje między Edem, a Tonym (Ben Hardy) pozostają niepewne. Judy nie jest zwyczajną dziewczyną, o czym film przypomina momentami aż za często. Jej wizje wymykają się spod kontroli. Rymowanka z dzieciństwa już przestaje działać… Dziewczyna pada ofiarą sił nieczystych, nawet przymierzając suknię ślubną. Scenarzyści ewidentnie chcieli doprowadzić ją do obłędu, zapominając przy okazji o głównych postaciach serii. Vera i Patrick jak zawsze odegrali swoje role podręcznikowo. Znowu podnieśli poziom całej produkcji. Wyręczając reżysera, stali się aktorami drugoplanowymi.
Rodzina Smurl, czyli jak po mistrzowsku wydłużać film
Każda część „Obecności” opowiada widzowi o jednej ze spraw prowadzonych przez Warrenów i w finale też musiało tak być. Poznajemy tu historię ośmioosobowej rodziny, która chyba sama miała się uratować, ponieważ słynne na cały świat małżeństwo egzorcystów przeszło na emeryturę. Z tego powodu większość wątku nawiedzonego domu można by w zasadzie wyciąć. To nie jest stopniowo budująca się odnoga historii, a raczej seria technicznie nakręconych jump scare’ów, które nie wnosiły nic do fabuły. Wątek sprawy tym razem został wepchnięty na siłę, przez co był trochę nudny. W momencie kiedy stery próbował przejąć dobrze znany fanom serii Ojciec Gordon, nie skończyło się to dobrze – dosłownie i w przenośni. Cała historia nabiera tempa dopiero gdy sprawą zaczyna się interesować nie kto inny, jak Judy. Była to dla mnie najgorsza część całej produkcji.
Dobry film, ale słaby horror
W mojej opinii Michael Chaves zupełnie nie spisał się jako następca Jamesa Vana. Nie dlatego, że jest złym reżyserem – czuć po prostu, że horrory to zupełnie nie jego gatunek. Nie umiał dobrze poprowadzić całego filmu. Jak już wspomniałam, „Obecność 4” liczy kilka dobrych momentów, ale nie mają one za wiele wspólnego z grozą i opętaniami. Są to w dużej mierze sceny rodzinne, zahaczające o komedię. Warrenowie zaczynają swoją właściwą pracę dopiero pod koniec filmu, przez co finał dzieje się trochę zbyt nagle. Dodatkowo całość jest przeciągana do znudzenia. Nie podobało mi się, jak postać (z założenia) drugoplanowa dyktowała tempo całej akcji. Chaves próbuje dogonić poprzednika, realizując aspekt horroru dobrego technicznie, jednak nie potrafi wywołać gęsiej skórki. Wyskakujące zza pleców straszydła to za mało, by wystraszyć wyjadacza gatunku. Może Chaves za mocno starał się dorównać Vanowi?
Moja końcowa ocena to 5/10. Ze względu na świetnych aktorów i pięknie nakreślone relacje między bohaterami. Ze względu na aspekty, dzięki którym „Obecność 4” nazywana jest przez krytyków godnym zakończeniem serii.
Martyna Krawczyk